Mountain King Trail Blaze – najlepsze kije do biegania?
W tym roku postanowiłam zacząć przygodę z kijkami. Nie tylko dlatego, że chcę w przyszłości wspomagać się nimi na zawodach, ale też pod kątem treningu ogólnorozwojowego. Ponieważ nigdy nie biegałam z kijami, zrobiłam spory rekonesans, przestowałam też dwa modele (od doświadczonej w tym temacie skialpinistki Justyny Żyszkowskiej) i wstępnie zdecydowałam się na składane kije trekkingowe. Chciałam mieć takie kijki, żeby bez problemu mieściły się do plecaka/kamizelki po złożeniu i ważyły niewiele więcej niż 200 gramów (para). Szukałam, szukałam, czytałam różne recenzje, aż trafiłam na kijki Trail Blaze brytyjskiej marki Mountain King, dostępne w Polsce w kilku sklepach (informacja, gdzie kupić na stronie mountainking.pl).
Dlaczego wybrałam akurat te i czy spełniły moje oczekiwania?
Są ultralekkie
Te kijki ważą naprawdę niewiele. 115 gramów przy długości 110 cm i tym samym są to jedne z najlżejszych kijków na rynku. Lżejsze tej samej marki to tylko karbonowe Trail Blaze Skyrunner, ale różnica wynosi tylko kilkanaście gramów. Świadczy to tylko o tym, że Trail Blaze są naprawdę bardzo lekkie. Są nie tylko najlżejsze z dostępnych na rynków kijków aluminiowych, ale też lżejsze od większości kijków z włókna węglowego (karbonowych).
Bardzo wytrzymałe
To są kije z wysokiej klasy stopu aluminium 7075, które jest bardzo wytrzymałe. Używałam ich do tej pory tylko w trudnym technicznym terenie, w żadnych Beskidach – na tatrzańskich szlakach i w Alpach, skalistych górach Val Masino. Nie pękły mimo wielu trafień w skałę czy zahaczenia się między głazami.
Składają się na 4 części
Jest to bardzo duża zaleta, ponieważ po złożeniu mają długość ok. 30 cm, mogę je więc szybko schować do przedniej kieszonki (tej na flaski) w kamizelce. A ponieważ są cienkie (11 mm), to po złożeniu wygodnie trzyma się je w dłoni. Jeśli robię szybki trening bez plecaka, ta opcja naprawdę się przydaje. Na technicznych i szybkich zbiegach nie wyobrażam sobie zbiegania z rozłożonymi kijami, ponieważ nie jestem wtedy w stanie balansować rękami. Gdy je złożę i trzymam w ręku tak jak coś niewielkiego, nie mam już tego problemu.
Rozkłada się je bardzo intuicyjnie, tak jak sondę lawinową. Połączone są cienkim sznurkiem i po złożeniu segmentów trzeba przełożyć pętelkę w rączce. Może nie wychodzi mi to jeszcze najsprawniej, zwłaszcza gdy się spieszę, ale od czego jest trening!
Bez rozkładania można je tradycyjnie mocować z tyłu plecaka biegowego czy kamizelki, robi się to bez zdejmowania plecaka (z tyłu na dole plecaka musi znajdować się mała pętelka na czubki kijków, a na górze większa).
Mają bardzo wygodny uchwyt
Rączka w tych kijkach po prostu mnie zachwyciła, ponieważ wcześniej miałam do czynienia tylko z twardymi rączkami kijków narciarskich czy ski-tourowych. Uchwyt zrobiony jest z lekkiego, przewiewnego materiału, bardzo wygodnie się go trzyma i dłoń się nie poci, a nawet gdy się spoci, to materiał wchłania pot i bardzo szybko schnie. Uchwyt ma bardzo wygodny, szeroki pasek na rękę. Ten pasek nie tylko uniemożliwia wypadnięcie kijka z ręki, ale można na nim oprzeć dłoń na stromych podejściach i podchodzić bez konieczności trzymania uchwytu, tak żeby dłoń odpoczywała. To jedno z moich fajniejszych odkryć w tych kijkach.
Nadają się na zimę
W Tatrach śnieg leży długo, dużo biegam w zimowych warunkach. Dlatego bardzo spodobało mi się, że kijki mają zestaw talerzyków. Dzięki temu mogę ich używać również podczas moich tatrzańskich całodniowych, zimowych wyrypek. Zimą będą zdecydowanie podstawą mojego ekwipunku.
Można wymienić jeden segment
Jeśli uszkodzimy czy złamiemy kijek, możemy wymienić tylko ten jeden uszkodzony segment. Najdroższy element podlegający wymianie kosztuje ok. 60 zł. Jest to więc bardzo fajna opcja. Poza tym kije objęte są dwuletnią gwarancją (ale gwarancja nie obejmuje uszkodzeń mechanicznych).
Są ładne i solidne
Nie byłabym gadżeciarą (i kobietą), gdybym nie zwracała uwagi na wygląd i kolor. Te kijki naprawdę bardzo ładnie i solidnie wyglądają i są dostępne w wielu kolorach.
Dodatkowo kijki Mountain King sprzedawane są z lekkim siateczkowym woreczkiem. Zabieram go, gdy wybieram się na dłuższe wycieczki z plecakiem, żeby kijki nie obijały się w plecaku i nie latały.
Do zabezpieczenia końcówek mamy w zestawie gumowe osłonki – przydatne do transportu, np. w samolocie, gdzie wszelkie ostre przedmioty należy zabezpieczać. Każdy kijek ma też malutki rzep do spięcia kijka po złożeniu.
Jak mi się ich używa? Jakieś wady?
Po tym, co już napisałam, mogę tylko przytaknąć, że rewelacyjnie. Chciałam napisać coś krytycznego, żeby nie wyglądało to tak cukierkowo, ale jest mi ciężko. Wadą może być dla kogoś to, że kijki Trail Blaze nie mają regulacji długości. Ale dla mnie to funkcja, która tylko przeszkadza. Jeśli mamy kijki tylko dla siebie, to po co je regulować? (O dobieraniu długości kijków i technice używania napiszę odrębny tekst). Kolejną wadą jest to, że linka, która łączy poszczególne segmenty lubi się skręcać i utrudniać rozłożenie. To w zasadzie najpoważniejsza wada. Może gdy w końcu z nimi wystartuję, będę miała jeszcze inne spostrzeżenia, trochę z innego punktu widzenia. Na razie są to dla mnie najlepsze kijki do biegania.
A jak na poważnie zacznę startować z kijami, to skuszę się na karbonowe Trail Blaze Skyrunner.
O tym, jak trenować i biegać z kijami pisałam tutaj.
Marcin
8 sierpnia 2019 (18:22)
Hej. A czy mogłabyś coś o technice biegania z kijkami skrobnąć? Chodzić z nimi umiem, ale biegania sobie nie wyobrażam.