skyrunning – BIEGAM W GÓRACH https://biegamwgorach.pl treningi w Tatrach, bieganie w górach i w terenie, biegi górskie, obozy biegowe w górach, Wed, 18 Sep 2024 13:47:18 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.6.2 FKT na Wielkiej Koronie Tatr https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/ https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/#comments Mon, 16 Sep 2024 15:05:07 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=9308 W poprzednim wpisie opisała szczegółowo moje przygotowania do Wielkiej Korony Tatr. Zanim opublikuję szczegółową relację, chcę podać najważniejsze informacje z przejścia.

WKT solo

Było to przejście w całości solo, bez wsparcia z zewnątrz, bez uzupełniania zapasów w schroniskach i bez zostawionych wcześniej depozytów.

Dlaczego zdecydowałam się na taki styl? Z ambicji, żeby się sprawdzić i poznać lepiej siebie. Udało się i jestem z tego cholernie dumna. Dowiedziałam się o sobie więcej niż przez połowę życia.

Przebieg trasy

Moja trasa miała ostatecznie 72 km i 10.200 metrów przewyższenia. Zajęło mi to 40 godzin i 56 minut bez snu. Wystartowałam w czwartek 29 sierpnia 2024 roku o godz. 6:19. Na metę w Trzech Studniczkach dotarłam w piątek 30 sierpnia o godz. 23:14.

Wielka Korona Tatr. Baranie Rogi

Start – Tatrzańska Łomnica przy zielonym szlaku nad Grand Hotelem (915 m) – godz. 6:19

Kieżmarski Szczyt – 8:40 (zboczem Huncowskiego Szczytu i dalej normalnie)

Łomnica – 9:55 (z Kieżmarskiej Przełęczy i przez Miedziane Ławki)

Durny Szczyt – 10:42 (granią, zejście przez Mały Durny i żlebem z Małej Durnej Przełęczy)

Baranie Rogi – 12:11 (normalnie)

Lodowy Szczyt – 13:20 (wejście przez Konia, zejście Wyżnim Sobkowym Przechodem i przez Lodową Przełęcz)

Pośrednia Grań – 15:35 (Ławką Dubkego, zejście żlebem z Wyżniej Pośredniej Przełączki)

Sławkowski Szczyt – 18:47 (Warzęchowym Żlebem przez Warzęchowy Przechód, Jamińską Przełęcz i granią)

Wielka Korona Tatr. Grań na Ławkę Dubkego i Pośrednią Grań

Staroleśny Szczyt – 23:09 (przez Dwoistą Przełęcz i Granacką Ławką, po drodze gubienie się przez Granackie Turnie i Granacki Róg, stąd taka obsuwa czasowa! Zejście Kwietnikowym Żlebem)

Gerlach – 3:40 (Próbą Tatarki z wejściem – przez zgubienie się – na Zadni Gerlach – 2:59)

Kończysta – 7:00 (normalnie z Batyżowieckiego Stawu)

Ganek – 10:10 (Rumanową Ławką przez Gankową Przełęcz i tak samo w dół)

Wysoka – 12:25 (przez Siarkańską Przełęcz, żlebem na Przełączkę w Wysokiej i zejście przez Ławicę)

Rysy – 13:40 (przez Kogutka i szlakiem)

Krywań – 20:35 (szlakiem)

Meta – Trzy Studniczki – 23:14

Całą trasę udostępniłam na stravielink.

Jak widać najwięcej straciłam na gubieniu się. Bardzo dużo przerw z powodu niemiłosiernego upału i konieczności uzupełniania flasków przy każdym możliwym potoku. Jeden raz w trakcie całego przejścia usiadłam na 15 minut na Kończystej o godzinie 7 drugiego dnia.

Krótka relacja

Miałam dzień konia i czułam się świetnie, choć 8 kg plecak mega mi ciążył.

Wielka Korona Tatr. Kończysta

Bardzo czujne zejście z Kieżmarskiego na Miedziane Ławki, małe zgubienie się pod Łomnicą (nie trafiłam w łańcuchy), na Durny Szczyt i Baranie Rogi gładko, lekki kryzys pod Lodowym Szczytem z upału i odwodnienia, dłuższa przerwa na nawodnienie po zejściu.

Na Pośrednią Grań przez Ławkę Dubkego szybko (czas 9:15). Warzęchowy Żleb i Przechód na Sławkowski Szczyt sprawnie (niezły czas 12:25). Pod wieczór i gdy plecak zaczynał mniej ważyć, poczułam się jak nowo narodzona.

Po Sławku tak szybko leciałam Granacką Ławką, że – już po ciemku – źle poszłam i zaczęło się jedno wielkie błądzenie po turniach (Wielka i Mała Granacka Turnia oraz Granacki Róg), wpakowałam się w naprawdę trudny teren i nie wiedziałam, jak się z niego wydostać, gdzie się nie ruszyłam była pionowa ściana, chodziłam tam i z powrotem.

Pod Tatarkę przeszłam w miarę gładko z dłuższą przerwą przy potoku na picie, mycie rozcięcia na piszczelu i opatrywanie rany. Tatarka super, z lekkim zgubieniem pod Przełęczą Tetmajera i wyjściem na grań na prawo za Zadnim Gerlachem, na który musiałam już wejść.

Martinką przeszłam gładko z małym obejściem poziomego fragmentu grani, czułam się super, ale nie chciałam już ryzykować. Pod Gerlachem spały dwie osoby, tak że wszystkie miejscówki zajęte i trzeba było zbiegać!

Wielka Korona Tatr. Ganek

Od 4 rano zaczeły mnie męczyć już do końca biegunki, myślę że żołądek nie chciał przyswoić takiej ilości jedzenia po nocy, bo brzuch ani nic mnie nie bolało.

Kończysta o świcie i na Ganek super, grań bez chwili zawahania, mimo olbrzymiego już zmęczenia.

Burza z piorunami, gradem i 1,5 godziny ulewnego deszczu dopadła mnie na przejściu z Ganka na Wysoką.

Gdyby ta burza (której nie było w żadnej prognozie) przyszła wcześniej, to nie ma opcji, żebym w dwie strony przeszła grań na Ganek, skała na deszczu, pokryta lekkim porostem, robi się mega śliska. Musiałabym przeczekać deszcz i aż skała wyschnie.

Podejście i zejście z Wysokiej mokrym i śliskim żlebem, gdzie płynął wodospad (doceniłam klamry pod szczytem!) w deszczu z trzęsiawką. Szczękałam zębami, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam o wycofie.

Wielka Korona Tatr. Rysy

Na Rysach czułam się świetnie, dzwonię do Błażeja i opowiadam w euforii, że mimo tego gubienia się, spokojnie złamię 38 godzin, że po tym całym rzęchu, teraz już gładkie szlaki.

No i przyszedł… kryzys, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Od Szczyrbskiego Jeziora siłą woli przesuwałam się do przodu jak walking dead.

Byłam mega odwodniona (miałam ze sobą bardzo dużo izo, bo sama woda z potoków mega wysusza, ale zostawiłam gdzieś cały zapas i drugiego dnia piłam już czystą wodę z potoków, gdzie po każdym łyku jeszcze bardziej chce ci się pić).

W niemiłosiernym upale te 10 km i 1300 metrów na Krywań ciągneło się w nieskończoność! Leciała mi krew z nosa (zorientowałam się w domu wyciągając zaschnięte skrzepy krwi), miałam biegunkę, jak naszły zbawienne chmury myślałam, że grzmi, a to był tylko mój brzuch 😉

Wielka Korona Tatr. Krywań

Nie byłam w stanie zażegnać tego kryzysu, wiedziałam, że jak się na dłużej zatrzymam, to już nie ruszę.

Żeby sobie ulżyć, dopiero wtedy wysypałam cały parch, kamienie i żwir z butów i skarpetek, który nosiłam przez ponad 30 godzin.

Pod Krywaniem już po ciemku, na ciągnącej się grani miałam myśl, że nie dotrę tam do północy, 50 metrów pod szczytem zaczęłam ryczeć i kląć na tę górę, czemu jest tak wysoka i czemu muszę tam włazić, zostało tak niewiele, a ja ledwo stałam na nogach, poruszałam się ostatnimi resztkami siły woli.

O zbiegu nie było mowy, w dodatku na początku zejścia zgasła mi czołówka, musiałam ją doładować, a w tym czasie świeciłam sobie telefonem z 6% baterii.

Czyli schodzę granią ledwo utrzymując pion, w jednej ręce trzymam rozłożone kijki (nie miałam już siły ich składać), a w drugiej telefon!

Wielka Korona Tatr Trzy Studniczki

Czy mogło być coś gorszego? A przede mną 1400 metrów w dół. Zmuszałam się do biegu i myśląc, że zbiegam 7:00, człapałam po 12-14!

Kamil czekał już kilka godzin na dole w Trzech Studniczkach i podczas naszych dwóch rozmów – pod szczytem i później na zbiegu kilka razy proponował, że wybiegnie mi naprzeciw, ale ja chciałam dotrwać solo.

Dotarłam o 23:15, po 40 godzinach i 56 minutach!

Jak się zatrzymałam nagle wszystko zaczęło mnie boleć, kolana, palce u rąk (zdarte od skały), stopy, kości, głowa, plecy (chociaż plecy bolały mnie prawie cały czas od ciągłego zgięcia na stromych zejściach).

Ale poza obdrapanymi nogami, tylko jeden bąbel na jednym palcu, zero odcisków, otarć, odparzeń, stopy w super stanie, mimo że buty kompletnie zniszczone od parchu, a klika godzin miałam przemoczone.

Co mnie zaskoczyło?

