Pasja życia
Niedawno w biegowej blogosferze rozpętała się burzliwa dyskusja. Pewien wpływowy bloger napisał na swoim fanpagu, że „większość biegających ludzi jest POJEBANA”, „biegający ludzie to w większości osoby, które zamiast zyskiwać zdrowie dzięki bieganiu, zwyczajnie je RUJNUJĄ”, a ci „którzy są ekspertami w branży i prowadzą poczytne blogi, zazwyczaj przechodzą przez poważne kontuzje lub są w ich trakcie”, osoby te „zapomniały o tym, że nasze ciało jest tym, czego powinniśmy bezwzględnie słuchać. Nie trener, nie książka, nie tabelki, nie lajki, nie puchary i trofea!”, a „dzięki swoim błędom, pokazują innym jak nie zrobić tego samego…”
Tą wypowiedzią została urażona znana i lubiana blogerka, poczuła się wywołana do tablicy i trochę pod presją (takie mam wrażenie) opisała ze szczegółami przypadek swojej kontuzji, co trzymała w sekrecie przed swoimi fanami przez wiele tygodni. Przeciążeniowe złamanie kości (nie chce wnikać w szczegóły, nie podaję też nazwisk – celem mojego wpisu nie jest analiza tego pojedynczego przypadku, a jeśli śledzisz blogi biegowe, to znasz te szczegóły). Rozumiem, czemu nie chciała o tym mówić publicznie. Sama przed sobą długo nie mogłam się przyznać, że doprowadziłam się do anemii i niemocy, każdego dnia obwiniałam się, że przez wiele miesięcy bagatelizowałam sygnały i nie robiłam badań kontrolnych. Tym bardziej ciężko jest opowiadać o tym publicznie i czekać na lincz.
Ta dyskusja na naszym polskim podwórku zbiegła się z premierą filmiku o Annie Frost („Paradise Lost”). Jedna z najszybszych ultarsek świata szczerze opowiada swoją historię, mówi, że w pewnym momencie stała się obiektem biegania, bieganie ją określało, bez biegania nie była sobą. Jeśli śledzisz światową czołówkę ultra, to wiesz, z jakimi kontuzjami i chorobami zmagała się ta znakomita biegaczka, do której należy wiele do dziś niepobitych rekordów tras.
Jak można doprowadzić własne ciało do skrajnego wycieńczenia, do przeciążeniowego złamania kości w trakcie zawodów, do anemii, depresji i zupełnej niemocy? I to na własne życzenie?
Trzeba być kompletnym idiotą. Jakże mądrzy są ci, którzy nigdy nie doznali najmniejszej kontuzji!
Pomyślałeś tak? Masz prawo.
Ale prawdopodobnie nigdy nie miałeś pasji. Biegasz dla zdrowia albo dla wyników, ale nie jest to istotą twojego życia.
Czym jest pasja?
Jeśli każdego dnia wypełniają cię myśli o kolejnej życiówce albo wygraniu zawodów, to nie jest to pasja.
Jeśli biegasz i ćwiczysz codziennie z zaciśniętymi zębami, bo chcesz schudnąć albo wyrzeźbić ciało, to nie jest to pasja.
Jeśli biegasz dla zabawy, towarzystwa lub żeby wrzucić fotkę z treningu na insta, to tym bardziej nie jest to pasja.
Czytałeś biografię van Gogha „Pasja życia”? Jeśli tak, to wiesz co mam na myśli, nawet jeśli sam tego nie doznałeś. Nie czytałeś? To może byłeś choć raz w życiu zakochany. Tak na maksa, gdy nic nie liczyło się bardziej od tej drugiej osoby. Teraz zamknij oczy, przestań czytać i przypomnij sobie te chwile.
Pasja to szaleństwo
Biegasz nie dla zdrowia, wyników czy innych racjonalnych i mierzalnych celów. Biegasz, bo czujesz przymus. To jest jak narkotyk. Leśna ścieżka, wokół cisza, spokój, słyszysz tylko swój głęboki oddech i stąpanie po ziemi, szelest liści, zespalasz się z naturą. Chcesz biegać więcej i więcej, każdego dnia wracać do tych odczuć i doznań. Przyjrzyj się życiu najlepszych himalaistów. Czy oni siedząc w namiociku targanym wichurą na 7400 wsłuchiwali się uważnie w swoje ciało i zadawali pytania: „Boli mnie głowa, trzeba wrócić do bazy”? Absurd. Na ich przykładzie najdobitniej widać, jak można być zagłuszonym pasją. A van Gogh? Nie odchodził od sztalugi, póki nie skończył. Samotny, nierozumiany, odrzucony przez społeczeństwo. I tym sposobem tworzył kilka obrazów dziennie, które zachwycają do dziś miliony ludzi. Dzięki pasji człowiek zdolny jest do największych wyczynów, przekraczania kolejnych granic i nieprzestawania w działaniu, tworzeniu, mimo największych przeciwności.
Nie wiem, co siedzi w głowie każdego maratończyka czy ultrasa, który mimo skręconej kostki czy złamanej nogi, nie zamierza schodzić z trasy i kończy zawody, choćby miał wyrządzić sobie największą krzywdę. Może powoduje nim wyłącznie ślepa ambicja i chęć osiągnięcia celu, zdobycia kolejnego trofeum albo pochwalenia się przed innymi, że jest mocarzem, bo nie dość, że skończył ultra, to zrobił to ze złamaną nogą. Być może.
A może kieruje nim coś więcej?
