Turcja jest moja!

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

To był jeden z moich najtrudniejszych biegów. Strome podejścia na granicy wspinaczki, strome zbiegi w sypiących się piargach, wysokość powyżej 3000 m n.p.m., duże przewyższenie. Zwykły maraton ma nie więcej niż 2100 m, a tu było tyle na pierwszych 14 km. 47 km i 3900 metrów w słońcu i w piargu. Witajcie tureckie góry! Może trochę przez pokorę wobec trasy i terenu, niewiadomą, jak zareaguję na duży wysiłek na wysokości, wyszedł mi jeden z lepszych startów. Wszystko zagrało. Aklimatyzacja, odpoczynek przed biegiem, odżywianie i nawadnianie, rozłożenie sił.

Przed startem

O moich lipcowych treningach pisałam w tym wpisie. Wcześniejsze moje trenowanie było bez ładu i składu, a biegać zaczęłam w połowie kwietnia, mając jeszcze 3 tygodnie chorobowego w czerwcu.

Moje przedstartowe przygotowania wyglądają na bardzo profesjonalne, choć prawda jest taka, że cały wyjazd do Turcji miał być głównie przygodą i zbieraniem doświadczenia w wyższych górach. Z perspektywy wyniku widzę, że zrobiłam po prostu bardzo dobrą aklimatyzację i wstrzeliłam się z liczbą dni gnuśnienia na kampingu przed zawodami. To był jednak spontaniczny eksperyment z wielką niewiadomą.

Wspinanie na wulkan Erciyes 3918 m n.p.m. Turcja

Wulkan Erciyes 3918 m n.p.m. Turcja

Nie planowaliśmy jechać do Turcji na dwa tygodnie przed zawodami. Jednak gdy zobaczyłam ceny biletów, a potem poczytałam o górach Aladağlar, stwierdziłam, że muszę tam jechać na dłużej.

O tym, co planujemy zrobić przed startem pisałam tutaj. Start miał być tylko wisienką na torcie. Zrealizowaliśmy plan w 100% albo i więcej.

Weszliśmy na wulkan Erciyes, 3918 m n.p.m. na 10 dni przed zawodami. Wchodziliśmy wschodnią granią, gdzie można było pobiegać na wysokości ponad 3500 m, a na końcowy pipant wspięliśmy się w kruchej skale o trudnościach IV IUAA. Teren przed wejściem na mniejszy wierzchołek Erciyes był bardzo trudny, obejście turni w grani zajęło nam grubo ponad dwie godziny, do tego doszło motanie stanowisk i ubezpieczanie drogi na wierzchołek, zjazd, a na koniec trudne zejście żlebami w sypiącym się spod nóg terenie. Wszystko to sprawiło, że spędziliśmy na wysokości pomiędzy 2300 a 3900 m ponad 10 godzin. Zrobiliśmy tego dnia 17 km i 1800 m przewyższenia. Powyżej 3500 m n.p.m. czułam się świetnie, nie bolała mnie głowa, nie miałam zawrotów, jednak nie wchodziłam na mocniejsze obroty, podchodziłam mocno, ale raczej w tlenie.

Głowa zaczęła mnie boleć, gdy już byliśmy praktycznie na dole, a przez kolejne dwa dni byłam osłabiona. Dowiedziałam się więc, że na wysokości radzę sobie całkiem dobrze, ale mój organizm dłużej do siebie dochodzi po zejściu na niziny. Nasze niziny to było miasto Kayseri, położone na ok 1100 m n.p.m. u północnego podnóża Erciyes. Dwa dni po wejściu na wulkan przenieśliśmy się w góry Aladağlar. Pierwszą noc spędziliśmy na najniższym kampie w Demirkazik na wysokości nieco ponad 1600 m n.p.m., a potem przenieśliśmy się wyżej.

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Obóz w Celikbuyduran 3350 m n.p.m., góry Aladağlar

Tego nie planowaliśmy, ale czułam, że spanie na wysokości powyżej 3300 m n.p.m. dobrze nam zrobi, no i z samego rana będziemy mogli na lekko zaatakować okoliczne szczyty. Tak więc na tydzień przed zawodami spałam dwie noce na 3350 m, weszłam dwa razy na lekko i szybko na Emler, 3723 m (pierwszy szczyt na zawodach) i wspięłam się na Kizilkayę, 3767 m. Tempo było wolne, bo szliśmy z poznanymi w obozie Turkami, jeden wyciąg, jeden zjazd, więc na wysokości powyżej 3500 m byłam kilka godzin.

