Grań Tatr Zachodnich i o co chodzi z tymi zbiegami
Wczoraj wybrałam się na wycieczkę fragmentem słowackiej Grani Tatr Zachodnich, pierwszy raz w Tatrach po Biegu Granią Tatr. Zaczęłam na parkingu „Rohacze” stromym podejściem na Przedni Salatyn. Podejście wije się zakosami wśród traw, malin, jagód, borówek i wrzosów. Było tak parno i gorąco jak w saunie i faktycznie pot płynął ze mnie strumieniami. Niestety jedyny strumień wody na trasie zniknął szybko za moimi plecami, a ja mając tylko litr wody nie pomyślałam, żeby w tym miejscu porządnie się napić. Nie dziwi mnie, że nikogo nie ma na tym szlaku i wszyscy wjeżdżają kolejką. Na Salatynie moim oczom ukazały się spore ilości turystów. Na Brestowej (1934) wbiegłam za to w chmurę, fantastyczne uczucie po wyjściu z sauny! Na grani okazało się, że zabranie ze sobą puchówki nie było dobrym pomysłem, nie użyłam nawet rękawków, było słonecznie i bezwietrznie, co się naprawdę rzadko tutaj zdarza.
Dalej pobiegłam granią przez Salatyński Wierch (2048), Mały Salatyn (2047), grań Skrzyniarek, Spaloną (2083), Pachoł (2167), Banikowską Przełęcz (2062), Banówkę (2178), trzymając się czerwonego szlaku, który idzie ściśle granią. Na Banówce zakończyłam wycieczkę i wróciłam Doliną Spaloną. Można oczywiście kontynuować w stronę Trzech Kop i Rohaczy. Grań jest dość łatwa, choć miejscami sporo ekspozycji, pewnie z tego powodu turyści wydeptali na wielu odcinkach ścieżkę omijającą trudniejsze odcinki. Całość od parkingu do parkingu wyniosła 16,5 km i +1.600 m przewyższenia i zajęła mi 4:25 godz, bez przerw 3:56, a dość mocno napierałam. Czyli aż pół godziny na maliny i borówki? 😉
Czy to wina zbiegów czy podejść?
Podchodząc na samym początku na Przedni Salatyn zdziwiłam się, że nogi mnie tak nie palą jak podczas pierwszych podejść na Biegu Granią Tatr. Nie musiałam się długo zastanawiać, dlaczego. Na treningach zawsze staram się chodzić wyprostowana, angażować na podejściach pośladki, nie pochylać się do przodu i nie opierać rękami. A na Grani postanowiłam oszczędzać pośladki, prawie wszystkie podejścia szłam zgięta i podpierałam się na udach. Na efekt nie trzeba było długo czekać.
Utarło się, że większość osób startujących w biegach górskich nie umie zbiegać, boi się, nie jest obeznana z terenem i zbiega bardzo ostrożne, przy czym narzeka na ból kolan i ma zajechane czwórki już po dwóch dłuższych zbiegach. Ale problem tkwi nie tylko w zbyt asekuracyjnym zbieganiu i spinaniu się. Wystarczy obejrzeć zdjęcia z Biegu Granią Tatr. Większość osób zgina się na podejściach w pół i podpiera na rękach, nie tylko na tych naprawdę stromych, jak podejście na Krzyżne, ale na wszystkich, jakie są na trasie. To samo robią zawodnicy z kijami, podpierają się na nich, jakby mieli zamiast upaść.
Taki styl podchodzenia nie tylko sprawia, że zamykamy klatkę piersiową i mniej tlenu dociera do płuc i mięśni, ale angażujemy głównie mięśnie czworogłowe uda, a następnie te mięśnie dobijamy na zbiegach. Jeśli ktoś po górskim ultramaratonie skarży się głównie na bóle mięśni czworogłowych uda i kolan, a nie czuje bólu w pośladkach, to znaczy, że ma złą technikę podejść. Taki zawodnik myśli wtedy, że skoro bolą go czwórki to znaczy, że ma te mięśnie słabe i powinien je wzmacniać. Jest wręcz odwrotnie, powinien wzmacniać i zacząć używać pośladki. Czyli podchodzić z wyprostowanymi plecami, głową zadartą do góry i bez ciągłego podpierania się. Oczywiście, czasami podpieranie się rękami pomaga, ale żeby nie zaszkodziło przy okazji, trzeba pamiętać o trzech rzeczach: na stromych podejściach, z wyprostowaną sylwetką i ręce trzymamy wysoko na udach.
A teraz parę fotek z mojej wczorajszej wycieczki 🙂