Do Szczyrbskiego Jeziora nie miałam żadnego kryzysu. Mimo niemiłosiernego upału, burzy i znowu upału, sraczki, gubienia się po nocy w trudnym terenie, rozciętej nogi, miałam świetne samopoczucie, determinację i psychę na wszystkich wspinaczkowych fragmentach i po ciemku na eksponowanej grani. Mega mnie to zaskoczyło!

Spodziewałam się po 20 godzinach, w nocy, mega kryzysów i dzwonienia po Kamila. Tymczasem nawet przez chwilę nie chciało mi się spać, nie czułam potrzeby na rozsiadanie się i robienie przerw (dużo przerw było wymuszonych na nawadnianie i uzupełnianie flasków), pierwszy i jedyny raz usiadłam na 10 minut na Kończystej o 7 rano na kanapkę (poza tym jadłam tylko w ruchu). Czułam się znakomicie! Jestem z tego bardzo dumna i jednocześnie dowiedziałam się o sobie rzeczy, o których nie miałabym pojęcia, gdybym nie podjęła tej próby.

Wcześniej najdłużej na nogach byłam 16 godzin i zrobiłam na raz 5.500 m w pionie. Bardzo bałam się tego projektu, tej samotności przez wiele godzin i ekspozycji po ćmoku. Nadal do mnie nie dociera, że to zrobiłam!

Dzięki za trzymanie kciuków i ogromne podziękowania dla Kamila za odwiezienie mnie na start, koczowanie w nocy po słowackiej stronie i czekanie na mnie z rozłożonym dywanem na mecie! ❤

]]>
https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/feed/ 6
Na Kasprowy i Szpiglasowy Wierch z powrotem przez Kozią Przełęcz https://biegamwgorach.pl/na-kasprowy-i-szpiglasowy-wierch-z-powrotem-przez-kozia-przelecz/ https://biegamwgorach.pl/na-kasprowy-i-szpiglasowy-wierch-z-powrotem-przez-kozia-przelecz/#comments Mon, 22 Oct 2018 05:26:59 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8195 Tatry Wysokie, trasa biegowa w Tatrach

To chyba moja ostatnia jesienna wyrypka. Następna będzie już na nartach. Znowu zaczął padać śnieg. Chciałam wykorzystać pogodę i nie żałuję, choć po tej wycieczce mnie rozłożyło. Niech piękne słońce na zdjęciach Was nie zwodzi, pizgało mocno!

Ruszam o 11 z Zakopanego z niezłymi zakwasami po sobotnich przysiadach i wspinaniu. Na Kasprowy Wierch wbiegam przez Myślenickie Turnie, pierwszy raz tym szlakiem w górę. Nie jakoś mocno, ale bez przystanków, z Kuźnic zajmuje mi to 1:12. Na szczycie jestem ok. 12.30. Dość mnie na tym podbiegu wywiało, więc dłuższa przerwa w stacji kolejki na ubranie się i wygrzanie. Dalej w planie Gładka Przełęcz, najniżej położona, dostępna szlakiem przełęcz w Tatrach Wysokich, 1994 m. Z Kasprowego można się na nią dostać:

  • a. znakowanym szlakiem, zbiegając w głąb pięknej Doliny Cichej. Trzeba spaść aż na 1270 m, a następnie wbiec na Zawory (1876 m) i dopiero na Gładką. Jest to piękny szlak z widokami na dzikie i nieznane Tatry Zachodnie – Liptowskie Kopy, które oddzielają Dolinę Koprową od Cichej, czyli Tatry Wysokie od Zachodnich
  • b. granią na Liliowe i dawnym szlakiem z przełęczy. To techniczna i ciekawa ścieżka trawersująca zbocza Świnicy i Walentkowej (2156 m) przecina Dolinę Walentkową i boczny grzbiet Walentkowej

Nie spiesząc się, na Gładką docieram o 14. Dalej moim celem jest rekonesans najłatwiejszej i najniższej części głównej grani Tatr Wysokich, czyli Liptowskie Mury – 2 km z Gładkiej Przełęczy na Szpiglasowy Wierch. (Liptowskie Mury ciągną się jeszcze do Wrót Chałubińskiego).

Za Gładkim Wierchem (2066 m) zaczyna się grań Kotelnicy, a tam największa trudność na tym odcinku. Wyceniany na I, ale widziałam też II, lity kominek z przewieszką na końcu – na zejściu z Małej Kotelnicy (1985 m) na Niżnią Czarną Ławkę (1950 m). Idąc w stronę Szpiglasowego trzeba pokonać go w dół, w przeciwnym kierunku jest zdecydowanie łatwiej. Są tam zawieszone stare pętle. Takie I-II na grani bez asekuracji to według mnie najbardziej niebezpieczne momenty. Za granią Kotelnicy czekają jeszcze przyjemne granitowe szczyty Kosturów – Niżniego i Wyżniego (2083 m).

Wyżni Kostur, Liptowskie Mury, Tatry Wysokie

Wyżni Kostur, Liptowskie Mury

Na Szpiglasowym Wierchu (2172 m) jestem ok. 16, a to za sprawą cykania na każdym szczycie sweetfoci 😉 Pizga jeszcze bardziej, więc szybko zbiegam na Szpiglasową Przełęcz i już łatwym, skalnym chodnikiem do Doliny Pięciu Stawów. Dalej chciałam napierać na Zawrat, ale znam ten szlak doskonale, a nie wchodziłam jeszcze na Kozią Przełęcz!

Szybka zmiana planów i ucieczka przed zimnym cieniem rozlewającym się w dolinie. Biegnąc do słońca, które jeszcze ogrzewa grań, wychodzę technicznym szlakiem trochę powyżej przełęczy. Kusi mnie i to bardzo, żeby wdrapać się jeszcze na Kozi Wierch, ale czas jest nieubłagany, a nie mam czołówki. Jakieś pół godziny na jedzenie i fotki w ostatnich promieniach słońca i ok. 17 zaczynam zbieg w stronę Zakopanego. W Dolinie Jaworzynki łapie mnie już zmrok.

I w ten o to sposób w nogi weszło 32 km i 2600 m. Czekam już na ten zapowiadany śnieg, bo podobną turę chcę zrobić na nartach 🙂

Podobne trasy:

Orla Perć, Tatry Wysokie, Kozia Przełęcz, trasa biegowa w Tatrach

Na Orlej Perci powyżej Koziej Przełęczy

]]>
https://biegamwgorach.pl/na-kasprowy-i-szpiglasowy-wierch-z-powrotem-przez-kozia-przelecz/feed/ 4
Twarda skała przetrwa wszystko. Glen Coe Skyline – część 4 https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-4/ https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-4/#comments Sat, 22 Sep 2018 12:22:39 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8140 Do tej pory biegliśmy oryginalną trasą Glen Coe Skyline z jednym dodatkiem. Wbiegaliśmy i zbiegaliśmy ze Stob Coire Raineach, extra 200 metrów w pionie w hamującym wietrze.

Przede mną ostatnie grząskie podejście na przełaj stromym stokiem, 550 metrów w pionie na 1,5 km. Dalej znowu łączymy się z normalną trasą.

Jeszcze jedna gliniasta sztajcha…

To jeszcze nie koniec niespodzianek. Kolejne przejście po kolana przez rzekę nie robi już na mnie wrażenia. Ledwo rozgrzane zbiegiem stopy znowu zamarzają. Wyciągam kijki i wciągam się na nich po trawiastym, niemal pionowym stoku. Nie ma tu żadnej ścieżki. Po mojej lewej stronie płynie potok, który rozlewa się na całe zbocze. Nie zapominajcie, że z góry też nadal leje. Pod tym względem bez zmian. Dobrze napisał w swojej relacji z 2016 roku Krzysiek Dołęgowski, że ta trasa to jak bieganie na przełaj po Tatrach Zachodnich. Dodałabym tylko, że trzeba by jeszcze tam wylać hektolitry wody.

Zapadam się w glinie i grząskich trawach. Idę jak czołg, twarda jak skała, nic już mnie nie wzrusza. Gdy nagle nachodzi mnie przerażająca myśl.

Zupełnie nie czuję prawej stopy, macam łydkę, też nic nie czuję! Jest zdrętwiała. Amputują mi nogę! Serio tak wtedy pomyślałam. To sprawia, że zmieniam styl muła na bardziej żwawe rytmy. Zaczynam podbiegać, a raczej tak mi się wydaje. Kijki przed siebie, zapieram się na rękach i wykonuję parę żwawych kroczków. Niech ta noga się rozgrzeje! Ja chcę biegać!

Tym systemem i resztką sił wyprzedzam kolejnych dwóch gości i prawie doganiam Brytyjkę, która nagle wyczarowała kijki. Jest czujna, odwraca się i podejmuje dzielną walkę o swoje miejsce. Przyspiesza, po czym zupełnie znika mi na zbiegu.

Diabelski zbieg, a raczej zejście

Ledwo dysząc zdobywam ostatnią przełęcz. Co za ulga, teraz już tylko 6-7 km w dół! Będzie można odpocząć. Ale gdzie tam! Uczucie ulgi nie trwa długo. Zbiegamy na przełaj błotem po kostki przetkanym kamieniami. Jak tu kilianować, żeby nie skręcić kostki albo kolana? Zapadam się, jest bardzo stromo, trzy razy ląduję tyłkiem w czarnej brei. Spada mi but. But z wbudowaną skarpetą, który nie ma prawa spaść! Wciąga go bagno. Do diabła z tym! Zatrzymuję się. Próbuję zgrabiałymi dłońmi rozplątać sznurówkę.