Głowa, podobnie jak po Erciyes bolała mnie wieczorem pierwszego dnia w naszym obozie i całą noc, by w niedzielę rano nie dawać już o sobie znać. Na Emler i Kizilkayę wchodziło mi się super, bez zadyszki, zawrotów głowy czy innych rewolucji.

Z gór zeszliśmy do Demirkazik w poniedziałek w południe. To był zbieg 15 km z około 10 kg plecakiem. Bardzo chcieliśmy wejść na piękny szczyt Demirkazik, którego piękną ścianę codziennie oglądaliśmy a to z innych szczytów, a to ze wsi Demirkazik. Da się tam wejść bez liny, ale może się przydać do zjazdów. Nie chcieliśmy jednak ryzykować długiej wycieczki na 3-4 dni przed zawodami, zwłaszcza, że po zejściu z gór byłam przez dwa dni osłabiona.

Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy. Piargi, piargi, piargi…

Zostały 4 dni, żeby porządnie odpocząć. Był upał i starałam się unikać słońca jak ognia. A i tak byłam już nieźle spieczona. Czułam osłabienie spaniem na wysokości, znużenie nicnierobieniem, rozleniwienie słońcem i spaniem po 11 godzin. Kompletnie nie wiedziałam, co będzie w dniu zawodów. Nie miałam siły, żeby potruchtać chociaż 5 km i zrobić parę rytmów, co jest moim zwyczajem przed każdymi zawodami. Zwykle jeszcze we wtorek robię mocny, krótki trening (2-3 zakres), ale teraz nie miałam na to kompletnie siły.

Dużo jadłam, piłam po 5 litrów wody dziennie, zero kawy, a od środy zaczęłam pić ALE Gainer – odżywkę węglowodanowo-białkową, mój stary zwyczaj, gdy jeszcze biegałam płaskie maratony i teraz sobie przypomniałam, że warto się tak ładować też przed startami górskimi.

Myślałam, że zniosę jajko. Do czwartku na kampie byliśmy zupełnie sami. Nawet pan z recepcji, z którym porozumiewaliśmy się na migi, dał nam klucz do budynku, korzystając z tego, że jesteśmy i nie było go całe dnie. W Demirkazik jest tylko jeden lokalny sklepik, który odwiedzaliśmy raz dziennie, kilkadziesiąt domów, dwa puste schroniska i nasz kamping. Jedynym zajęciem było spanie, jedzenie, chowanie się przed słońcem i robienie przepierki. Kamil studiował mapę i trasę zawodów, stresując się limitami, ja obrabiałam fotki.

Przełęcz nad Celikbuyduran, Aladağlar National Park, Turcja

Przełęcz nad Celikbuyduran

W czwartek zaczęli zjeżdżać się organizatorzy i zawodnicy. Był zorganizowany catering, z którego korzystaliśmy. Wreszcie zaczęło się coś dziać. Wypadłam z letargu i od razu poczułam się lepiej. Przybywało namiotów, samochodów, rozstawiono różne stoiska. Zrobił się harmider. Zwinęłam swój namiot a Kamil miejscówkę pod chmurką i przenieśliśmy się do pokoju schroniskowego. Żółte ściany, niebieska pościel, smród w łazience i trup w szafie. Żartuję, w szafie też śmierdziało. Ale za to był widok na góry i nie musiałam już zjeżdżać w nocy z maty na glebę.

Na wspólnych posiłkach poznawaliśmy nowych ludzi, dla jednych był to debiut w tak trudnym biegu, inni byli weteranami, którzy biegli wszystkie edycje. Kamil przedstawiał się jako dziennikarz sportowy, więc wszyscy do niego lgnęli, zostawiali kontakty, opowiadali o naszym biegu i innych zawodach w Turcji. Na kilka zostaliśmy zaproszeni 🙂 Zajadaliśmy się smacznym tureckim żarciem, arbuzami i melonami. W takiej atmosferze nie było czasu stresować się sobotnim startem.