Pamiętam, kiedy rozcięłam kolano i policzek na 9 km maratonu, krew lała mi się strumieniem po nodze, czułam jej smak w ustach, ból był nie do opisania, a ja cisnęłam dalej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wykręcić numer alarmowy albo zejść z trasy. Chciałam, by zatkano mi dziurę w kolanie na punkcie odżywczym, bym mogła biec dalej bez utraty krwi. Nie myślałam, że wyrządzam sobie krzywdę, w ogóle wtedy nie myślałam. Zabójcza mieszanka adrenaliny i endorfin sprawiała, że chciałam tylko biec, z całych sił, przeżyć ten bieg jak najlepiej, cierpieć, cieszyć się, czuć ból mięśni, sól na twarzy, pędzić przez góry, malownicze miasteczka i wąwozy, dać z siebie wszystko i mimo wszystko – dobiec do upragnionej mety i poczuć spełnienie.
Nazwij mnie głupią idiotką, która naraża swoje zdrowie i życie. Po mnie to spływa. Tym jest właśnie pasja. To wewnętrzna siła, mus, który każe robić to, co przynosi tak ogromną radość i szczęście, poczucie, że się naprawdę żyje, dochodzi do jakiejś granicy, sensu życia – że jest to silniejsze od bólu i zagłusza świadomość niebezpieczeństwa.
* * *
Osiągam szczyt i upadam bardzo nisko. Podnoszę się, by zdobyć kolejny szczyt, może lepiej, inaczej, mądrzej, może popełniając te same błędy. W ostateczności i tak liczy się tylko to, czy dojdę do istoty człowieczeństwa i poznam piękno świata i życia. Można tego doznać majsterkując, łowiąc ryby, uprawiając ogródek, malując obrazy, spacerując po lesie, oglądając tv (szczerze wątpię, żartowałam), zdobywając ośmiotysięczniki czy biegając maratony i przekraczając swoje granice. A można nigdy tego nie doznać, wegetując całe życie. Wybór należy co ciebie. Ja wolę zdobywać, upadać, cierpieć, czuć euforię, spełnienie, moc, niemoc – doznawać.
pawel
7 marca 2016 (13:51)
Cóż. Zdarzyło mi się trenować 30 h w tygodniu normalnie pracując. I dostac przepukliny od zbyt intensywnego treningu. To co opisałas to nie pasja a uzależnienie. Pasja prowadzi do rozwoju i jest źródłem spokoju i harmonii w calym zyciu i w relacjach z innymi. Uzależnienie zastępuje świat i relacje i dla chwilowego strzału endorfin zmusza do ryzykowania życia i narażania zdrowia. Najczęściej (tak było u mnie z triathlonem) jest nieuswiadomioną ucieczką przed czymś. Od 3 lat biegam po 12 h w tygodniu. Prawie nie startuje w zawodach. Od 3 lat bez kontuzji. Bardzo duża satysfakcja. Tak to widzę.
biegamwgorach
7 marca 2016 (18:32)
12 godzin to sporo! JA tyle nie biegam. O uzależnieniu też pisałam http://biegamwgorach.pl/rakuska-czuba-to-juz-uzaleznienie/
Kamil
7 marca 2016 (14:49)
Jedyne co potrafię powiedzieć o Twoim bieganiu to:
„this is madness!!”:)
Dawid Konopka || Marzenia w cele
7 marca 2016 (19:09)
Dokładnie tak! To pasja napędza nasze życie i sprawia, że chcemy się rozwijać i być coraz lepszą istotą ludzką. To pasja popycha nas do zrobienia rzeczy przez wielu uważanych za niemożliwe. Dlatego uważam, że życie które nie zawiera w sobie ani grama pasji to życie puste.
Niedawno popełniłem wpis o pasji. Jeżeli uważasz, że spam to usuwaj 🙂
Czy w Twoim życiu obecna jest pasja?
Robert
7 marca 2016 (20:33)
Hej witaj myślę że problem pojawił się u mnie :biegam po 20 km dziennie i czuję że jest coraz gorzej ze mną .szykuje się do zawodów ,zawsze mam taki mocny trening przed ,ale ostatnio zasłabłem po treningu ,zbierało mnie na wymioty i zmęczenie było ogromne ,czuję że jestem psychicznie zmęczony i nie mogę sobie z tym poradzić,pracuje fizycznie w trudnych warunkach i chyba nie mam czasu na regenerację ,ale czuję satysfakcję jak się zajadę ,wiem że spełniłem swoje plany na dany tydzień ,podczas biegania wszystko sprawia mi przyjemność ,ptaki liście droga ,zwierzęta i co ino .co ty na to Robert zwany Szachciok
biegamwgorach
8 marca 2016 (11:33)
hej, zrób morfologie, bo jeśli masz takie objawy, to może to być niedobór żelaza/B12. Zasłabnięcie na treningu to poważna sprawa. Trzymaj się!
jogosfera
7 marca 2016 (23:22)
mam trochę inną definicję pasji 😉
maciek
15 czerwca 2016 (11:55)
pasja pasją, ale dobrze też robić to wszystko z głową. kiedyś tak miałem, że zarzynałem się do końca. a potem dzięki temu byłem wycięty z biegania. teraz rozumu niby tyle samo, jednak doświadczeń więcej niż kiedyś i przez to czasami sobie potrafię powiedzieć „dość” żeby dalej móc biegać.
ale nie chodzi tylko o bieganie. wydaje mi się, że we wszystkim trzeba umieć określić granicę i mieć jakiś umiar. ale to mi się wydaje.
biegamwgorach
20 czerwca 2016 (15:39)
zgadzam się, choć umiar jest trudno zachować, jeśli coś się naprawdę mega mega lubi 😉
maciek
12 sierpnia 2016 (09:59)
tak w związku z tematem pochwalę się: ostatnio zszedłem z trasy prawie na samym początku.