Dogania mnie dwóch gości, których niedawno tak dziarsko wyprzedziłam. Nie zwracają na mnie uwagi, turlają się w dół ze wzrokiem wlepionym w ziemię. Przecież widok człowieka siedzącego w bagnie jest czymś zupełnie normalnym. Zakładam upapranego w czarnej mazi buta. Ruszam.

Zrezygnowana już nie zbiegam, idę, wlokę się? Nie mam szans nadrobić na tym odcinku, na co po cichu liczyłam. Kolejny CP, już ostatni. Wolontariusze uśmiechają się, a może śmieją, widząc ten obraz nędzy i rozpaczy? Sama się z siebie śmieję. Dodają otuchy, że to już prawie koniec. Prawie robi dużą różnicę. Jeszcze 4-5 km. Kończy się bagno, zaczyna szutrowa ścieżka. Biegnę po około 5:00/km i nie mam sił przyspieszyć. Nie mam ochoty już na żadne ściganie, chcę tylko dotrwać.

Jeszcze tylko 3 km tą samą, szeroką kamienistą drogą, którą zaczynałam dzisiejszą przygodę, nie wiedząc, CO mnie czeka. Odwracam się. Czy to dziewczyna 200 metrów za mną? Chyba tak! Mam dość, ale nie chcę stracić mojej pozycji, a może jestem dziesiąta? Przyspieszam. Lecę po 4:00/km, ale to szaleństwo nie trwa długo. Jestem wyczerpana, zmarznięta, głodna, chce mi się sikać i nadal nie czuję stóp. Normalnie żałość.

Odliczam, jeszcze tylko dwa kilometry, jeszcze jeden, widzę już camping, stoi mój samotny, żółty namiocik, zaraz będzie meta. Jest już centrum wspinaczkowe, ostatni kawałek asfaltu i wreszcie finiszowa mata!

Po co to wszystko?

Co za ulga! Nigdy więcej. Koniec z takimi biegami. Koniec ekstremów. Nie czuję szczęścia. Jedynie ulgę, że to już koniec. Nie przeżyłabym kolejnych 20 km i 2000 metrów, gdyby nie skrócili trasy. Jestem rozczarowana moim czasem i miejscem (5:37 i 12. pozycja), zawiodłam samą siebie. Nie przyjechałam tutaj po to, żeby człapać. Jestem wściekła za te 15-20 minut czekania na grani, i że w ogóle pobiegłam, czując się tak słabo. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie jednej pozytywnej myśli. Nie chcę tu wracać na pełną trasę. To wszystko możecie wyczytać z tego zdjęcia.

Glen Coe Skyline 2018

Glen Coe Skyline 2018

Coś jeszcze?

Trafiliśmy na najgorsze warunki ze wszystkich edycji i najgorszą pogodę ze wszystkich biegów (może Vertical miał podobnie, ale duuużo krócej).

W końcu te negatywne emocje zamieniają się w radość. Radość z prostych rzeczy, którą można odczuć tylko po przeżyciu takiej ekstremy. Że zaraz wejdę pod gorący prysznic i uratuję moje zamarznięte stopy. Pójdę na frytki z Marcinem i Iwoną, gratulując jej super występu. Poczekam na Darka, który przebiegł tę trasę bez numeru, dwa dni po Ben Nevis Ultra (szacun!), zjem z nim drugie frytki, a potem będziemy siedzieć w aucie pijąc ciepłą herbatę i patrząc na strumienie deszczu płynące po szybach. Przetrwamy dwie kolejne, deszczowe noce w mokrych namiotach z kałużą błota pod spodem. Zwiedzimy średniowieczny zamek i wreszcie wyjedziemy we mgle i deszczu, opowiadając sobie o naszych przeżyciach.

Warto było? Czy tym ekstremalnym wyjazdem coś sobie udowodniłam, czy dowiedziałam się czegoś o sobie?

Że jestem silna i twarda jak skała i wszystko przetrwam?

Może. Chyba tak. W zeszłym roku wycofałam się ze startu w Els2900, 70 km i 6700 m na przełaj przez Pireneje ze wspinaczkową granią. Teraz w planach mam trudniejsze wyzwanie. Wiem, że jestem gotowa!

A dlaczego? Bo dzięki takim doświadczeniom bardziej doceniam proste, codzienne rzeczy.

Glen Coe Skyline 2018

Meta Salomon Glen Coe Skyline

Sprzęt i odżywianie

I tradycyjnie na koniec.

Miałam na sobie:

  • buty Adidas Adizero xt – super trzymały na mokrej skale, pokrytej błotem i mchami. Dzięki wbudowanej skarpecie nic mi nie wpadło do środka. Trochę gorzej trzymały na błocie po kostki, bieżnik nie jest za bardzo agresywny. Ten but możecie kupić tylko gdzieś na Allegro, bo Adidas już ich nie robi
  • kamizelka CamelBak Ultra Pro Vest i dwa flaski. Pojemność 4,5 litra, wszystko zmieściło się razem z kijami
  • kurtka wodoodporna ATTIQ z membraną 20 tys
  • krótkie spodenki Pro-Tech 
  • koszulka Pro-Tech plus rękawki
  • czapka i opaska Thermo ATTIQ
  • rękawiczki biegowe Adidas
  • kijki karbonowe i składane na 4 części – Mountain King Trail Blaze Skyrunner
  • zegarek Garmin Fenix 5

Zjadłam i wypiłam

  • 8 żeli ALE, w tym 5 z kofeiną (smak caffe latte rządzi!!!)
  • jeden baton Chia Charge 50 g (biała czekolada – dla tego batona warto było dotrzeć na punkt odżywczy!)
  • 1 litr izotniku ALE Race malinowy
  • około 1,5 litra płynów z punktu (herbata i jakieś soki)
  • zero picia ze strumieni, które były na każdym kroku

Poprzednie części

]]>
https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-4/feed/ 3
Szatańskie niespodzianki. Glen Coe Skyline – część 3 https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-3/ https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-3/#respond Fri, 21 Sep 2018 15:34:40 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8122 Jestem na grani, trzeba wbiec na pierwszy szczyt – Stob Dearg 1022 m i odhaczyć się na CP3. Mam w nogach zabójcze podejście 730 metrów na 3 kilometrach. Teraz zbieg odsłoniętą granią na przełęcz – 902 m. Zbieg to za dużo powiedziane. Niby zbiegam, a stoję w miejscu, zatrzymuje mnie porywisty wiatr. Zamarzający deszcz tnie mi prosto w twarz, prawie nic nie widzę.

Zawodnik przede mną co chwilę wpada po kolana w bagno, dzięki temu wiem jak ominąć te diabelskie pułapki. Za przełęczą podbieg, gdzie wyjmuję kijki, które tylko przeszkadzają. Wyrywa mi je z rąk i tracę równowagę. Ten odcinek na drugi szczyt, Stob na Doire (1011 m) jest bez żadnej ścieżki.

Po jego zdobyciu, próbuję napierać po stromym zboczu, dalej odsłoniętym grzbietem. Zawrotne tempo zbiegu – 10 min/km! Kamienie, błoto, mokre trawy i zatrzymujące mnie podmuchy. Szczerze?

W tym momencie mam naprawdę dość. Nie obchodzi mnie czas i miejsce. Chcę tylko dobiec i nie zamarznąć. Nadal nie czuję stóp. Do butów ciągle wlewa się woda od dołu i z góry. Na szczęście dłonie się rozgrzały. Boli mnie głowa. Gdy tylko zdejmę kaptur, przeszywa mnie zimno. Na przełęczy odhaczam się na CP4 i stromo spadam z wietrznej grani do spokojniejszej dolinki.

Olga Łyjak na Glen Coe Skyline 2018

Rzeki, bagna i inne niespodzianki

Wyprzedzam tu dwóch gości, choć ciężko zbiega się w technicznym terenie, gdy nie czuje się stóp. Wykręcam je na nierównych i śliskich kamieniach, wbiegam w strumienie, błoto, przeskakuję większe głazy.

Wreszcie na dnie dolinki dostrzegam kolejny CP. Mijają już 3 godziny, a mi kończy się jedzenie. Zjadłam tylko 5 żeli. Ale na tym CP nie ma nic do jedzenia ani picia. To jeszcze nie tutaj.

Tymczasem przede mną kolejna przeszkoda. Trzeba przejść przez rwącą rzekę po śliskich głazach, w wodzie po kolana. Żeby tylko nie stracić równowagi i nie wylądować twarzą w lodowatym potoku. Udaje się! Ale gdzie ten punkt, na którym czeka Marcin, mąż Iwony Kik, z moją porcją żeli? To już 20 km i 2000 metrów w pionie, według moich obliczeń powinien gdzieś tu być!

Patrzę z nadzieją przed siebie. Sznurek biegaczy posuwa się mozolnie po prawie pionowym trawiasto-gliniastym zboczu, zupełnie na przełaj. Niech to szlag! Trzeba wspiąć się na przełęcz i dopiero z drugiej strony góry, na dole będzie punkt.

Zaczynam wspinaczkę. Stokiem płynie woda, kijki zapadają się na kilkadziesiąt centymetrów w czarnej brei. Stopy też. Chce mi się pić, ale nie mam siły zatrzymać się i schylić do strumienia. Chce mi się jeść. Jakiś biegacz ratuje mnie trzema żelkami! W końcu wdrapuję się na przełęcz. A tu znowu niespodzianka! Nie zbiegam. Musimy jeszcze wdrapać się 200 metrów w pionie na kolejny szczyt i zbiec w to samo miejsce.

Olga Łyjak na Glen Coe Skyline 2018

Byle do bufetu!

