Royal Ultra Skymarathon. Relacja #2
Kiedy ten ostatni zbieg?
Biegłam już ponad 37 km i ponad 6 godzin, pokonałam pięć przełęczy od 2500 do 3000 metrów n.p.m. Trasa prowadziła teraz nierównym, kamienisto-trawiastym trawersem jakiegoś zbocza. Niby tylko lekko pod górę, ale ścieżka wąska, głazy i nachylenie stoku sprawiały, że biegło się bardzo ciężko. Ścieżka prowadziła na kolejną przełęcz, 2670 m. Nie wiem jak to się stało, ale wywaliłam się na bok na skałę. Przed uderzeniem o kamień uratował mnie kijek, z którym stało się to, co nieuniknione. Pozbierałam elementy i schowałam do plecaka i kuśtykałam dalej już tylko z jednym.
Na przełęczy zapytałam wolontariusza, czy to już ostatnie podejście, zrozumiałam, że tak. Myślałam więc, że zostało jeszcze ok 15 km i głównie zbieg w dół (tak jak było na KIMA). Przyspieszyłam, żeby dogonić dwie dziewczyny, które wyprzedziły mnie parę kilometrów wcześniej. Zbieg był dość stromy, na szczęście po łące i można było wciągnąć nogi. Dziewczyny wyprzedziłam jeszcze przed jeziorem na wysokości 1800 m. Dalej zbiegu ciąg dalszy, czyli już prawie 1000 metrów stromo w dół! Byłam pewna, że będziemy już biec tylko zbiegać. Z zegarka wychodziło, że mam jeszcze ok 10 km. „Meta jest na ok. 1600 m, więc będzie buy Windows 10 Professional product Key trochę płasko i delikatnie w dół” – tak sobie rozkminiałam. Na początku to się zgadzało, biegłam po prawie płaskiej ścieżce, a potem zaczął się podbieg, ale nie jakiś bardzo stromy. Myślałam, że to jakaś mała hopka. Ale podbieg się nie kończył.
Ucieczka i gonitwa za zającem
Dawałam z siebie wszystko, żeby nie dogoniły mnie tamte dwie dziewczyny, ciągle uciekałam. Biegłam teraz z dwoma zawodnikami, jeden przede mną, drugi za mną. Ten przede mną trochę mi uciekał, a ten z tyłu odstawał. Miałam zająca. Robiłam wszystko, żeby go nie zgubić. Oddalał się coraz bardziej, a ja go goniłam pod górę podpierając się jednym kijem. Ścieżka pod górę prowadziła przez las, było parno i gorąco. Na lekkim wzniesieniu las zaczął się przerzedzać. Byłam pewna, że za nim będzie już zbieg nad jezioro motorup.com.au do mety. Ale moim oczom ukazała się piękna, rozległa dolina z wijącą się do góry ścieżką, na której dostrzegałam małe, kolorowe poruszające się kropki. „O Fuck!” – krzyknęłam. Tam jest jeszcze jakieś podejście. Niemożliwe! Byłam zrezygnowana, ale wiedziałam, że gonią mnie dwie dziewczyny, które wydawały się dużo mocniejsze na podbiegach. Uciekałam ile sił.
Przed przełęczą dostrzegłam mojego zająca. Prawie go miałam! Wdrapałam się na nią (2310 m) i wtedy poczułam się jak w matrixie. W dole nie było żadnego jeziora, nie było widać mety! „To jeszcze nie koniec, będzie jeszcze jakieś podejście?” Zbiegłam na dół do schroniska, gdzie był punkt odżywczy. Rzucił mi się w oczy ser pokrojony w kostkę. Pierwszy raz na tym biegu spojrzałam na to, co serwują na stole. Ale nie mogłam patrzeć na jedzenie, uzupełniłam tylko wodę do jednego flaska. Pytam, ile jeszcze do mety i słyszę, że ok 5-10 km. Niezła maniana! Problem w tym, że widzę dookoła tylko wysokie góry i przełęcze. Stało microsoft10.com się dla mnie jasne, że trzeba jeszcze wspiąć się na jedną z nich! To mnie dobiło, chciałam się rozpłakać, ale nie miałam na to siły. Musiałam uciekać dalej i gonić mojego zająca, który znowu gdzieś zniknął.
Z jednym kijkiem, ledwo człapiąc musiałam wyglądać naprawdę marnie. Ale mój duch walki ciągle we mnie drzemał i nie pozwalał teraz się poddać. Za lekkim wypłaszczeniem na łące trzeba było skręcić w lewo za skałami i wtedy zobaczyłam podejście, stromiasto pod górę, a na nim parę kolorowych postaci pnących się jak ślimaki. Teraz to już musiała być ostatnia przełęcz. Włączył się mój duch walki, przestałam już uciekać dziewczynom z tyłu, których ani razu nie widziałam za sobą i zaczęłam gonić te kolorowe postaci. „A może jeszcze parę osób wyprzedzę!” – myślałam.
Tymczasem robiłam się głodna. Nie miałam już żadnych żeli, od Kamila wzięłam tylko 5, licząc na to, że przede mną jest tylko długi zbieg, a te 5 i tak było na wszelki wypadek! Podeście miało pod koniec ok 45% i trzeba było opierać się rękoma o stok. Wdrapałam się wreszcie resztkami sił, zegarek pokazał wysokość 2551 m i 53 km. To już powinien być koniec zawodów – według tego, co podawali organizatorzy. Pytam windows 10 professional key purchase tradycyjnie, ile jeszcze do mety. „5 km” – usłyszałam. „5 km i 400 m w dół?” – dopytuję? „Nie – 900 metrów w dół”.
