W wulkanicznym pyle nad chmurami – Tenerife Bluetrail i Teide
Miałam głównie odpocząć, wejść na Teide, zobaczyć, jak mi się biega na takiej wysokości i sprawdzić formę na zawodach. Wiem, to się wyklucza, ale już tak mam, że nie potrafię jechać na urlop i leżeć na plaży. Chociaż z perspektywy czasu widzę, że powinnam. Bo wyjechałam bardzo zmęczona ilością spraw, jakie biorę na siebie, a wróciłam chora, ale to już inna historia… Tak więc i pobiegałam na Teide i na zawodach.
Dlaczego nie Bieg Marduły?
Byłam w tym samym terminie zapisana na Bieg Marduły i mimo tylko 1,5 miesiąca treningu biegowego chciałam powalczyć. Niestety 3 tygodnie przed zawodami musiałam brać leki, które bardzo mnie osłabiały i nie zdołałam już zrobić żadnego treningu szybkości ani podbiegów. Byłam zmęczona i osłabiona. Nie chciałam w takim stanie biec Mistrzostw Polski. A już wcześniej planowałam wyjazd na Teneryfę. Kamil jechał na setkę Bluetrail (102 km +6700 m), więc postanowiłam do niego przyłączyć. Udało się wbić w ostatniej chwili na półmaraton. To była dobra okazja, żeby pobiec treningowo i zobaczyć na czym stoję.
Bluetrail 20 km
Trasa zapowiadała się ciekawie, 19,5 km +1200/-1400 m według tego, co podawali organizatorzy. Większość przewyższenia skumulowana na pierwszych 5 km, co oznaczało bardzo strome podejście i zbieg. Druga część bardziej płaska i szybka. Prognoza na sobotę pokazywała zachmurzenie, co mnie cieszyło, bo nie byłam zaadaptowana do wyższych temperatur. Na piątkowym wieczornym treningu przez 5 km umierałam z gorąca i nie mogłam normalnie oddychać. Dlatego pogorszenie pogody na sobotę bardzo mnie cieszyło.
O 6 rano w dniu startu nie tylko się zachmurzyło, ale porządnie się rozpadało. A to oznaczało błoto na trasie. Buty miałam raczej na skałę, szutry i asfalt niż błoto – lekkie Adidasy Terrex Agravic Speed z bardzo płytkim bieżnikiem. Zapowiadało się naprawdę ciekawie.
Sztajcha w górę i zabawa na zbiegu
Do tego startu podeszłam na luzie, nie czułam stresu ani ciśnienia na wynik. Po prostu byłam ciekawa trasy i tego, jak mi się będzie biegło. Chciałam pobiec mocno, ale bez żadnej spiny. Zaczęliśmy od razu stromo pod górę asfaltem. Kilka dziewczyn ruszyło bardzo szybko. Ja zaczęłam jak na mocnym treningu, ale nie na maksa. Mimo to łydki od razu spięły się tak bardzo, że nawet jakbym chciała, nie mogłam przyspieszyć. Od razu zaczęłam analizować, że to efekt braku treningu dynamicznych podbiegów. Miałam takie w planie, ale nie zdążyłam ich zrobić.
Mimo to, po około 3 km na wąskiej, leśnej ścieżce wyprzedziłam chyba 3 dziewczyny i zaczęłam wyprzedzać facetów. Podejście zrobiło się bardzo strome, skaliste, wysokie stopnie, przypominające trochę szlak na Giewont. Skały przeplatały się z błotnistymi fragmentami, buty ślizgały się. Szłam za zawodniczką z Niemiec, która była wtedy trzecia (jak się później okazało). Łydki ciągle miałam spięte i nie byłam w stanie przyspieszyć. Starałam się podchodzić na całej stopie, żeby odciążyć łydki i zaangażować pośladki. Wreszcie na ok 4 km łydki zaadaptowały się do wysiłku i puściły. Od razu poczułam dawkę mocy, wyprzedziłam Niemkę i uciekłam jej na zakosach. Nadal padał deszcz, była mgła i widoczność na 20 metrów. Strome podejście w gęstym lesie i krzakach. Gdyby był upał, nie miałabym tutaj czym oddychać.
Na 5 km zaczął się zbieg, a dla niektórych zejście. Momentami było nawet 37% nachylenia na błotnistej ścieżce. Nie mogłam puścić się na maksa, bo buty ślizgały się. Starałam się zbiegać na całej stopie, żeby mieć lepszą przyczepność. Co chwilę ktoś obok mnie leżał w błocie, ja też raz zaliczyłam glebę a raz zjechałam na butach jak na śniegu. Tutaj udało mi się wyprzedzić kolejną kobietę i przesunęłam się na drugie miejsce. Gdy błoto skończyło się, trasa zamieniła się wąską, krętą ścieżkę po nierównych i mokrych skałach, pokrytych dodatkowo mokrymi trawami. Zbieg hardcorowy, ale biegło mi się świetnie. Bawiłam się tym zbiegiem. Wyprzedzałam kolejnych zawodników wbiegając w chaszcze na bokach. Od tego po biegu miałam podrapane ręce 😉 Buty naprawdę rewelacyjnie trzymały na tych śliskich skałach, aż sama byłam zdumiona, że jeszcze się nie wywaliłam. Pierwszy raz biegłam w nich na mokrych skałach, ale wiedziałam z innych modeli, że podeszwa Continental świetnie trzyma.
