Icebug Winter Trail. Wygrywasz, gdy pokonujesz swoje słabości
Poranne rozterki zmęczonej biegaczki
Budzę się o 6 rano i od razu wyłączam nastawiony wieczorem budzik. Półprzytomna decyzja – nie biegnę. Przysypiam jeszcze półsnem, a gdy znowu się budzę jest 7:37. Podtrzymuję decyzję. Nie biegnę. Ostatnia rzecz, o jakiej dzisiaj marzę, to ściganie się w śniegu ostro pod górę. Nie idę nawet na trening. Zostaję w łóżku z książką. Odpoczywam po dwóch dniach odśnieżania i noszenia drewna. Daję znać Jurkowi, że nie jadę, a on szybko odpisuje: Jedź! Fajnie będzie, a Ty będziesz żałować!
Dźwięczy mi to w głowie. Ma rację, będę żałować. Ale czy będzie fajnie, tego nie jestem pewna. Powoli zaczynam wstawać i wykonywać niemrawe ruchy, które przypominają pakowanie się i szykowanie na start. Robię to automatycznie, bez cienia entuzjazmu.
Za oknem szaro i pada śnieg z deszczem. Wczoraj podjęłam decyzję, że startuję, to czy dziś mogę ją tak zwyczajnie zmienić? Bo czuję się zmęczona? Ciało nie chce, ale w głowie słyszę ciche podszepty: będę żałować. W końcu w pół godziny jestem gotowa, a Forrest cieszy się na fajną wycieczkę.
Mój sprytny Yarisek jest jednak innego zdania i nie zamierza podjechać pod górkę po oblodzonej drodze. Czyli cały ten wewnętrzy dialog i wygrzebywanie się z łóżka na nic? Z pomocą przyjeżdża Witek, szef Chaty Biegacza, który na szczęście jeszcze nie wyjechał. Jedziemy w piątkę, niestety bez Forka. On odpocznie dziś za mnie.
Zakopianka, zmiana turnusów, w efekcie dojeżdżamy 15 min przed startem. Wyskakuję z auta gotowa na start i biegnę zapisać się na zawody, stukając kolcami po asfalcie. To moja rozgrzewka. Kątem oka dostrzegam Ewę Majer. Cholera, trzeba będzie się ścigać, a mi się tak bardzo nie chce!
Raz dwa trzy start!
Zaczynam biec i wreszcie czuję, że obudziłam się na dobre. Tętno na linii startu powyżej 130, gdy ruszam wskakuje na 165 i tak już do końca lub jeszcze wyżej. Nogi niosą. W tym tygodniu naczłapałam całe 18 km, jest więc luz, martwi mnie tylko to wysokie tętno. Na treningach wytrzymuję na takim poziomie maksymalnie godzinę, a przede mną 10 km podbiegu na Turbacz. Nie myślę o tym za długo, biegnę. Jeszcze na pierwszym asfaltowym kilometrze mijam Ewę i już wiem, że będę uciekać do samego końca. Tak, ten bieg to ucieczka. Przez ogólne przemęczenie to pierwszy w moim życiu bieg, gdy nie mam absolutnie żadnej radości. Jest tylko zadanie do wykonania. Dobiec na pierwszym miejscu.
Całkiem dobrze idą mi pierwsze podbiegi i podejścia na wąskiej ścieżce, gdzie udaje mi się wyprzedzić kilka osób. Po trzech kilometrach podbiegu czeka mnie to, co kocham najbardziej, zbieg! Trzy kilometry prawdziwej frajdy i wyprzedzania. Robię tu najszybszy kilometr w 3:24. Chcesz poczuć się, jakbyś frunął? Puść się na zbiegach!
Byle do punktu pod Turbaczem
To, co piękne, szybko się kończy. Przede mną osiem kilometrów pod górę, raz stromiej, raz łagodniej. Znam dobrze ten fragment z letniego biegania sprzed dwóch lat i zeszłego startu i wiem, że będzie się bardzo dłużył. Im wyżej, tym robi się zimniej. Nie ma słoneczka, jak rok temu i wieje zimny wiatr. Myślę tylko o tym, żeby nie przechodzić do marszu na podbiegach i nie zmarznąć za bardzo. Wiem, że ktoś mnie goni. Wiem też, że na zbiegu za Turbaczem ucieknę, teraz muszę jedynie utrzymać tempo.
Przede mną najtrudniejszy fragment trasy, szlak okalający Turbacz. Masz już 12 km w nogach i jesteś na pięknej szerokiej drodze, skąd trasa prowadzi w dół do mety, ale musisz skręcić w lewo pod górę i zrobić dwukilometrową pętlę wokół Turbacza. Na tym odcinku śnieg jest najmniej ubity, przez co biegnie się ciężko. A jeśli jesteś w dalszej stawce biegu, przed skrętem mijasz zawodników, którzy ten odcinek mają już za sobą i zbiegają szczęśliwi w dół.
Przed skrętem nie widzę nikogo nabiegającego z przeciwka, co uświadamia mi, że jest dobrze. Kilometr przed schroniskiem pod Turbaczem dogania mnie zawodnik i melduje, że goni mnie szczupła dziewczyna. Jest 200-300 metrów za mną, dobrze ciśnie pod górę, ale na zbiegach radzi sobie słabiej. Myślę – to Ewa. Uciekam dalej, byle do punktu odżywczego.
