Rakuska Czuba – czy to już uzależnienie?
Zaczynam się uzależniać. Nawet już nie mówię, że idę na trening. Idę w góry po kolejną przygodę. A każde wyjście to nowe doświadczenia i niesamowite przeżycia, których nie da się opisać żadnymi słowami i pokazać najpiękniejszymi zdjęciami. Chyba już od dawna jestem uzależniona, nawet nie zauważyłam momentu, w którym zaczęłam zasypiać i budzić się z mapami.
Przed każdą wycieczką szukam szlaku, góry czy przełęczy, na której jeszcze nie byłam, dlatego coraz więcej biegam na Słowacji. I myślę, że będę się przesuwać dalej na południe 🙂
Wycieczkę w wyższe partie zaplanowałam tym razem na piątek, było świetne okienko pogodowe, lekki mróz, ale prawie brak wiatru (zaczęło mocno wiać dopiero od soboty).
Oczywiście Słowacja, coś w masywie Łomnicy, padło na Rakuską Czubę (2037 m). Kusi mnie Łomnica (zimą), ale chcę nabyć jeszcze więcej doświadczenia. Trasę planowaliśmy z Jurkiem w aucie i rozważając kilka wariantów, wybraliśmy całkiem przechodni szlak (przynajmniej na początku). Wystartowaliśmy z parkingu „Biała Woda” żółtym szlakiem w Dolinie Kieżmarskiej, później zejście na zielony szlak i na rozstaju dalej niebieskim na Przełęcz pod Rakuską Czubką. Mieliśmy tak dobiec do magistrali i dalej na Rakuską Przełączkę, ale spotkaliśmy Słowaków, których oczywiście zagadałam i, jak się okazało, właśnie wracali ze szczytu. Polecili nam, żebyśmy weszli na skróty od razu w górę ich śladami. Tak też zrobiliśmy. Widoki były po prostu przepiękne a z każdej strony otaczały nas stada kozic. Biegały sobie i spacerowały naszymi śladami, nic sobie nie robiąc z naszej obecności.
Na Rakuskiej Czubie przywitała nas przepiękna panorama, wspaniały widok na wschodnią grań Tatr Bielskich, Dolinę Kieżmarską, Zielony Staw, Jagnięcy, Kołowy i Kieżmarski Szczyt, a od południowej strony Grań Tatr Niskich. Chciałam tam zostać i wygrzewać się na słońcu razem z kozicami. Całe szczęście, że nie zabawiliśmy tam długo.
Powrót (magistralą) w stronę Łomnickiego Stawu okazał się dużo trudniejszy, latem banalny chodnik, teraz wszystko zasypane, oblodzony stromy stok, który trzeba przetrawersować. Zaczęliśmy iść, licząc, że do pokonania będzie tylko jeden krótki trudny odcinek. Okazało się jednak, że tych kawałków było dużo więcej, 2 km przeszliśmy w jakieś 2 godziny, i jeszcze przed Łomnickim Stawem złapał nas zmrok.
Mimo wszystko było pięknie, przytulając się brzuchem do stoku, podziwiałam najpiękniejszy zachód słońca jaki do tej pory widziałam. Słońce zachodziło nad Tatrami Bielskimi, a przed nami wyłaniały się zbocza Łomnicy. To są chwile, dla których wychodzę w góry!
Po godz. 17 dotarliśmy do Schroniska Łomnickiego (Skalnata Chata, 1730 m), które okazało się już zamknięte (otwarte do 17!), ale pan gospodarz, po naszym dobijaniu się w okno, oderwał się jednak od telewizora, wpuścił do środka i sprzedał coś do picia i jedzenia. Został nam teraz tylko kilkukilometrowy zbieg w ciemnościach po stoku narciarskim do Tatrzańskiej Łomnicy i jeszcze kawałek szosą do parkingu.
Podsumowanie: wspaniałe przeżycia, nowe doświadczenia, adrenalina, piękne widoki, posiniaczone i podrapane od lodu nogi, brak odmrożeń (poza jednym palcem u ręki) i nowy rekord: 20 km, +1350 m w 5,5 godz. (samego ruchu) 😉
Zdjęcia: Jerzy Krzemiński
Masz coś do powiedzenia?