Do tego stopnia „zapomniałam”, że startuję, że w piątek wieczorem najadłam się soczewicy i surówki z kiszonej cebuli z papryczkami chilli. Nie powiem, że nie bolał mnie brzuch, gdy próbowałam zasnąć. Pobudka o 3 w nocy, więc 4 godziny kiepskiego snu musiały wystarczyć.

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park

Trasa

Trasa liczyła 47 km i 3900 m przewyższenia (według ITRA, według organizatorów 3500 m+). Startowaliśmy z 1600 m n.p.m. i przez 14 km był tylko podbieg – 2100 metrów w pionie. Najpierw biegliśmy 7 km szutrem, gdzie dało się jeszcze biegać, a co niektórzy mocno pocisnęli. Ten pierwszy odcinek był w zupełnej ciemnicy.

Po około godzinie, gdy zaczęło świtać wbiegaliśmy w góry, stromo po piargach i kamieniach. Przecisnęliśmy się przez górki wąwóz, jeszcze parę stromych podejść i wbiegaliśmy na mały płaskowyż powyżej 3000 m n.p.m. wciśnięty między pięknymi pomarańczowymi ścianami. Kawałek wyżej był pierwszy punkt w Celikbuyduran, tam gdzie tydzień temu spaliśmy, a potem sztajcha na Emler – 3723 m. Od podejścia z przełęczy na Emler biegłam już do końca w pełnym słońcu.

Z Emlera biegło się kawałek granią, gdzie nieco zboczyłam z trasy w dół, i z powrotem wróciłam na grań. Znowu zbieg – oczywiście po piargach, częściowo poza jakąkolwiek ścieżką. Na dole na płaskowyżu powyżej 3000 m n.p.m. stał kolejny punkt odżywczy. Dalej trasa prowadziła lekko pod górę, wąską ścieżką między kamieniami. I kolejna piarżysta sztajcha na MTA 3517 m. To było bardzo strome podejście.

Emler 3723 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy, Emler 3723 m n.p.m.

Z MTA był techniczny zbieg po kruchej skale i… piargach, momentami z ekspozycją, gdzie stały tabliczki „Danger”. Bardzo wolno tu zbiegałam i pierwszy raz korzystałam na zbiegu z kijków. Dalej znowu potem parę kilometrów płaskowyżem z podbiegami, kolejny punkt i strome podejście na ostatni szczyt 3367 m. Tutaj miejscami to już było wspinanie. Szło się po osypujących się piargach i kamieniach, trzeba było łapać się skał, żeby nie zjechać z lawinką kamieni w dół.

Ze szczytu miał być już tylko 14-km zbieg, ale po drodze znalazło się parę podbiegów, w tym jedno strome podejście, gdzie trzeba było używać rąk. Na tym odcinku były jeszcze dwa punkty odżywcze. Wydawało się, że ostatnie 7 km w dół to będzie już wygodna biegowa ścieżka, ale gdzie tam. Znalazło się jeszcze parę podbiegów i 2 km w dół tak stromym terenem, że prawie nie mogłam zbiegać. Musiałam biec na palcach, bo na pięcie czułam już wielki bąbel, a zbieganie na palcach powodowało wrzynanie kamyków w paznokcie. Ślizgałam się, bo bieżnik w moich butach zdarł się prawie do zera. Wąska ścieżka wiodła między wielkimi ostami, co nie ułatwiało zbiegania.

Aladağlar Sky Trail 2018, Direktaş, ponad 3000 m n.p.m.

Punkt w Direktaş, ponad 3000 m n.p.m.

Trasa w górach była oznaczona tylko kamiennymi kopczykami! Gdy biegłam sama, nie widząc nikogo za sobą ani przed sobą, zastanawiałam się, czy poruszam się w dobrym kierunku. Na szczęście poza punktami byli porozstawiani wolontariusze, na płaskowyżach i na szczytach, którzy mierzyli czas i sprawdzali, czy wszyscy są na trasie. W dwóch miejscach lekko pomyliłam trasę. Na Emlerze i pod koniec, na ostatnim zbiegu zasugerowałam się namiotami pastuchów, myśląc, że to punkt odżywczy, źle skręciłam, ale na szczęście zawrócił mnie zawodnik, którego chwilę wcześniej wyprzedziłam.