Sześć kilometrów fruwania czyli ostatni zbieg
Na zbiegu nikt mnie nie przegoni – to moja główna myśl na tym odcinku. Wypijam trzy ciepłe herbatki i lecę. Sześć kilometrów w dół po śniegu. Buty trzymają rewelacyjnie, nie boję się upadku, jedyne co mi grozi, to miękkie lądowanie. Pod koniec tego długiego zbiegu pojawia się wąwóz z kamieniami. Doganiam tu paru zawodników i szybko mijam. Trzeba się bardziej skoncentrować i omijać skałki. Jest fajnie!
Jeszcze tylko skok przez strumień i kilometrowy podbieg. Organizatorzy mają poczucie humoru. Biegnę tą trasą już trzeci raz i zawsze nabieram się na ten ostry zakręt w lewo i strumień. Na podbiegu już lekko odpuszczam. Nie widzę Ewy (która okazała się Kasią), zbieram więc siły na ostatni zbieg prosto do mety. Pół kilometra sprintu w dół wzdłuż stoku narciarskiego robię w tempie 3:30.
Wygrałam. Wygramoliłam się z łóżka, wycisnęłam z siebie wszystko, na co było mnie tego dnia stać i wygrałam! Parę minut później dowiaduję się, że goniła mnie nie jedna, ale dwie mocne dziewczyny. Ewą Majer okazała się rewelacyjna Katarzyna Winiarska, która uciekała przed Ewą i goniła mnie.
Przyznaję. Miałabym czego żałować spędzając ten dzień w łóżku z książką.
Nie wygrywasz, gdy jesteś pierwszy, wygrywasz, gdy pokonujesz swoje słabości!
Organizacja na medal
To mój czwarty start w zawodach Icebug (trzy starty w Winter Trail i jeden w Summer Trail) i za każdym razem jestem bardzo zadowolona. Na bieg można zapisać się na pięć minut przed startem, a nawet po, o czym przekonała się Malwina Jachowicz. Świetnie oznakowana trasa, świetna atmosfera. Dużo nagród do wylosowania. Może kiełbasa po biegu to nie jest to, o czym marzę, ale można było kupić pycha zapiekankę 😉
Link do mojego biegu znajdziesz tutaj.
Im mniej, tym lepiej
czyli w czym i z czym biegłam, co jadłam i piłam przeczytasz we wpisie: Z czym biegłam Icebug Winter Trail.
Wyniki
biegu 21 km, +/-1010 m (był jeszcze bieg górski 11,5 km i bieg na orientację)
Kobiety
- Olga Łyjak – biegamwgorach.pl – 02:04:43
- Katarzyna Winiarska – Przemyski Klub Biegacza – 02:06:13
- Ewa Majer – solgar.pl – 02:11:02
Mężczyźni
- Bartosz Gorczyca – Salco Sport Team – 01:38:30
- Piotr Biernawski – Attiq Fake Runners – 01:45:23
- Grzegorz Czyż – Grupa Azoty – Automatyka Tarnów – 01:46:06
Kliknij, by zobaczyć całe zdjęcia.
Piotr Ranosz
16 lutego 2016 (23:13)
Gratulacje! 🙂 Kurde tempo 5:53 na takiej trasie i w takich warunkach to bardzo dobry wynik.
biegamwgorach
17 lutego 2016 (11:07)
Dzięki, biegłeś? 🙂
Piotr Ranosz
17 lutego 2016 (20:16)
Niestety nie biegłem :/ Byłem w Ustroniu na obozie biegowym w tym czasie 🙂
biegamwgorach
17 lutego 2016 (21:17)
Obóz biegowy fajna sprawa! 🙂
Piotr Ranosz
18 lutego 2016 (09:48)
Oj tak, jestem bardzo zadowolony. Było wszystko co do szczęścia potrzebne – wspaniałe miejsce, fajni ludzi, bieganie, dobre jedzenie i kąpiel solankowa 🙂
mucher
17 lutego 2016 (09:22)
A ja dla odmiany powiem, że kiełbasa po biegu była rewelacja. Wiadomo – kwestia smaku, ale mnie podeszło jak rzadko kiedy posiłek po biegu. A sam bieg i impreza super – jedyne czego brakowało to lepszych widoków na Tatry (no sorry, nie każdy mieszka w Zakopanem).
biegamwgorach
17 lutego 2016 (11:07)
W tym roku niestety nie było, trzeba poczekać na widoki za rok 😉
Marcin Marć
17 lutego 2016 (12:26)
Gratuluje Olga! Goniłem Cię od 5-6km udało mi się Ciebie złapać na Turbaczu, tam mnie wyprzedziłaś i w sumie tyle Cię już widziałem. Dziękuję, bo gdyby nie Ty pewnie nie wyśrubowałbym takiego wyniku. Trzymaj się!
biegamwgorach
17 lutego 2016 (17:53)
Dzięki i gratuluję również! 🙂 Pozdrowionka!