FKT na Wielkiej Koronie Tatr
W poprzednim wpisie opisała szczegółowo moje przygotowania do Wielkiej Korony Tatr. Zanim opublikuję szczegółową relację, chcę podać najważniejsze informacje z przejścia.
WKT solo
Było to przejście w całości solo, bez wsparcia z zewnątrz, bez uzupełniania zapasów w schroniskach i bez zostawionych wcześniej depozytów.
Dlaczego zdecydowałam się na taki styl? Z ambicji, żeby się sprawdzić i poznać lepiej siebie. Udało się i jestem z tego cholernie dumna. Dowiedziałam się o sobie więcej niż przez połowę życia.
Przebieg trasy
Moja trasa miała ostatecznie 72 km i 10.200 metrów przewyższenia. Zajęło mi to 40 godzin i 56 minut bez snu. Wystartowałam w czwartek 29 sierpnia 2024 roku o godz. 6:19. Na metę w Trzech Studniczkach dotarłam w piątek 30 sierpnia o godz. 23:14.
Start – Tatrzańska Łomnica przy zielonym szlaku nad Grand Hotelem (915 m) – godz. 6:19
Kieżmarski Szczyt – 8:40 (zboczem Huncowskiego Szczytu i dalej normalnie)
Łomnica – 9:55 (z Kieżmarskiej Przełęczy i przez Miedziane Ławki)
Durny Szczyt – 10:42 (granią, zejście przez Mały Durny i żlebem z Małej Durnej Przełęczy)
Baranie Rogi – 12:11 (normalnie)
Lodowy Szczyt – 13:20 (wejście przez Konia, zejście Wyżnim Sobkowym Przechodem i przez Lodową Przełęcz)
Pośrednia Grań – 15:35 (Ławką Dubkego, zejście żlebem z Wyżniej Pośredniej Przełączki)
Sławkowski Szczyt – 18:47 (Warzęchowym Żlebem przez Warzęchowy Przechód, Jamińską Przełęcz i granią)
Staroleśny Szczyt – 23:09 (przez Dwoistą Przełęcz i Granacką Ławką, po drodze gubienie się przez Granackie Turnie i Granacki Róg, stąd taka obsuwa czasowa! Zejście Kwietnikowym Żlebem)
Gerlach – 3:40 (Próbą Tatarki z wejściem – przez zgubienie się – na Zadni Gerlach – 2:59)
Kończysta – 7:00 (normalnie z Batyżowieckiego Stawu)
Ganek – 10:10 (Rumanową Ławką przez Gankową Przełęcz i tak samo w dół)
Wysoka – 12:25 (przez Siarkańską Przełęcz, żlebem na Przełączkę w Wysokiej i zejście przez Ławicę)
Rysy – 13:40 (przez Kogutka i szlakiem)
Krywań – 20:35 (szlakiem)
Meta – Trzy Studniczki – 23:14
Całą trasę udostępniłam na stravie – link.
Jak widać najwięcej straciłam na gubieniu się. Bardzo dużo przerw z powodu niemiłosiernego upału i konieczności uzupełniania flasków przy każdym możliwym potoku. Jeden raz w trakcie całego przejścia usiadłam na 15 minut na Kończystej o godzinie 7 drugiego dnia.
Krótka relacja
Miałam dzień konia i czułam się świetnie, choć 8 kg plecak mega mi ciążył.
Bardzo czujne zejście z Kieżmarskiego na Miedziane Ławki, małe zgubienie się pod Łomnicą (nie trafiłam w łańcuchy), na Durny Szczyt i Baranie Rogi gładko, lekki kryzys pod Lodowym Szczytem z upału i odwodnienia, dłuższa przerwa na nawodnienie po zejściu.
Na Pośrednią Grań przez Ławkę Dubkego szybko (czas 9:15). Warzęchowy Żleb i Przechód na Sławkowski Szczyt sprawnie (niezły czas 12:25). Pod wieczór i gdy plecak zaczynał mniej ważyć, poczułam się jak nowo narodzona.
Po Sławku tak szybko leciałam Granacką Ławką, że – już po ciemku – źle poszłam i zaczęło się jedno wielkie błądzenie po turniach (Wielka i Mała Granacka Turnia oraz Granacki Róg), wpakowałam się w naprawdę trudny teren i nie wiedziałam, jak się z niego wydostać, gdzie się nie ruszyłam była pionowa ściana, chodziłam tam i z powrotem.
Pod Tatarkę przeszłam w miarę gładko z dłuższą przerwą przy potoku na picie, mycie rozcięcia na piszczelu i opatrywanie rany. Tatarka super, z lekkim zgubieniem pod Przełęczą Tetmajera i wyjściem na grań na prawo za Zadnim Gerlachem, na który musiałam już wejść.
Martinką przeszłam gładko z małym obejściem poziomego fragmentu grani, czułam się super, ale nie chciałam już ryzykować. Pod Gerlachem spały dwie osoby, tak że wszystkie miejscówki zajęte i trzeba było zbiegać!
Od 4 rano zaczeły mnie męczyć już do końca biegunki, myślę że żołądek nie chciał przyswoić takiej ilości jedzenia po nocy, bo brzuch ani nic mnie nie bolało.
Kończysta o świcie i na Ganek super, grań bez chwili zawahania, mimo olbrzymiego już zmęczenia.
Burza z piorunami, gradem i 1,5 godziny ulewnego deszczu dopadła mnie na przejściu z Ganka na Wysoką.
Gdyby ta burza (której nie było w żadnej prognozie) przyszła wcześniej, to nie ma opcji, żebym w dwie strony przeszła grań na Ganek, skała na deszczu, pokryta lekkim porostem, robi się mega śliska. Musiałabym przeczekać deszcz i aż skała wyschnie.