Znowu zatrzymujący huraganowy podmuch. W górę na szczęście w plecy, trochę to pomaga. Mijam się tutaj z Iwoną Kik, której idzie świetnie, leci zadowolona po swoje siódme miejsce. Ale gdzie reszta dziewczyn? Jest tylko Brytyjka przede mną. Jestem w pierwszej dziesiątce?

Później dowiaduję się boleśnie, że nie! Musiały zbiec inną drogą prosto do doliny, omijając przełęcz. Niestety, kto znał trasę, wiedział jak tutaj nieco skrócić.

Walcząc z wiatrem odhaczam się na Stob Coire Raineach (925 m). Zrobiłam właśnie 550 metrów na 1,5 km! Czas na zbieg. Wiatr niemal mnie przewraca, a gdy wieje na wprost, znowu mnie hamuje. Żałosnym tempem, wymarznięta i przemoknięta docieram na przełęcz. Kolejny zbieg na przełaj po mokrych trawach, a potem perć po wilgotnych kamieniach. Byle do punktu!

Wreszcie dobiegam do jedynego bufetu na trasie. Mam 23 km i 2400 metrów w pionie, prawie 4 godziny napierania, a wypiłam litr izotoniku i zjadłam 5 żeli. Marcin podaje mi paczkę z pysznościami i pomaga nalać picie do flasków. Sama nie dałabym rady zgrabiałymi dłońmi. Wpycham do ust niesamowicie pysznego batona, popijam gorącą herbatą, nawet nie patrząc, co tam Szkoci jeszcze serwują. Lecę na ostatnią sztajchę.

]]>
https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-3/feed/ 0
Diabelskie Schody na Krzywą Grań. Glen Coe Skyline – część 2 https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-2/ https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-2/#respond Thu, 20 Sep 2018 14:37:15 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8110 Godzina 10. Startujemy w strugach deszczu i wietrze. Przed nami Bad Weather Route. 33 km i 2900 metrów po dzikich, szkockich górach.

Pierwsze kilka kilometrów to głównie podbieg z małymi zbiegami, trawersujemy górkę Stob Mhic Mhartuin, 707 m. Wszyscy ruszają bardzo szybko. A ja nie mogę wejść na większe obroty, nie mam siły. Tętno jak w 3 zakresie, a truchtam po 6:00. Już wiem, że to nie będzie łatwy dzień.

Gdy kończy się szutrowa droga, jestem już poza pierwszą dziesiątką kobiet. Wąska ścieżka płynącym szlakiem. Spokojnie da się jeszcze podbiegać. Uruchamiam kijki, jako jedyna w zasięgu wzroku. Co za obciach. Ale mam to gdzieś, chcę przetrwać ten bieg. Po cichu liczę jeszcze, że uda się wyprzedzić parę dziewczyn i wskoczyć w pierwszą dziesiątkę. Poczuję moc?

Diabeł mieszka w górach

Po paru kilometrach zbiegamy technicznym szlakiem. To Diabelskie Schody (Devil’s Staircase). Nazwa dobrze oddaje charakter ścieżki. Skały pokryte błotem, mchami i trawami, strumienie i kamienie. Przypomina mi się stromy, piarżysty i błotnisty żleb, którym schodziliśmy z wulkanu Erciyes w Turcji parę tygodni temu. Nazywał się Diabelskie Gardło. Później dowiedziałam się, że na Wyspach jest jeszcze parę szatańskich miejsc – Diabelska Kuchnia w walijskiej Snowdonii (Devil’s Kitchen) i Diabelska Drabina na Carrantuohill w Irlandii (Devil’s Ladder). Diabeł mieszka w górach, a ja mam niedługo poznać jego czarcie oblicze.

Co chwilę wpadam po kostki w błoto albo błotnistą kałużę. Na zbiegu parę osób wyprzedzam, ale jak się później okaże, zdecydowanie za mało, żeby nadgonić na czekających mnie trudnościach.

Przebiegamy drogę i odhaczamy pierwszy Check Point (CP), gdzie trzeba do czytnika przyłożyć trzymanego na nadgarstku chipa, podobnego do tych z biegów na orientację. Znowu lecimy pod górę skalno-błotnistym szlakiem, którym płynie strumień, a na biegaczy czekają bagienne pułapki, w które można wpaść po kolana. Po kilku minutach robi się prawie pionowo. Wdrapuję się gliniasto-trawiastym zboczem, a raczej wciągam na kijkach. Dogania mnie tu kolejna dziewczyna. Kurczę, jest aż tak źle?

Curved Ridge, Salomon Glen Coe Skyline 2018

Scrambling na Curved Ridge

Zakrzywienie czasu na Krzywej Grani

Kolejny CP i każą mi schować kijki, zaczyna się grań! Prawie pionowa Curved Ridge. Mokra skała, błoto. Na początku jest łatwo. Chociaż trzeba uważać, żeby nie wplątać się w trudniejszy teren. Właśnie to mi się przytrafia, muszę się zatrzymać i pomyśleć, gdzie postawić nogę, a gdzie złapać ręką, żeby nie sturlać się parę metrów w dół. Wyprzedza mnie Brytyjka, a ja lecę za nią, by po chwili stwierdzić, że ściganie się nie ma już sensu.

Czas się zatrzymuje, a raczej dziwnie zakrzywia. Powyżej mnie, na pionowym odcinku Krzywej Grani dwadzieścia parę osób stoi w miejscu. Część czeka na dole, a część wisi na ścianie. Wieje dobre 60 km/h, zacina deszcz, a ja przestaję się ścigać. Trzęsie mnie z zimna. Czekamy. Wciągam trzy żele. Co parę minut przesuwamy się o 2-3 metry, więc ciężko mi założyć zapasową suchą bluzkę i przepiąć numer. Nie zatrzymuję na tych cholernych przestojach zegarka, chcę znać rzeczywisty czas. Cel „Top 10” coraz bardziej się oddala.

Curved Ridge, Salomon Glen Coe Skyline 2018

Curved Ridge

Chichot diabła

Każdy mocniejszy podmuch wiatru jest jak diabli śmiech. Tracę czucie w stopach, zaczynają zamarzać mi dłonie. Znowu 2 metry do góry i kolejny stop. Ten zakorkowany odcinek faktycznie jest trudny. Na mokrej skale sama mam problem ze znalezieniem i złapaniem pewnego chwytu. Dochodzę do pionowego kominka. Jestem za niska, żeby złapać tam, gdzie pokazuje mi gość w kasku, zabezpieczający drogę. Muszę pokombinować i znaleźć lepsze stopnie na nogi, wygiąć się, rozciągnąć i wyciągnąć. Nie ma wielkiej ekspozycji, ale można spaść 2-3 metry na biegaczy, którzy z niecierpliwością czekają, aż uporam się ze ścianką. Oceniam ją w tych warunkach na III w skali UIAA. Ostanie podciągnięcie i dalszy scrambling jest już przyjemniejszy.

Przypomina mi się podejście Walowym Żlebem na Zadni Gerlach. Z tą różnicą, że jest mokro, ślisko, dużo błota i nie grzeją mnie promienie słońca. Przyspieszam, żeby poczuć ciepło, ale nie pozwala mi na to wzmagający się wicher. Wychodzę na grań podszczytową i w tym samym momencie zatrzymuje mnie podmuch pędzący 100 km/h. Chichot diabła.

Curved Ridge, Salomon Glen Coe Skyline 2018

Curved Ridge, Glen Coe Skyline

]]>
https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-2/feed/ 0
Diabeł mieszka w górach. Glen Coe Skyline – część 1 https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-1/ https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-1/#respond Wed, 19 Sep 2018 08:12:27 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8101 17 września, typowo szkocki poniedziałek, szary i deszczowy. Zwiedzamy z Darkiem ruiny XIII-wiecznego zamku. Kilkusetletnie, potężne kasztany pokryte mchem robią wrażenie. Kamienne, zniszczone baszty zamku są jakby przegniłe od ciągłego deszczu. Jak oni tutaj mieszkali? – zastanawiamy się. Wszędzie wilgoć, którą już dobrze znamy. Nad górami i dolinami wiszą dziwne chmury, niby opary. Wygląda to tak, jakby siedział tam diabeł i gotował swoje szatańskie potrawy – śmieje się Darek. Pomyślałam o wczorajszym biegu, po którym nie zdążyłam się jeszcze na dobre wygrzać. Diabeł mieszka w tych górach. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to nie wiem, czy bym wystartowała.

Ekstrema zaczyna się przed startem

Ten wyjazd i bieg dał mi popalić. Jeśli oglądaliście Instastory to wiecie, jakie miałam warunki na kilka dni przed startem i po. Na samym biegu nie było lepiej. Wiatr 100 km/h, deszcz, błoto po kostki, przekraczanie rzek. Planowałam zejść z trasy na wypadek, gdybym źle się czuła. Ale kurczę, nie potrafię schodzić z trasy! Z zapchanymi zatokami i bolącą głową dotrwałam. To był mój najtrudniejszy bieg. Czy coś chciałam sobie udowodnić i co dał mi ten wyjazd? Zapraszam na opowieść w 3 częściach. Przeżyjcie jeszcze raz ze mną tę ekstremalną przygodę!

Wyjazd do Szkocji

nie należy do najtańszych. Bilety lotnicze to 900 zł, jeszcze do przeżycia. Pensjonaty w okolicach Kinlochleven to już około 200 zł za dobę. Najbardziej pasował mi lot do Glasgow, a to oznaczało wyjazd na tydzień. Od środy do środy. Start w niedzielę. Zgadałam się z Wojtkiem, który mieszka w Wielkiej Brytanii i miał startować w Ben Nevis Ultra. Zabrał mnie z lotniska. Z Polski jechał też Darek – samochodem, który – jak się później okazało – ratował nam tyłki. Jechała też liczna polska reprezentacja Skyrunning i jeszcze parę innych osób: Iwona Kik, Bartek Przedwojewski i Marcin Rzeszótko. Mocna ekipa.