Jak na bieg bez widocznych oznaczeń, często poza ścieżkami, do tego biegnąc bez tracka i w czołówce, gdzie były spore odległości między zawodnikami, mogę być z siebie dumna, że nie zaliczyłam większej zguby!

Taktyka

To były jedne z moich lepiej rozegranych zawodów. Nie wiedziałam, jak mój organizm zareaguje na wytężony wysiłek, bez przystanków, na wysokości. Dlatego zaczęłam naprawdę bardzo wolno. Pierwsze 7 km po szutrowej drodze lekko pod górę biegłam w górnej granicy 1 zakresu, nie chciałam się zakwasić. Gdy weszliśmy w góry i zaczęły się strome podejścia po piargach ruszyłam mocniej, ale dużą część pracy przerzuciłam na ramiona – pierwszy raz tak mocno na zawodach pracowałam kijkmi. I pierwszy raz największe zakwasy miałam nie w nogach, ale w plecach i ramionach!

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Utrzymywałam stałe, żwawe tempo przez większość trasy. Nie szarpałam, nie kilianowałam na zbiegach. A mimo to przesuwałam się w stawce i wyprzedzałam kolejnych facetów. Jak się okazało na mecie, aż dziesięciu, czego nawet nie zauważyłam. Być może siedzieli zmęczeni w cieniu przy punktach odżywczych, na których brałam tylko wodę i leciałam dalej.

Nawet jakbym chciała, to nie mogłam poszaleć na zbiegach, co było po części winą butów. Wzięłam Adidasy Terrex Agravic, które są bardzo dobre na litą skałę, ale nie na miałkie piargi. Zbyt mało agresywny bieżnik sprawiał, że na zbiegach po prostu się ślizgałam. Do tego stopnia, że musiałam na najbardziej stromych fragmentach używać kijków. Ale może właśnie dzięki tym w miarę spokojnym zbiegom miałam naprawdę dużo siły na bardziej płaskich, przebieżnych fragmentach i pod górę.

Największy kryzys miałam na drugiej górze, stromym podejściu na MTA (3517 m). Szłam praktycznie na samych kijach. Ale inni musieli cierpieć jeszcze bardziej, bo minęłam tam dwóch gości słaniających się na nogach i przysiadających na grani. Zjadłam kilka żeli z kofeiną i odzyskałam siły przed kolejnym, ostatnim podejściem.

To było najtrudniejsze podejście, miejscami prawie pionowe, trzeba było łapać się skał, a spod nóg sypały się piargi. Zrobiłam je w około 40 min, podchodząc tak szybko, jakbym dopiero zaczęła zawody. Cały zapas energii, który magazynowałam przez większość biegu, wykorzystałam właśnie tutaj. Na szczycie dogoniłam kolejnego zawodnika.

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Zostało 14 km zbiegu, miejscami w trudnym piarżystym terenie z kilkoma podbiegami i jednym stromym podejściem. Zrobiłam je w około 1:30, dokładnie tyle, ile sobie zakładałam w najbardziej optymistycznym wariancie. I tak naprawdę był to dla mnie jeden z najtrudniejszych do zniesienia odcinków. Czułam już, że coś dzieje się na mojej pięcie i musiałam zbiegać praktycznie na palcach. Czasami zapadałam się po kostki w piargu i nie było sensu co chwilę zatrzymywać się i wysypywać kamyki z butów. Gdy raz to zrobiłam, okazało się, że mam masę kamyków w skarpetkach i z bólem na twarzy leciałam dalej, a te kamienie wrzynały mi się w paznokcie.

Na mecie miałam wrażenie, że dobiegłam ze sporym zapasem, zbyt oszczędzając się na zbiegach. Ale może właśnie tak powinno biegać się ultra. Bo najgorsze co można zrobić, to zajechać się na początku i słaniać się w drugiej połowie, co niestety też mi się zdarzało.