Zderzenie z asfaltem
Niestety ten zbieg musiał się skończyć. Po 4 km zabawy nastąpiło brutalne i bolesne zderzenie z asfaltem. Od razu zaczęły mnie boleć mięśnie piszczelowe. Ból był nie do wytrzymania. Starałam się biec tempem w okolicach 4:00 ale i tak goście, których tak sprawnie wyprzedziłam na ścieżce teraz mnie dogonili. Wreszcie zobaczyłam wyczekiwany punkt odżywczy (10,5 km) a przed nim kolejną dziewczynę. Z tego co krzyczeli do mnie na punkcie, pierwszą. Nie zatrzymała się, ktoś pobiegł i podał jej wodę. No dobra, to ja też się nie zatrzymałam. Miałam tylko jednego flaska, który już był pusty, ale nie chciało mi się pić. Chyba zadziałało dobre nawodnienie dzień przed startem i rano. Przed biegiem wypiłam jakieś 2 litry wody!
Biegliśmy głównie w dół, asfaltem, betonowymi płytami, wąskimi ścieżkami przez jakieś krzaki, zbiegi przeplatane były stromymi podbiegami lub podejściami. Pomyślałam, skoro ją dogoniłam, to może ona zaczęła słabnąć i postanowiłam ją wyprzedzić. To był zły pomysł. Trzeba było trzymać się jej do końca i zaatakować przed metą. Nie udało mi się jej urwać. Trzymała się dzielnie, a ja dwa razy musiałam się zatrzymać i rozglądać, gdzie dalej biec. Trasa wiła się jakimiś dziwnymi zakrętasami. Z drogi nagle wbiegaliśmy w wąską kamienistą ścieżkę, potem znowu na drogę, a potem znowu na ścieżkę w górę w lewo albo w prawo. Pobiegłam w złą stronę i wtedy Hiszpanka wyprzedziła mnie. Byłam zrezygnowana. Zwolniłam i pozwoliłam jej uciec. Te pomyłki wytrąciły mnie z rytmu. Odpuściłam ściganie i biegłam dalej przez te kręte ścieżki, raz w górę raz dół, z widokiem na ocean. Dogoniło mnie dwóch gości, z którymi mijałam się na zbiegu a potem na asfalcie.
Na około 4 km do mety, już w Puerto de la Cruz, znowu zobaczyłam Hiszpankę. Była ok 300 metrów przede mną. Pomyślałam, dobra, daję z siebie wszystko. Chociaż nie miałam w ogóle szybkości i biegło mi się ciężko, postanowiłam ją gonić. I znowu coś poszło nie tak. Trasa zbiegała z drogi na deptak wzdłuż wybrzeża, a ona pobiegła prosto. Pobiegłam tak jak oznaczenia, deptakiem. Nie sądzę, żeby celowo pomyliła trasę, pewnie wiele osób nie zobaczyło oznaczeń i pobiegło prosto. Deptak zakręcał, najpierw był zbieg, podbieg i znowu wbiegliśmy na drogę. Ktoś musiał długo myśleć nad takim przebiegiem trasy. Gdy wybiegłam na ulicę, już nie widziałam Hiszpanki. Odbiegła dużo ponad minutę albo i więcej. A potem jeszcze 1 km przed metą wolontariusz krzyczał do mnie „w lewo” i zbiegłam znowu na deptak, a on miał na myśli lewą stronę drogi. Zawodnik biegnący za mną, zawrócił mnie na trasę.
Przez te pomyłki straciłam jakieś dwie minuty, ale nie mam do siebie żalu. Wgranie tracka nic by nie dało, bo tempo było zbyt szybkie, a ścieżki tak kręte, że GPS sam by się pogubił. Starałam się walczyć do końca. Ale prawda jest taka, wyszły braki w treningu szybkościowym.
Sprawdzian formy
Pod tym względem jestem bardzo zadowolona. To był mój pierwszy mocny bieg od dłuższego czasu. Ostatnio startowałam w październiku i nogi nie były zaadaptowane do mocnego biegania. Miałam półtora miesiąca treningu biegowego, z czego robiłam głównie długie wycieczki w Tatrach. Odczułam to mięśniowo. Łydki bolały mnie w trakcie biegu tak, że nie byłam w stanie przyspieszyć. Na pewno brakuje mi też siły biegowej. Wiem, dziwnie to brzmi patrząc na moją stravę i 20 tys. metrów miesięcznie, ale uwierzcie, łagodne podbiegi i podchodzenie na długich wycieczkach czy skiturach to nie jest to samo co szybki bieg pod górę. Na mocnym podbiegu mięśnie jednak inaczej pracują i trzeba takie szybkie i krótkie podbiegi po prostu trenować. Trzeba też trenować zbiegi i to bardzo mocne zbiegi. Po tym 4-kilometrowym bardzo szybkim zbiegu byłam tak zakwaszona, że ciężko było wykrzesać z siebie siły i przycisnąć na płaskim.