Żeby uratować nadszarpnięty wyjazdami budżet (trzeci dłuższy wyjazd w ciągu trzech miesięcy, a szykuje się jeszcze jeden), wchodził w grę tylko namiot. Martwiła mnie tylko prognoza. Jak skwitował Wojtek – tutaj są tylko dwie pogody, albo pada, albo zaraz będzie padać.

Darek był już we wtorek na miejscu i zajął nam miejscówkę na namioty. Wysyłał jednak niepokojące smsy: Przywieź jakieś płachty malarskie, wszystko pływa, na kampie jedna wielka kałuża.

Czytam to będąc już na lotnisku i nie wiem, co myśleć. Śmiać się, czy płakać? Foli malarskiej raczej tutaj nie kupię.

Blackwater Campsite w Kinlochleven

Przyjeżdżamy z Wojtkiem w środę około południa. Pada, ale są też przejaśnienia i widać piękno szkockich gór. Wąskie doliny, pionowe i skaliste zbocza, po których płynie woda, mnóstwo rzek i jeziorek. Jeszcze nie wiem, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy widzę te piękne widoki.

Na campingu nie ma czasu na cieszenie się chwilą słońca, trzeba ten moment dobrze wykorzystać. Rozbijamy namioty. Po czym zaczyna… padać i wiać. Nie ma tu żadnej świetlicy, tylko jeden stół pod daszkiem, suszarnia, w której nieźle jedzie wszelkimi możliwymi smrodami.

Ale za to 100 metrów obok jest zajefajne centrum wspinaczkowe z największą lodową ścianą na świecie. Zaczynam żałować, że nie zabrałam butów wspinaczkowych. Gdybym wiedziała, że będę musiała siedzieć w mokrym namiocie…

W tym centrum górskim będzie też start i meta zawodów. W czwartek Vertical, piątek Ben Nevis Ultra, sobotę Ring of Steall Skyrace i w niedzielę gwóźdź programu – najbardziej ekstremalny Glen Coe Skyline. Widząc prognozy na weekend – wiatr w górach do 100 km/h i śnieg, mam tylko jedną obawę. Że skrócą trasę.

W sumie przez mój tygodniowy pobyt był tylko jeden ładny moment, czwartek przed południem, jakieś 2 godziny. Wtedy zrobiłam to zdjęcie.

Kinlochleven, Szkocja, Blackwater Hostel & Campsite

Blackwater Hostel & Campsite

I wtedy Darek i Wojtek ruszyli w góry zdobyć najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich – Ben Nevis, 1344 m. I nie dotarli. Upaprali się po kolana w błocie i wodzie, wymarzli, bo jak mówili wiało tak, że strumienie płynęły pod górę.

Nie było innej opcji, po deszczowym i zimnym Verticalu, piątkowa trasa Mistrzostw Świata w Ultra Skymaratonie została skrócona. Zamiast 4000 metrów w pionie było 1600, obcięto wszystkie szczyty. To był bieg po bagnach, jak podsumował Darek.

A ja? Kto by usiedział sam w namiocie w taką pogodę? Kręcę się tu i tam. Kibicuję na starcie Verticala w deszczu i wietrze, kibicuję na starcie Ben Nevis.

Bad Weather Route

W piątek czuję się już naprawdę źle. Wyjechałam z Zakopanego lekko osłabiona po niedawnym przeziębieniu i niestety przebywanie non stop na deszczu i wietrze nie sprawiło, że nabrałam sił. Wręcz odwrotnie, trzęsie mnie od środka, mam stan podgorączkowy, słabo mi, gdy stoję. Moje zatoki tego nie wytrzymały. Udaje się wykupić jeden nocleg w pensjonacie reprezentacji. Wygrzewam się pod kołderką ile mogę, by w sobotę rano wrócić znowu do mojego żółtego, targanego wiatrem i deszczem domku.

Iwonka w sobotę ma start, ale dorobiła sie przeziębienia na verticalu i schodzi z trasy już po paru kilometrach. Boję się, że powtórzę jej los. Jak bardzo zmienia się moje nastawienie! Z wkurzenia, że pewnie skrócą trasę, poprzez obawę, że nie skończę biegu i wreszcie ulgę, gdy ogłoszono Bad Weather Route! Na pocieszenie dodają nam Curved Ridge, najtrudniejszy fragment z całej oryginalnej trasy.

Prognoza pokazuje deszcz i silny wiatr przez całą noc i niedzielę. Bieganie chorym to nie jest najlepszy pomysł, zwłaszcza w takich warunkach. Zamiast ekscytować się startem, na który tak długo czekałam, boję się o własne zdrowie. Nie tak miało to wyglądać. To miał być najważniejszy start sezonu, a jest lekka frustracja. Szkoda mi tego wyjazdu i mimo złego samopoczucia postanawiam pobiec.

W nocy przed startem

mam przedsmak następnego dnia. Namiotem telepie tak, że mam wrażenie, że zaraz odlecę. Nie wiem już, czy mi się to śni, czy naprawdę podrywa namiot. Całą noc pada deszcz, a wiatr huczy tak, że pęka mi głowa, nie mogę spać.

Żeby Was uspokoić. Nie marzłam w tym namiocie. Dobry puchowy śpiwór, puchówka, wełniana czapka i było mi naprawdę ciepło. Zaszkodziło mi ciągłe wychodzenie z „ciepłego domku” na zewnątrz, wiatr i wilgoć. Żeby cokolwiek zrobić, trzeba było wyjść i zmarznąć. Żeby się ogrzać – napić się z kolegami ciepłej herbaty – trzeba było stać na deszczu i wietrze. Żeby wziąć gorący prysznic, trzeba było wyjść na deszcz, żeby się w nocy wysikać, trzeba było wystawić się na pizgawicę, itp. itd.

Rano budzi mnie deszcz i porywisty wiatr. Trzeba jakoś wyjść z ciepłego śpiworka, zastanowić się, co na siebie założyć i szykować się na start.

Ciąg dalszy…

]]>
https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline-czesc-1/feed/ 0
Wyrypa po szkockich graniach https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline/ https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline/#respond Tue, 11 Sep 2018 07:35:47 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=8064 Z jakim nastawieniem jadę do Szkocji na tygodniowy urlop pod namiotem? Czy czegoś się boję przed biegiem? Dwa razy rezygnowałam z tego startu, będąc już na liście i z biletami lotniczymi w kieszeni. Tym razem chcę zamknąć pewien rozdział.

W 2016 nie zregenerowałam się po KIMA, w zeszłym roku miałam traumę po Tromso, gdy z eksponowanej grani, parę minut przede mną, spadła amerykańska biegaczka z teamu The North Face, Hillary Allen. Cudem przeżyła, przeszła kilka operacji, na szczęście już biega i wróciła do świetnej formy.

To miał być jeden z moich głównych startów, ale w sporcie nigdy nie jest idealnie. Po całkiem niezłym lipcu i dobrym biegu w Aladaglar Sky Trail znowu mam dołek. Od ponad dwóch lat mam na przemian dobre okresy i tygodnie/miesiące totalnego osłabienia. Dzięki pomocy świetnej dietetyczki Jagody Podkowskiej (Blueberry Health & Diet) udało się zdiagnozować zapalenie jelita i kandydozę – niewątpliwą przyczynę moich problemów. Przeszłam leczenie, ale ciągle jest coś nie tak. Teraz robię kolejne badania. Plus tej sytuacji jest taki, że tak wiele przeszłam i tyle tysięcy wydałam na różne badania i terapie, że stałam się specjalistką od dolegliwości, jakie mogą przytrafić się biegaczom. Wkrótce napiszę o tym więcej.

Ale wracajmy do Glen Coe. 52 km i 4750 m przewyższenia, techniczne i eksponowane granie (III stopień scramblingu), pionowe podejścia, techniczne zbiegi, kamienie, błoto, mokro i zimno. Jeszcze dwa lata temu obawiałam się tego terenu, ale w międzyczasie zdobyłam sporo nowego doświadczenia. Ostatnie przygody w Tatrach na Martince i wspinanie w Turcji dały mi dużo pewności w scramblingowym i rzęchowatym terenie z lufą pod nogami.

Glen Coe Skyline 2016 profil trasy

Profil trasy Glen Coe Skyline

W ciągu ostatnich 3 tygodni przebiegłam 64 km, więc łatwo nie będzie. Po niedzielnym mocniejszym treningu nogi bolały mnie jak po zawodach. W tygodniu przed zawodami postanowiłam już nic nie biegać.

W niedzielę pobiegnę na maksa moich możliwości, na jakie będzie mnie tego dnia stać. Będę robić swoje, bez oglądania się na inne dziewczyny, które w biegach Pucharu Świata Skyrunning zawsze są mocne. Podstawowa zasada na ultra to trzymać się odpowiednich stref. Ścigać się można pod koniec, jak zostanie sił. Dobrze, że mamy Marcina Świerca, świetnego taktyka, od którego można się uczyć. Jak już jestem przy UTMB, to właśnie ten bieg jak żaden inny pokazuje, że ściganie się o prowadzenie przy tak długim dystansie, może mieć kiepskie skutki. Adrenalina, emocje, na początku jest siła i moc, ale czy wystarczy na cały dystans? Pięknie powiedział Robert Karaś po zdobyciu MŚ w potrójnym ironmanie. „W takich wyścigach wygrywa najmądrzejszy, a nie najlepszy”.