Ostatni zbieg i najlepsza zabawa
Poprosiłam jeszcze wolontariusza, czy pomoże mi schować kijki do plecaka i w tym momencie zachwiałam się i prawie nie przewróciłam na drugą stronę stromego stoku. Wolontariusz musiał mnie łapać. Wzięłam trochę wody i zaczęłam żwawo schodzić. Biec się za bardzo nie dało, było ok 40% nachylenia i nierówne kamienie na wąskiej ścieżce. Bolało mnie wszystko, od pleców po palce u stóp. Dogonił mnie tu jeden zawodnik i to zmobilizowało mnie, żeby poruszać się trochę żwawiej. Gdy zrobiło się mniej stromo, zaczęłam biec, jak na moje odczucie, całkiem szybko. Ogólnie na tym ostatnim zbiegu było 4 km i 900 metrów w dół!
Dogoniłam mojego zająca, co bardzo mnie zmobilizowało, a za chwilę zobaczyłam schodzącą Natalię. Byłam pewna, że podejmie walkę, ale wyglądała na kompletnie zrezygnowaną. Włączył mi się znowu tryb uciekania i przyspieszyłam jeszcze bardziej. Biegłam tak, jakbym dopiero zaczynała zawody, skakałam od skały do skały po stromej, leśnej ścieżce, wijącej się krótkimi zakosami. Znów biegłam z tymi samymi dwoma biegaczami, których dogoniłam na zbiegu do poprzedniego jeziora. Znowu jeden mi uciekał i był moim zającem, a drugi zostawał z tyłu. Uciekałam Natalii i goniłam zająca. To była najlepsza zabawa na tym biegu!
Gdy stromy zbieg się skończył i wybiegłam z lasu ujrzałam wreszcie upragnione jezioro, nad którym gdzieś była meta. Wolontariusz pokierował mnie w lewo na asfaltową drogę wokół jeziora. Chciałam, żeby to już się skończyło, biegłam po płaskim asfalcie w tempie 6:0 resztkami sił. „Co ci Włosi jeszcze wymyślili? Każą nam jeszcze obiec całe jezioro?” Biegnę i biegnę, a tej mety nie widać. Ostatni kilometr dłużył się i dłużył! Nie lubię tych asfaltowych końcówek na biegach górskich, choć na tych zawodach asfaltu było naprawdę niewiele, może w sumie 2 kilometry.
Jeszcze tylko kawałek po piachu i trawie nad jeziorem i widzę wreszcie metę!
Za metą
W jednej chwili zapominam o tym, że przed chwilą bolał mnie każdy centymetr ciała i rzucałam całe to ultra. Siadłam obok Kamila, który ciągle coś do mnie mówił, pytał, co mi przynieść, a ja nie miałam ochoty nic mówić ani opowiadać. Cieszyłam się, że mogę po prostu siedzieć, nikomu nie uciekać i nikogo nie gonić.
Gdy już ochłonęłam, wciągnęłam zasłużone dwa burgery, było piwo, miła pogawędka z Natalią i Przemkiem, prysznic, masaż, wielka pizza i dużo wody. Wieczorem rozkładanie namiotu. Następnego dnia składanie namiotu i całego majdanu i 1400 km starą skodzinką do Kościeliska.
Ogromnie się cieszę, że przetrwałam te zawody w dobrej kondycji, fajnie mi się zbiegało i nic sobie nie uszkodziłam. Dobiegłam jako 49 w open i 12 kobieta. Wyniki tutaj. Pobiegłam dużo lepiej niż bieg KIMA w zeszłym roku, choć tam byłam dziesiąta. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że lepiej był zdrowym i niedotrenowanym niż podchorowanym i przetrenowanym!
Co z moim postanowieniem, że rzucam ultra? Gdy siedzieliśmy na mecie, piliśmy piwo i jedliśmy co się da, uświadomiłam sobie, że znowu chcę pobiec takie zawody, chcę przeżyć piękny, ciężki dzień w górach, czuć ból w całym ciele, napierać stromo pod górę i swobodnie zbiegać skacząc po kamieniach, może pobiec lepiej, coś poprawić, cieszyć się tym, że mogę biegać i startować w takich fajnych imprezach!
Mój bieg na garminconnect.
Pierwsza część relacji tutaj.
W czym biegłam?
- biegłam w sprawdzonych na tatrzańskich szlakach Adidas Terrex Agravic
- miałam plecak CamelBak Ultra Pro Vest, 4,5 litra i dwa flaski adidas Terrex po 400 ml
- na podejściach pomagały mi sluminiowe, składane kije Mountain King Skyrunner
Co jadłam?
- 10 żeli Squeezy (połowa z kofeiną)
- dwie paczki żelków PowerBar
- parę galaretek Aptonia
- tabletki z elektrolitami Isostar
- piłam bardzo dużo wody, a na punktach głównie colę
O moim treningu do tych zawodów pisałam we wpisie:
Zdjęcia: Kamil Weinberg, Ezno Zucco
jaculaa
23 lipca 2017 (18:50)
Super relacja! Ale zazdroszczę przygód! Też chcę kiedyś pobiec taki bieg!!!
biegamwgorach
23 lipca 2017 (19:22)
Trzeba sobie postawić cel, zbierać doświadczenie i pobiegniesz! 🙂
Arek
30 lipca 2017 (12:04)
Chciałem obejrzeć ślad ale Connect pisze: „Wygląda na to, że nie masz uprawnień do wyświetlania elementu aktywność.” 🙁
biegamwgorach
11 sierpnia 2017 (11:34)
Już poprawiłam ustawienia prywatności i ślad jest widoczny 🙂