Ciekawie wygląda analiza międzyczasów pierwszej 15-tki. Widać, jak zyskiwałam na przewadze w kolejnych punktach, a ci, którzy na początku byli 15 minut przeze mną, stracili na mecie ponad godzinę. Dokładnie tak sobie myślałam, gdy biegłam pierwszy łatwy odcinek. Nic mi nie da, jak zrobię go o 5-10 minut szybciej, a mogę przez większe tempo zakwasić się tak, że nie odzyskam sił na resztę dystansu.

Wyniki

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Odżywianie i nawadnianie

Wzięłam ze sobą 20 żeli, zakładając, że będę jeść żela co pół godziny. Mało osób przestrzega tej zasady, że powinno się przyjmować 300 kcal na godzinę. 2 żele na godzinę to i tak za mało. Liczyłam, że będę biec około 9 godzin.

Zjadłam w sumie 17 żeli. Od 1 godziny jadłam co pół godziny bardzo się pilnując, a na ostanie 15 km wcinałam ile się da. Te żele bardzo mi ciążyły, ważyły ponad 1 kg, więc chciałam szybko się ich pozbywać. Gdybym biegła dłużej niż zakładałam, miałam w planie korzystanie z bufetów. Ale na szczęście nawet nie wiem, co tam serwowali 😉

Na pierwszy 12-km odcinek pod górę (do pierwszego bufetu) wzięłam 1 litr wody z węglowodanami i aminokwasami (ALE Gainer). Było zimno, więc wypiłam to w jakieś 2 godziny. Potem na każdym bufecie brałam litr wody, a od ok 30 km również colę. Było 6 punktów z piciem, ostatniego nie korzystałam, więc jeśli dobrze liczę, wypiłam około 6 litrów płynów. Nie jest to dużo, jeśli weźmie się pod uwagę wysokość, na której człowiek szybciej się odwadnia i słońce, które dawało popalić non stop od godziny 7. Byłam 6 godzin na otwartym słońcu bez żadnej chmurki na niebie! Ale przez kilka dni przed zawodami bardzo dbałam o nawadnianie, pijąc ok 5 litrów, w tym elektrolity. Nie czułam się odwodniona w trakcie, ani po biegu. Dodatkowo żele ALE mają trochę więcej wody niż inne, można je jeść bez popijania. 20 żeli waży więcej, ale lepiej wchodzą i minimalnie nawadniają.

Zjadłam też parę tabletek z sodą, potasem, wapniem i magnezem (ALE HydroSalt), a o 3 rano przed biegiem dwa małe kawałki bułki z miodem i herbatę. To wszystko.

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Sprzęt

To będzie długi akapit, bo sprzętu trzeba było nabrać na jak wyprawę co najmniej w zimowe Alpy!

Aladağlar Sky Trail 2018

Na mecie Aladağlar Sky Trail 2018

Podsumowanie

Jestem bardzo zadowolona z tego startu, i nie tylko dlatego, że byłam 5 open, ale myślę, że nabiegałam całkiem dobry czas. Poprawiłam o 34 minuty rekord trasy Nathalie Mauclair. Patrząc na nasze międzyczasy, to do drugiego punktu kontrolnego biegłyśmy prawie identycznie (3:00 na Emler i 3:30 w Direktaş), potem już przyspieszałam i zwiększałam wirtualną przewagę. Na MTA byłam o 10 minut szybciej, a na ostatnim szczycie 38 minut, zwolniłam na zbiegu, gdzie już cierpiały moje stopy. Ktoś powie, że to były inne zawody. Niech sobie mówi co chce, ja się cieszę 🙂

Jestem zadowolona, bo zadziałał eksperyment z aklimatyzacją, dobrze odpoczęłam przed biegiem i idealnie rozłożyłam siły. To cenne doświadczenie, które mam nadzieję zaprocentuje na kolejnych startach. 16 września biegnę Glen Coe Skyline, 52 km i 4750 m.

Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy, pierwszy górski wąwóz

Zdjęcia: Kamil Weinberg, Aladağlar Sky Trail 2018.

1 Odpowiedź do "Turcja jest moja!"

  • comment-avatar
    Tazka
    18 sierpnia 2018 (17:54)
    Odpowiedz

    Super!


Masz coś do powiedzenia?

HTML jest dozwolony