Jeśli chodzi o całą imprezę to mimo niedociągnięć z oznaczeniem trasy, była świetnie zorganizowana. Rewelacyjna atmosfera, mnóstwo kibiców, koncert bębnów na mecie od pierwszych zawodników półmaratonu do północy, kiedy przybiegali ostatni setkowicze. Wolontariusze bardzo uprzejmi, każdym zawodnikiem zajmowali się z taką samą uwagą. Siedziałam długo na mecie, czekając na Kamila i oglądałam biegaczy z różnych dystansów. Kamil, który przybiegł przed 23 został tak samo powitany jak pierwszy zawodnik, przy akompaniamencie bębnów, udzielił jeszcze krótkiego wywiadu. Tutaj naprawdę każdy był zwycięzcą.
W ramach całej imprezy poza półmaratonem odbyły się biegi na 102 km, +6700 m, 67 km (+3250 m, -4630 m), 43 km (+2340 m, -3520 m). Kamil opisał całą imprezę tutaj. Zazdrościłam mu tej setki z wbiegiem pod sam Teide, ale nie jestem jeszcze gotowa na takie wyrypy.
W wulkanicznym pyle nad chmurami
Musiałam zobaczyć jak tam jest! Dlatego w poniedziałek, mimo zmęczenia i osłabienia (Kamil wystartował już lekko przeziębiony, mnie zaczęło rozkładać po zawodach, a obydwoje złapaliśmy coś w samolocie) poszliśmy na Teide. W Puerto było zachmurzenie i do ok 1800 m jechaliśmy w chmurach, ale Kamil zapewniał mnie, że na Teide zawsze jest lampa (choć prognozy pokazywały co innego). I nagle z chmur wjechaliśmy jak na inną planetę, kosmiczny krajobraz, pełne słońce!
Wycieczkę zaczęliśmy z parkingu na wysokości 2350 m, szlakiem prowadzącym do schroniska. Na Teide jest stąd około 9 km. Ja trochę próbowałam podbiegać, Kamil sunął pod górę z kijkami. Słońce grzało, nie było wiatru, a w powietrzu unosił się wulkaniczny pył. Stożek Teide majaczył przed nami i wydawało się, że jest bardzo daleko. Przez pierwsze 5 km jest szeroka szutrowa droga, która świetnie nadaje się do szybkiego treningu. Od 2700 m npm zaczyna się wąski szlak, zakosy, skałki i techniczny teren. Po drodze na 3200 m jest schronisko.
Na Teide byliśmy godzinę przed zachodem słońca, nad oceanem i morzem chmur! Było ciepło i nie wiało, a z wulkanu wydobywały się ciepłe gazy. Zbiegaliśmy (a raczej próbowaliśmy) już po zmroku i w całkowitej ciemności. Chciałam zobaczyć, jak mój organizm reaguje przy wysiłku powyżej 3500 m, bo w sierpniu będę biegła w zawodach na takiej wysokości. Na szczęście nie mam jakiś bólów głowy, czy niemocy, ale przy mocniejszym podbiegu trochę skraca mi się oddech i brakuje powietrza. Na Teneryfę na pewno wrócę, są tu świetne tereny do biegania na wysokości!
Sprzęt
Na koniec jeszcze garść informacji w czym biegłam i co jadłam na zawodach.
Biegłam w lekkich startówkach trailowych Adidas Terrex Agravic Speed. Świetnie trzymają na skale suchej czy mokrej, o czym przekonałam się na tym biegu. Mają dość łagodny bieżnik, dlatego ślizgają się na błocie, ale za to są świetne na szutry i asfalt. Ważą 215 gramów (rozmiar 41) i mają zintegrowany z cholewką język, przez co mniej kamyków wpada do środka.
Na sobie miałam koszulkę bez rękawków i biegową spódniczkę ATTIQ – lekka przewiewna, z wbudowanymi majtkami (bez spodenek!), co jest dla mnie dużym plusem, bo nic nie obciera i nie jest za gorąco. Ostatecznie pobiegłam bez kamizelki biegowej. Wymagany sprzęt: folia NRC, telefon, gwizdek, flask (kubek) i żele upchałam do paska na numer startowy i kieszonki w spódniczce. Zjadłam 3 żele i wypiłam pół litra wody. Tyle wody nie wystarczyłoby, gdybym przed startem nie wypiła dwóch litrów, a dzień przed zawodami około 6 (był upał!).
Filmik z Teide
Zdjęcia: Kamil Weinberg
Masz coś do powiedzenia?