Jestem szczęściarą!
Nie ma co owijać w bawełnę. Mam wymarzone warunki do biegania!
W weekendy długie wybiegania w Tatrach, na wysokości ponad 2000 m z pięknymi widokami. Rzadko biegam je sama, z reguły napatoczy się jakiś znajomy lub nowo poznany biegacz.
Szybsze akcenty, rytmy, biegi ciągłe w drugim zakresie robię na Gubałówce i Butorowym Wierchu na wysokości około 1150 m. Na Gubałówce znajdzie się nawet 2 km płaskiego asfaltu, trzeba się tam jednak wybrać skoro świt albo w deszcz. Inaczej muszę przedzierać się przez pielgrzymujących turystów, spragnionych pięknych widoków albo zakupów na straganach. W Butorowie, na czarnym szlaku jest za to przyjemy szuterek i zero ludzi. Rozgrzewka przed zasadniczym treningiem to zwykle wdrapanie się na przełaj po dawnym stoku narciarskim na Butorowy około 300 m w pionie. Na szczyt Butorowego Wierchu mam z domu 2 km.
I cały czas piękne widoki na Tatry!
Wcześniej treningi robiłam zwykle na Drodze pod Reglami (do której mam 1,5 km). Do Zakopanego i z powrotem to 13 km i 450 m przewyższenia. Fajny trening. Niestety w porze wakacyjnej tam też są tłumy. Jednak odkąd wdrapałam się po raz pierwszy na Butorowy, biegam tam już praktycznie codziennie, a Droga pod Reglami straciła swój urok.
Nie zdarzają mi się też już takie eksperymenty, jak np. roztruchtanie po mocnym treningu w postaci biegu na Małołączniak. Wprawdzie to tylko 8 km od domu, ale za to 1500 m w pionie! Raz po takim roztruchtaniu zrobionym po Maratonie Gór Stołowych oraz praktycznie na czczo („to tylko 16 km, półtorej godzinki” – myślałam wtedy) trzy dni dochodziłam do siebie.
Można powiedzieć, że minusem są częste porą letnią deszcze i burze. Tak pierwotnie do tego podchodziłam. Zdarza się, że wychodzę na trening w pełnym słońcu, a wracam kompletnie zmoczona. Ciężko zaplanować trening, tak aby nie załapać się na deszcz. W ciągu dnia często zdarzają się przelotne burze. Ale zamiast narzekać na taką pogodę i złościć się, zaakceptowałam to i polubiłam! Jeśli jest ciepło, to bieganie w deszczu jest bardzo przyjemne, do tego odpada problem tłumów na Gubałówce i można sobie tam szybko pobiegać. Polubiłam szybkie biegi w deszczu, po strumieniach płynących drogami i latanie po kałużach niczym Forrest. Myślę, że Forrest lubi to nawet bardziej.
W dni wolne od biegania mam tu przepiękne trasy rowerowe, np. z Gubałówki w stronę Witowa. Przepięknie! A regeneracja po startach i mocnych treningach – baseny termalne.
A tak w ogóle i w szczególe to treningi w górach mnie nie męczą, może dlatego, że nie ma tutaj takich potwornych upałów. Pamiętam męczące wybiegania w ponad 30 stopni na Mazowszu. W Kościelisku jest raczej rześko, nawet przy temperaturze 25 stopni. Nie czuję, że biegam ponad 100 km tygodniowo, to taka zabawa i spędzanie fajnie wolnego czasu.
Szczęściarą jestem!
A tak wygląda moje szczęście na zdjęciach.
Masz coś do powiedzenia?