Wracając do mojego biegu. Nie będzie łatwo. Nie dość, że nie mam życiowej formy, to jeszcze prognozy nie są najlepsze. Śnieg z deszczem na eksponowanej grani? Tego jeszcze nie było. Czy się boję? Raczej nie. Jestem niesamowicie ciekawa trasy i warunków. Tego, jak sobie poradzę. Będzie bardzo ciężko, ale ja to lubię.

Jestem zdania, że to trudne doświadczenia cię kształtują, to dzięki przekraczającym twoją wyobraźnię wyzwaniom, poznajesz siebie. Bo czego dowiesz się o sobie siedząc na kanapie i pijąc piwo?

Dlatego nie dziwcie się też, że do deszczowej Szkocji jadę pod namiot i nie wypożyczam samochodu. Lubię takie przygody. Lubię, kiedy nie jest łatwo, lekko i przyjemnie. Po takich doświadczeniach doceniam swoje cztery kąty, wygodne łóżko i wszystko, co mam.

Tym startem zamknę pewien rozdział mojego biegania, udział we wszystkich ekstremalnych biegach serii Skyrunning. Po Glen Coe zabieram się za nowe projekty. Będzie ciężko, przygodowo i ekstremalnie!

Glen Coe Skyline. Fot. Ian Corless Glen Coe Skyline. Fot. Ian Corless Glen Coe Skyline. Fot. Ian Corless Glen Coe Skyline. Fot. Ian Corless Glen Coe Skyline. Fot. Ian Corless

Zdjęcia: Ian Corless

I jeszcze coś o sprzęcie, jako ciekawostka, bo organizatorzy przebili wymogi na UTMB

Wymagany sprzęt, który zabieram

  • kurtka wodoodporna ATTIQ z membraną 20 tys.
  • spodnie wodoodporne ATTIQ – uszyte specjalnie dla mnie 🙂
  • koszulka Pro-Tech – zamierzam w niej biec, jeśli pogoda pozwoli. Na razie ma być zimno i padać, w górach podobno śnieg
  • koszulka z długim rękawem – jako dodatkowa wymagana bluza, mam nadzieję, że przejdzie weryfikację
  • spodenki Pro-Tech – a jak będzie zimno, długie legginsy
  • buty Adidas Adizero XT Boost – z niezawodną na mokrej skale podeszwą Continental, wbudowanym stuptutem, dobrym bieżnikiem, lekkie, z niewielką amortyzacją, wydają się idealne na szkockie warunki. Szkoda, że Adidas wycofał je z produkcji
  • kamizelka CamelBak Ultra Pro Vest
  • zegarek garmin fenix 5 – pierwszy test na zawodach
  • czołówka Petzl e+lite – leciutka (25 gramów), ale nie daje za dużo światła, organizatorzy sami ją polecają dla szybszych zawodników, więc musi przejść
  • koc ratunkowy (survival bag), folia NRC nie wystarczy
  • mapa
  • czapka i rękawiczki
  • kijki Mountain King Trail Blaze Skyrunner (niewymagane, ale biorę)
  • jedzenie – tym razem tylko 12 żeli i kilka batonów, na trasie jest tylko 1 punkt odżywczy, a ja na dzień dzisiejszy nie mam supportu, także 1 kg żarcia trzeba będzie dźwigać (i szybko jeść)

Ten filmiki fajnie pokazują szkocki klimacik i techniczne trudności

]]>
https://biegamwgorach.pl/glen-coe-skyline/feed/ 0
Podbijamy Czerwone Góry. Podsumowanie pierwszej połowy sierpnia https://biegamwgorach.pl/podsumowanie-sierpnia-turcja/ https://biegamwgorach.pl/podsumowanie-sierpnia-turcja/#respond Tue, 21 Aug 2018 17:17:07 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=7973 Podsumowanie sierpnia dzielę na dwa wpisy, bo choć mało biegałam, to działo się sporo.

Pierwsza połowa była praktycznie niebiegowa z mocnym akcentem na koniec w postaci startu w Aladağlar Sky Trail. Sporo łażenia i trochę wspinania. Opiszę te wyjścia, bo to było w ramach przygotowań do startu. Druga połowa no cóż. Jeśli startujesz w ultra, to nie licz na to, że w okresie startowym dużo potrenujesz. Tydzień przed to już w zasadzie tapering i mało biegania, tydzień po – regeneracja.

W tym tekście 3 pierwsze tygodnie sierpnia.

Jedziemy do Turcji! 30 lipca – 5 sierpnia

Poniedziałek to podróż do Kayseri w Turcji, a wtorek odpoczynek i zwiedzanie miasta. Nie dało się nie zauważyć wulkanu Erciyes, który górował nad blokami. Widzieliśmy ten rozległy masyw z naszego hotelowego okna. Idziemy tam w środę!

Wulkan Erciyes 3918 m n.p.m., Kayseri, Turcja

Wulkan Erciyes 3918 m n.p.m.

Środa. Erciyes 3918 m n.p.m.

Jadąc busikiem do centrum narciarskiego na wysokości 2300 m n.p.m. nie wiedzieliśmy jeszcze, którą drogą tam wejdziemy. Mieliśmy ją rozkminić, jak będziemy na miejscu. Wiedzieliśmy, że najpierw trzeba iść wzdłuż wyciągów narciarskich, a potem albo którymś ze żlebów, gdzie jak się okazało zalegał jeszcze śnieg, albo wschodnią granią. Gdy doszliśmy na wypłaszczenie na wysokości ponad 3000 m, zobaczyliśmy jak wyglądają żleby. Strome piargi i płaty śniegu. Oczywiście nie mieliśmy raków, żeby iść po śniegu i baliśmy się ładować w piargi nie znając terenu. Z kolei przejście granią miało jedną zasadniczą trudność. Po lewej stronie, już bliżej wierzchołka, znajdowała się duża turnia (która z daleka wydawała się prosta i malutka) i którą trzeba było obejść stromym piarżystym stokiem i śniegiem. Jak się później okazało, był to najbardziej niebezpieczny fragment wycieczki, trudniejszy niż czwórkowe wejście na wierzchołek.

Wschodnia grań wulkanu Erciyes, Turcja

Łatwy fragment grani Erciyes

Weszliśmy na dwa wierzchołki, mniejszy i łatwo dostępny, który nazwaliśmy flagowym (3890 m) i główny pipant – szczyt Erciyes (3918 m), gdzie trzeba było użyć liny na ostatnie kilkanaście metrów pionowej ścianki z lufą w dole. Były tam dwa stałe haki, z czego jeden na słowo honoru. Po zjeździe, zeszliśmy żlebami, nie chcąc powtarzać ryzykownego obejścia turni. W łatwiejszym terenie zbiegaliśmy.

Cała wycieczka to 18 km i 1900 m. Spędziłam na wysokości ok. 10 godzin i o to właśnie chodziło.

Po Erciyes przez dwa dni byłam osłabiona i bolała mnie głowa. Jak się okazało, tak właśnie reaguję na wysokość, podczas gdy będąc na górze, czuję się dobrze. W piątek z trzema przesiadkami dotarliśmy do Demirkazik, bazy zawodów. Postanowiliśmy na weekend iść na biwak w góry.

Wulkan Erciyes 3918 m n.p.m., Turcja

Na szczycie Erciyes

Sobota. Emler 3723 m n.p.m.

Z Demirkazik (1600 m) wyszliśmy z tobołami do obozu w Celikbuyduran na 3350 m n.p.m. Po rozbiciu namiotu na kamolach, weszliśmy na lekko i szybko na Emler. Nasza trasa z Demirkazik na Emler to pierwsze podejście na zawodach.

Tego dnia wyszło 16 km i 2120 m.

Głowa zaczęła boleć mnie wieczorem i trzymała przez całą noc. W niedzielę rano na szczęście ból przeszedł.

Niedziela. Kizilkaya 3767 m n.p.m.

Czerwona skała (bo tak się tłumaczy tę nazwę) to najwyższy szczyt pasma Aladağlar (czyli czerwonych gór). Z ekipą Turków, którzy biwakowali obok nas, ruszyliśmy tam rano. Ostatecznie na szczyt wszedł z nami tylko Faruk, który miał też swój sprzęt i linę 60 m. Ta góra to kupa rzęchu i labirynt półek. Zagwozdka tkwi w odnalezieniu drogi w gąszczu rzęchu i skalnych występów. Orientację ułatwiła nam ekipa z przewodnikiem, która szła przed nami. Dogoniliśmy ich szybko, bo zrobiliśmy tylko jeden wyciąg, chociaż tak szczerze, to dałoby się i bez, ale nasz turecki towarzysz wspinał się pierwszy raz i trochę się obawiał.

Na łatwych odcinkach biegałam, żeby oswoić się z wysiłkiem na wysokości.

Ta wspinaczka to 4,5 km i 600 m i 7 godzin na wysokości od 3400 do 3700 m.

Kizilkaya 3767 m n.p.m. najwyższy szczyt Aladaglar

Wspinaczka w rzęchu na Kizilkaya

Tydzień przed zawodami. 6 – 12 sierpnia

Poniedziałek. Emler i powrót do bazy

W poniedziałek rano czułam się bardzo dobrze, rozpierała mnie energia. Postanowiłam to wykorzystać i zrobić mocny akcent, czego ostatnio bardzo mi brakowało. Poleciałam z obozu na Emler, najkrótszą drogą, w bardzo stromym piargu – 2 i 3 zakres. Oddychało mi się świetnie i czułam moc w nogach. Zajęło mi to 25 minut do góry i ok 10 w dół.

Potem trzeba było zwinąć obóz i zejść do Demirkazik. Mój plecak ważył tylko 10 kg, więc całość zbiegałam. Pierwsze bieganie od tygodnia!

