Na krawędzi
Przez cały świąteczny tydzień biegałam tylko raz, w Wigilię. Nie schudłam, nie przytyłam. I nie rozumiem całej tej biegowo-świątecznej gorączki palenia świątecznych kalorii.
Mój organizm potrzebował ładowania akumulatorów. Bez wyrzutów sumienia przez kilka dni nic nie robiłam, objadając się świątecznymi smakołykami. Mój codzienny dystans (normalnie 10-25 km), oscylował wokół 1 km. Przed tydzień musiałam być słaba, żeby znów móc biegać z lekkością.
Oczywiście miałam w planach więcej biegania, chciałam nawet przed Świętami zrobić badania wydolnościowe. Ale mój organizm powiedział dość – po tych wszystkich mocnych treningach i tatrzańskich wyrypach z wracaniem po nocy i dużą dozą adrenaliny. U mnie to najpierw osłabienie zbyt dużą dawką obciążenia, potem lekkie przeziębienie przypieczętowane zapaleniem zatok. Idealnie byłoby umieć słuchać swojego ciała. Kiedy coś boli, odpuścić, kiedy jest się osłabionym, zostać w domu lub iść na jacuzzi. Niestety należę do osób, które są tak ambitne, że często ignorują sygnały płynące z ciała. Gdy się rozkręcę, wejdę na bardzo wysokie obroty i widzę, jak forma rośnie z dnia na dzień, bardzo trudno jest mi zrobić choć krótką przerwę.
To jest jak narkotyk. Góry są jak narkotyk. Gdy raz się wejdzie na górę, chce się tam wracać i wracać. Biegam, wdrapuję się na szczyty, kręcę na rowerze, ćwiczę na siłowni, gdy nie mam siły na nic więcej, to przynajmniej truchtam, wdrapuję się z Forrestem na Butorowy Wierch i człapię na górze podziwiając Tatry. Regeneracyjne rozbiegania rzadko robię w pierwszym zakresie tętna, bo nie mam płaskiego terenu, zawsze są jakieś pagórki do pokonania, co bardzo lubię! Nie zwracam uwagi na to, że boli mnie głowa, że jestem niewyspana lub budzę się osłabiona. Biegam i trenuję dotąd, aż organizm sam mnie przystopuje. I mam świadomość, że to nie jest dobre. Staram się słuchać ciała, ale głowa tak bardzo chce biegać, iść po kolejną przygodę w góry, że jest to silniejsze niż ciche podszepty osłabionego ciała.
Z drugiej strony cieszę się, że mam te swoje przeziębienia i zapalenia zatok. Paradoks? To taki papierek lakmusowy. Mówi mi, że przesadziłam. Gdyby nie on, mogłabym się doprowadzić do gorszego stanu, różnych ciężki kontuzji przeciążeniowych.
Jak znaleźć złoty środek w tym całym bieganiu? Między ambicją bycia lepszym, chęcią ciągłego przebywania w górach, a potrzebą odpoczynku i regeneracji? Ciągle szukam odpowiedzi.
Masz coś do powiedzenia?