Podejście i zejście z Wysokiej mokrym i śliskim żlebem, gdzie płynął wodospad (doceniłam klamry pod szczytem!) w deszczu z trzęsiawką. Szczękałam zębami, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam o wycofie.
Na Rysach czułam się świetnie, dzwonię do Błażeja i opowiadam w euforii, że mimo tego gubienia się, spokojnie złamię 38 godzin, że po tym całym rzęchu, teraz już gładkie szlaki.
No i przyszedł… kryzys, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Od Szczyrbskiego Jeziora siłą woli przesuwałam się do przodu jak walking dead.
Byłam mega odwodniona (miałam ze sobą bardzo dużo izo, bo sama woda z potoków mega wysusza, ale zostawiłam gdzieś cały zapas i drugiego dnia piłam już czystą wodę z potoków, gdzie po każdym łyku jeszcze bardziej chce ci się pić).
W niemiłosiernym upale te 10 km i 1300 metrów na Krywań ciągneło się w nieskończoność! Leciała mi krew z nosa (zorientowałam się w domu wyciągając zaschnięte skrzepy krwi), miałam biegunkę, jak naszły zbawienne chmury myślałam, że grzmi, a to był tylko mój brzuch 😉
Nie byłam w stanie zażegnać tego kryzysu, wiedziałam, że jak się na dłużej zatrzymam, to już nie ruszę.
Żeby sobie ulżyć, dopiero wtedy wysypałam cały parch, kamienie i żwir z butów i skarpetek, który nosiłam przez ponad 30 godzin.
Pod Krywaniem już po ciemku, na ciągnącej się grani miałam myśl, że nie dotrę tam do północy, 50 metrów pod szczytem zaczęłam ryczeć i kląć na tę górę, czemu jest tak wysoka i czemu muszę tam włazić, zostało tak niewiele, a ja ledwo stałam na nogach, poruszałam się ostatnimi resztkami siły woli.
O zbiegu nie było mowy, w dodatku na początku zejścia zgasła mi czołówka, musiałam ją doładować, a w tym czasie świeciłam sobie telefonem z 6% baterii.
Czyli schodzę granią ledwo utrzymując pion, w jednej ręce trzymam rozłożone kijki (nie miałam już siły ich składać), a w drugiej telefon!
Czy mogło być coś gorszego? A przede mną 1400 metrów w dół. Zmuszałam się do biegu i myśląc, że zbiegam 7:00, człapałam po 12-14!
Kamil czekał już kilka godzin na dole w Trzech Studniczkach i podczas naszych dwóch rozmów – pod szczytem i później na zbiegu kilka razy proponował, że wybiegnie mi naprzeciw, ale ja chciałam dotrwać solo.
Dotarłam o 23:15, po 40 godzinach i 56 minutach!
Jak się zatrzymałam nagle wszystko zaczęło mnie boleć, kolana, palce u rąk (zdarte od skały), stopy, kości, głowa, plecy (chociaż plecy bolały mnie prawie cały czas od ciągłego zgięcia na stromych zejściach).
Ale poza obdrapanymi nogami, tylko jeden bąbel na jednym palcu, zero odcisków, otarć, odparzeń, stopy w super stanie, mimo że buty kompletnie zniszczone od parchu, a klika godzin miałam przemoczone.
Co mnie zaskoczyło?
Do Szczyrbskiego Jeziora nie miałam żadnego kryzysu. Mimo niemiłosiernego upału, burzy i znowu upału, sraczki, gubienia się po nocy w trudnym terenie, rozciętej nogi, miałam świetne samopoczucie, determinację i psychę na wszystkich wspinaczkowych fragmentach i po ciemku na eksponowanej grani. Mega mnie to zaskoczyło!
Spodziewałam się po 20 godzinach, w nocy, mega kryzysów i dzwonienia po Kamila. Tymczasem nawet przez chwilę nie chciało mi się spać, nie czułam potrzeby na rozsiadanie się i robienie przerw (dużo przerw było wymuszonych na nawadnianie i uzupełnianie flasków), pierwszy i jedyny raz usiadłam na 10 minut na Kończystej o 7 rano na kanapkę (poza tym jadłam tylko w ruchu). Czułam się znakomicie! Jestem z tego bardzo dumna i jednocześnie dowiedziałam się o sobie rzeczy, o których nie miałabym pojęcia, gdybym nie podjęła tej próby.
Wcześniej najdłużej na nogach byłam 16 godzin i zrobiłam na raz 5.500 m w pionie. Bardzo bałam się tego projektu, tej samotności przez wiele godzin i ekspozycji po ćmoku. Nadal do mnie nie dociera, że to zrobiłam!
Dzięki za trzymanie kciuków i ogromne podziękowania dla Kamila za odwiezienie mnie na start, koczowanie w nocy po słowackiej stronie i czekanie na mnie z rozłożonym dywanem na mecie! ❤️
Konrad
3 października 2024 (17:02)
Coś niesamowitego. Wielkie gratki.
biegamwgorach
4 października 2024 (14:04)
Dziękuję 🙂
Robert
4 października 2024 (10:08)
Gratki! Czekam na pełną relacje:)
biegamwgorach
4 października 2024 (14:04)
dzięki! Być może będzie wrzucana w jakiejś wersji papierowej 🙂
Robert
4 października 2024 (10:11)
Swoją drogą, ja zawsze na dłuższe (choć nigdy nie tak długie) biorę sobie do plecaka przygotowaną saszetę z trec’iem energy fuel – taka „przedtreningówka” dla sportowców wytrzymałościowych. Przy kryzysie fajnie podnosi na kilka godzin.
biegamwgorach
4 października 2024 (14:03)
dzięki, tu by mi pomogły zwykle elektrolity i izo, ale już nie miałam 🙁