Tylko ja, góra, przestrzeń i czas
Nie przypuszczałam, że to będzie taka rewelacyjna zabawa – ściganie się z samym sobą! Tylko ja, góra, przestrzeń i czas.
A tak z tym zwlekałam! Mówię Wam, jeśli chcecie coś zrobić, róbcie to od razu, nie przekładajcie, szkoda czasu, może odkryjecie coś fajnego, co sprawia Wam frajdę i Wasze życie zmieni się na lepsze 🙂
Tak więc Giewont na szybko, pierwsze przetarcie za mną. Tylko wbieg, na zbieg było za bardzo niebezpiecznie: burza, mokre skały, strumienie na szlaku. Czas 58 minut 26 sekund, zbieg na luzie 38 min. Link na strava.
Trasa
Od bramki u wylotu Doliny Małej Łąki do Wielkiej Polany (żółty szlak), dalej czarny na Przełęcz w Grzybowcu, potem czerwony do Wyżniej Kondrackiej Przełęczy i niebieski na sam szczyt. Ok 5,7 km i +1023 m przewyższenia. Dlaczego taka trasa? Bo według mnie jest jedną z najtrudniejszych technicznie, a zarazem najpiękniejszą widokowo.
Na Giewont można wbiec jeszcze (1) z Kuźnic przez Kondracką Przełęcz (niebieski szlak) – wariant nieco dłuższy, ale najłatwiejszy – ułożony chodnik, (2) z wylotu Doliny Strążyskiej przez Grzybowiec, dalej moją trasą (czerwony szlak) – ten wariant jest podoby technicznie do mojego, ale mniej widokowy na początku, (3) z wylotu Doliny Małej Łąki przez Wielką Polanę i Kondracką Przełęcz (żółty szlak) i dalej niebieski na Wyżnią Kondracką Przełęcz i na szczyt – według mnie nieco łatwiejszy od mojego.
Warunki
Najlepiej wybrać się z samego rana w ładną pogodę, wtedy na górze nie będzie jeszcze turystów, którzy blokują najtrudniejsze przejścia pod szczytem. Ja pobiegłam w południe, zaraz po opadzie deszczu, skały były mokre, miejscami błoto – to nie uławiało zadania. Dodatkowo nadciągająca burza, która rozpętała się zaraz po wbiegnięciu na szczyt, nie odstraszyła turystów, ale na szczęście w większości ustępowali, pod szczytem przy łańcuchach trzeba było ich omijać boczkiem.
Co dalej?
Mój czas nie jest wyśrubowany i parę mocniejszych dziewczyn jest w stanie pobiec to szybciej. Ja zresztą też, jeśli więcej potrenuję podbiegi. Ale moją mocną stroną są zbiegi w trudnym terenie, dlatego to nie koniec zabawy! 🙂 Wczoraj nie wykręciłabym najlepszego czasu na szlaku wyglądającym jak górski strumień. W kolejce czekają też następne szczyty. Kiedy? To dobre pytanie. W sobotę startuję w biegu na Sławkowski Szczyt, za dwa tygodnie wyjeżdżam do Warszawy, a potem w Alpy i na Kima Trophy, dwa tygodnie po Kima jadę do Szkocji na Glen Coe Skyline, to już będzie wrzesień, a w październiku na dwa tygodnie na Sycylię trochę się powspinać i zdobyć Etnę. Kalendarz napięty, ale mam nadzieję, że w tym roku uda się jeszcze pofruwać po Tatrach! 🙂
PS. Dziękuję Jerzy Krzemiński za motywację i support, teraz czas na większe wyzwania!
Zdjęcie: Jacek Frąckowiak
Masz coś do powiedzenia?