Tego dnia wyszło 15 km, 400 m w górę i 2100 m w dół.

Emler 3723 m n.p.m. Góry Aladaglar, Turcja

Emler z rana

Tapering

Nie wiem, czy nicnierobienie, spanie i jedzenie można nazwać taperingiem, ale tak to u mnie wyglądało. Nawet jakbym chciała zrobić jeszcze jakieś przebieżki na pobudzenie, to nie miałam siły. Osłabiła mnie wysokość, dobijało słońce.

Sobota. Start

47 km i prawie 4000 m w stromych piargach, słońcu i na dużej wysokości. O starcie w Aladağlar Sky Trail pisałam tutaj.

I po zawodach. 13 – 19 sierpnia

Trzeba być ze sobą szczerym. Nie potrenujesz w pierwszym, a może i w drugim tygodniu po długim ultra. Niby wydaje ci się, że nogi już nie bolą, ale organizm jest jeszcze ogólnie osłabiony. Zwłaszcza, jak trzeba lecieć samolotem z przesiadką i jechać zakorkowanymi polskimi drogami przez 6 godzin, by wreszcie wyspać się w swoim łóżku. Zasada jest taka, że póki nie przyjdzie ci ochota na bieganie, nawet jak mięśnie już nie bolą, to lepiej się nie zmuszać. Rower, pływanie – to świetny czas na takie aktywności.

O dziwo, dość szybko, jak na mnie, doszłam do siebie po zawodach. Może to efekt tego, że wreszcie się wyleczyłam.

Środa. Pierwszy trucht

W środę zachciało mi się biegać, ale już po 2 km wiedziałam, że to będzie męka. Niby nic nie bolało, ale biegło się jak z dodatkowym balastem. Potruchtałam 5 km po płaskim w tempie 6:00 i miałam dość.

Czwartek. Pływanie i SPA

Podjęłam jedyną słuszną decyzję – poruszać się, ale nie klepać kilometrów. Wybrałam się z rodzinką na baseny solankowe w Konstancinie. Sauna, jacuzzi i pływanie w słonej wodzie. To był strzał w dziesiątkę.

W piątek czekała mnie męcząca podróż do Zako. W takie dni lepiej odpuścić treningi.

Kopa Kondracka, Tatry Zachodnie

Wbieg na Kopę

Sobota. Wreszcie Taterki!

Mimo zmęczenia podróżą i niedospaniem naprawdę miałam już ochotę na bieganie. I to mocne. Pobiegłam w miarę mocno (2 zakres) na Kopę, zgarniając dwie korony na podbiegu 😉 dalej na Małołączniak, w dół Kobylarzowym Żlebem na Przysłop Miętusi i kolejna korona do kolekcji. U wylotu Doliny Małej Łąki cudem wpadłam prosto na Błażeja, który cisnął (dosłownie!) ostatnie kilometry na Tatra Fest Bieg. Pobiegłam z nim do mety.

Wyszedł solidny trening 23 km i 1300 m. Nogi już całkiem świeże, bolały mnie jeszcze tylko plecy, które najbardziej oberwały w Turcji.

Podsumowanie

Uwielbiam biegi ultra i nienawidzę jednocześnie. Lubię dobry, przemyślany trening. A ciężko jest solidnie trenować w okresie startowym w biegach ultra. Do ultramaratonów trzeba przepracować zimę i wiosnę, a w okresie startowym jedynie podtrzymywać formę, dobrze odpoczywać przed zawodami i regenerować się po. Ja nie przepracowałam ani zimy, ani wiosny i stąd mam teraz spory niedosyt treningu. Czy uda się coś pobiegać w drugiej części sierpnia? Zobaczymy!

A o treningu do ultramaratonu pisałam szczegółowo w tym wpisie.

Widok na dolinkę z obozu Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar

Widok na dolinkę z obozu Celikbuyduran 3350 m n.p.m.

Zdjęcia: Kamil Weinberg, Olga Łyjak

]]>
https://biegamwgorach.pl/podsumowanie-sierpnia-turcja/feed/ 0
Turcja jest moja! https://biegamwgorach.pl/turcja-jest-moja/ https://biegamwgorach.pl/turcja-jest-moja/#comments Fri, 17 Aug 2018 08:58:25 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=7930
Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

To był jeden z moich najtrudniejszych biegów. Strome podejścia na granicy wspinaczki, strome zbiegi w sypiących się piargach, wysokość powyżej 3000 m n.p.m., duże przewyższenie. Zwykły maraton ma nie więcej niż 2100 m, a tu było tyle na pierwszych 14 km. 47 km i 3900 metrów w słońcu i w piargu. Witajcie tureckie góry! Może trochę przez pokorę wobec trasy i terenu, niewiadomą, jak zareaguję na duży wysiłek na wysokości, wyszedł mi jeden z lepszych startów. Wszystko zagrało. Aklimatyzacja, odpoczynek przed biegiem, odżywianie i nawadnianie, rozłożenie sił.

Przed startem

O moich lipcowych treningach pisałam w tym wpisie. Wcześniejsze moje trenowanie było bez ładu i składu, a biegać zaczęłam w połowie kwietnia, mając jeszcze 3 tygodnie chorobowego w czerwcu.

Moje przedstartowe przygotowania wyglądają na bardzo profesjonalne, choć prawda jest taka, że cały wyjazd do Turcji miał być głównie przygodą i zbieraniem doświadczenia w wyższych górach. Z perspektywy wyniku widzę, że zrobiłam po prostu bardzo dobrą aklimatyzację i wstrzeliłam się z liczbą dni gnuśnienia na kampingu przed zawodami. To był jednak spontaniczny eksperyment z wielką niewiadomą.

Wspinanie na wulkan Erciyes 3918 m n.p.m. Turcja

Wulkan Erciyes 3918 m n.p.m. Turcja

Nie planowaliśmy jechać do Turcji na dwa tygodnie przed zawodami. Jednak gdy zobaczyłam ceny biletów, a potem poczytałam o górach Aladağlar, stwierdziłam, że muszę tam jechać na dłużej.

O tym, co planujemy zrobić przed startem pisałam tutaj. Start miał być tylko wisienką na torcie. Zrealizowaliśmy plan w 100% albo i więcej.

Weszliśmy na wulkan Erciyes, 3918 m n.p.m. na 10 dni przed zawodami. Wchodziliśmy wschodnią granią, gdzie można było pobiegać na wysokości ponad 3500 m, a na końcowy pipant wspięliśmy się w kruchej skale o trudnościach IV IUAA. Teren przed wejściem na mniejszy wierzchołek Erciyes był bardzo trudny, obejście turni w grani zajęło nam grubo ponad dwie godziny, do tego doszło motanie stanowisk i ubezpieczanie drogi na wierzchołek, zjazd, a na koniec trudne zejście żlebami w sypiącym się spod nóg terenie. Wszystko to sprawiło, że spędziliśmy na wysokości pomiędzy 2300 a 3900 m ponad 10 godzin. Zrobiliśmy tego dnia 17 km i 1800 m przewyższenia. Powyżej 3500 m n.p.m. czułam się świetnie, nie bolała mnie głowa, nie miałam zawrotów, jednak nie wchodziłam na mocniejsze obroty, podchodziłam mocno, ale raczej w tlenie.

Głowa zaczęła mnie boleć, gdy już byliśmy praktycznie na dole, a przez kolejne dwa dni byłam osłabiona. Dowiedziałam się więc, że na wysokości radzę sobie całkiem dobrze, ale mój organizm dłużej do siebie dochodzi po zejściu na niziny. Nasze niziny to było miasto Kayseri, położone na ok 1100 m n.p.m. u północnego podnóża Erciyes. Dwa dni po wejściu na wulkan przenieśliśmy się w góry Aladağlar. Pierwszą noc spędziliśmy na najniższym kampie w Demirkazik na wysokości nieco ponad 1600 m n.p.m., a potem przenieśliśmy się wyżej.

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Obóz w Celikbuyduran 3350 m n.p.m., góry Aladağlar

Tego nie planowaliśmy, ale czułam, że spanie na wysokości powyżej 3300 m n.p.m. dobrze nam zrobi, no i z samego rana będziemy mogli na lekko zaatakować okoliczne szczyty. Tak więc na tydzień przed zawodami spałam dwie noce na 3350 m, weszłam dwa razy na lekko i szybko na Emler, 3723 m (pierwszy szczyt na zawodach) i wspięłam się na Kizilkayę, 3767 m. Tempo było wolne, bo szliśmy z poznanymi w obozie Turkami, jeden wyciąg, jeden zjazd, więc na wysokości powyżej 3500 m byłam kilka godzin.

Głowa, podobnie jak po Erciyes bolała mnie wieczorem pierwszego dnia w naszym obozie i całą noc, by w niedzielę rano nie dawać już o sobie znać. Na Emler i Kizilkayę wchodziło mi się super, bez zadyszki, zawrotów głowy czy innych rewolucji.

Z gór zeszliśmy do Demirkazik w poniedziałek w południe. To był zbieg 15 km z około 10 kg plecakiem. Bardzo chcieliśmy wejść na piękny szczyt Demirkazik, którego piękną ścianę codziennie oglądaliśmy a to z innych szczytów, a to ze wsi Demirkazik. Da się tam wejść bez liny, ale może się przydać do zjazdów. Nie chcieliśmy jednak ryzykować długiej wycieczki na 3-4 dni przed zawodami, zwłaszcza, że po zejściu z gór byłam przez dwa dni osłabiona.

Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy. Piargi, piargi, piargi…

Zostały 4 dni, żeby porządnie odpocząć. Był upał i starałam się unikać słońca jak ognia. A i tak byłam już nieźle spieczona. Czułam osłabienie spaniem na wysokości, znużenie nicnierobieniem, rozleniwienie słońcem i spaniem po 11 godzin. Kompletnie nie wiedziałam, co będzie w dniu zawodów. Nie miałam siły, żeby potruchtać chociaż 5 km i zrobić parę rytmów, co jest moim zwyczajem przed każdymi zawodami. Zwykle jeszcze we wtorek robię mocny, krótki trening (2-3 zakres), ale teraz nie miałam na to kompletnie siły.

Dużo jadłam, piłam po 5 litrów wody dziennie, zero kawy, a od środy zaczęłam pić ALE Gainer – odżywkę węglowodanowo-białkową, mój stary zwyczaj, gdy jeszcze biegałam płaskie maratony i teraz sobie przypomniałam, że warto się tak ładować też przed startami górskimi.

Myślałam, że zniosę jajko. Do czwartku na kampie byliśmy zupełnie sami. Nawet pan z recepcji, z którym porozumiewaliśmy się na migi, dał nam klucz do budynku, korzystając z tego, że jesteśmy i nie było go całe dnie. W Demirkazik jest tylko jeden lokalny sklepik, który odwiedzaliśmy raz dziennie, kilkadziesiąt domów, dwa puste schroniska i nasz kamping. Jedynym zajęciem było spanie, jedzenie, chowanie się przed słońcem i robienie przepierki. Kamil studiował mapę i trasę zawodów, stresując się limitami, ja obrabiałam fotki.

Przełęcz nad Celikbuyduran, Aladağlar National Park, Turcja

Przełęcz nad Celikbuyduran

W czwartek zaczęli zjeżdżać się organizatorzy i zawodnicy. Był zorganizowany catering, z którego korzystaliśmy. Wreszcie zaczęło się coś dziać. Wypadłam z letargu i od razu poczułam się lepiej. Przybywało namiotów, samochodów, rozstawiono różne stoiska. Zrobił się harmider. Zwinęłam swój namiot a Kamil miejscówkę pod chmurką i przenieśliśmy się do pokoju schroniskowego. Żółte ściany, niebieska pościel, smród w łazience i trup w szafie. Żartuję, w szafie też śmierdziało. Ale za to był widok na góry i nie musiałam już zjeżdżać w nocy z maty na glebę.

Na wspólnych posiłkach poznawaliśmy nowych ludzi, dla jednych był to debiut w tak trudnym biegu, inni byli weteranami, którzy biegli wszystkie edycje. Kamil przedstawiał się jako dziennikarz sportowy, więc wszyscy do niego lgnęli, zostawiali kontakty, opowiadali o naszym biegu i innych zawodach w Turcji. Na kilka zostaliśmy zaproszeni 🙂 Zajadaliśmy się smacznym tureckim żarciem, arbuzami i melonami. W takiej atmosferze nie było czasu stresować się sobotnim startem.

Do tego stopnia „zapomniałam”, że startuję, że w piątek wieczorem najadłam się soczewicy i surówki z kiszonej cebuli z papryczkami chilli. Nie powiem, że nie bolał mnie brzuch, gdy próbowałam zasnąć. Pobudka o 3 w nocy, więc 4 godziny kiepskiego snu musiały wystarczyć.

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Celikbuyduran 3350 m n.p.m. Aladağlar National Park

Trasa

Trasa liczyła 47 km i 3900 m przewyższenia (według ITRA, według organizatorów 3500 m+). Startowaliśmy z 1600 m n.p.m. i przez 14 km był tylko podbieg – 2100 metrów w pionie. Najpierw biegliśmy 7 km szutrem, gdzie dało się jeszcze biegać, a co niektórzy mocno pocisnęli. Ten pierwszy odcinek był w zupełnej ciemnicy.

Po około godzinie, gdy zaczęło świtać wbiegaliśmy w góry, stromo po piargach i kamieniach. Przecisnęliśmy się przez górki wąwóz, jeszcze parę stromych podejść i wbiegaliśmy na mały płaskowyż powyżej 3000 m n.p.m. wciśnięty między pięknymi pomarańczowymi ścianami. Kawałek wyżej był pierwszy punkt w Celikbuyduran, tam gdzie tydzień temu spaliśmy, a potem sztajcha na Emler – 3723 m. Od podejścia z przełęczy na Emler biegłam już do końca w pełnym słońcu.

Z Emlera biegło się kawałek granią, gdzie nieco zboczyłam z trasy w dół, i z powrotem wróciłam na grań. Znowu zbieg – oczywiście po piargach, częściowo poza jakąkolwiek ścieżką. Na dole na płaskowyżu powyżej 3000 m n.p.m. stał kolejny punkt odżywczy. Dalej trasa prowadziła lekko pod górę, wąską ścieżką między kamieniami. I kolejna piarżysta sztajcha na MTA 3517 m. To było bardzo strome podejście.

Emler 3723 m n.p.m. Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy, Emler 3723 m n.p.m.

Z MTA był techniczny zbieg po kruchej skale i… piargach, momentami z ekspozycją, gdzie stały tabliczki „Danger”. Bardzo wolno tu zbiegałam i pierwszy raz korzystałam na zbiegu z kijków. Dalej znowu potem parę kilometrów płaskowyżem z podbiegami, kolejny punkt i strome podejście na ostatni szczyt 3367 m. Tutaj miejscami to już było wspinanie. Szło się po osypujących się piargach i kamieniach, trzeba było łapać się skał, żeby nie zjechać z lawinką kamieni w dół.

Ze szczytu miał być już tylko 14-km zbieg, ale po drodze znalazło się parę podbiegów, w tym jedno strome podejście, gdzie trzeba było używać rąk. Na tym odcinku były jeszcze dwa punkty odżywcze. Wydawało się, że ostatnie 7 km w dół to będzie już wygodna biegowa ścieżka, ale gdzie tam. Znalazło się jeszcze parę podbiegów i 2 km w dół tak stromym terenem, że prawie nie mogłam zbiegać. Musiałam biec na palcach, bo na pięcie czułam już wielki bąbel, a zbieganie na palcach powodowało wrzynanie kamyków w paznokcie. Ślizgałam się, bo bieżnik w moich butach zdarł się prawie do zera. Wąska ścieżka wiodła między wielkimi ostami, co nie ułatwiało zbiegania.

Aladağlar Sky Trail 2018, Direktaş, ponad 3000 m n.p.m.

Punkt w Direktaş, ponad 3000 m n.p.m.

Trasa w górach była oznaczona tylko kamiennymi kopczykami! Gdy biegłam sama, nie widząc nikogo za sobą ani przed sobą, zastanawiałam się, czy poruszam się w dobrym kierunku. Na szczęście poza punktami byli porozstawiani wolontariusze, na płaskowyżach i na szczytach, którzy mierzyli czas i sprawdzali, czy wszyscy są na trasie. W dwóch miejscach lekko pomyliłam trasę. Na Emlerze i pod koniec, na ostatnim zbiegu zasugerowałam się namiotami pastuchów, myśląc, że to punkt odżywczy, źle skręciłam, ale na szczęście zawrócił mnie zawodnik, którego chwilę wcześniej wyprzedziłam.

Jak na bieg bez widocznych oznaczeń, często poza ścieżkami, do tego biegnąc bez tracka i w czołówce, gdzie były spore odległości między zawodnikami, mogę być z siebie dumna, że nie zaliczyłam większej zguby!

Taktyka

To były jedne z moich lepiej rozegranych zawodów. Nie wiedziałam, jak mój organizm zareaguje na wytężony wysiłek, bez przystanków, na wysokości. Dlatego zaczęłam naprawdę bardzo wolno. Pierwsze 7 km po szutrowej drodze lekko pod górę biegłam w górnej granicy 1 zakresu, nie chciałam się zakwasić. Gdy weszliśmy w góry i zaczęły się strome podejścia po piargach ruszyłam mocniej, ale dużą część pracy przerzuciłam na ramiona – pierwszy raz tak mocno na zawodach pracowałam kijkmi. I pierwszy raz największe zakwasy miałam nie w nogach, ale w plecach i ramionach!

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Utrzymywałam stałe, żwawe tempo przez większość trasy. Nie szarpałam, nie kilianowałam na zbiegach. A mimo to przesuwałam się w stawce i wyprzedzałam kolejnych facetów. Jak się okazało na mecie, aż dziesięciu, czego nawet nie zauważyłam. Być może siedzieli zmęczeni w cieniu przy punktach odżywczych, na których brałam tylko wodę i leciałam dalej.

Nawet jakbym chciała, to nie mogłam poszaleć na zbiegach, co było po części winą butów. Wzięłam Adidasy Terrex Agravic, które są bardzo dobre na litą skałę, ale nie na miałkie piargi. Zbyt mało agresywny bieżnik sprawiał, że na zbiegach po prostu się ślizgałam. Do tego stopnia, że musiałam na najbardziej stromych fragmentach używać kijków. Ale może właśnie dzięki tym w miarę spokojnym zbiegom miałam naprawdę dużo siły na bardziej płaskich, przebieżnych fragmentach i pod górę.

Największy kryzys miałam na drugiej górze, stromym podejściu na MTA (3517 m). Szłam praktycznie na samych kijach. Ale inni musieli cierpieć jeszcze bardziej, bo minęłam tam dwóch gości słaniających się na nogach i przysiadających na grani. Zjadłam kilka żeli z kofeiną i odzyskałam siły przed kolejnym, ostatnim podejściem.

To było najtrudniejsze podejście, miejscami prawie pionowe, trzeba było łapać się skał, a spod nóg sypały się piargi. Zrobiłam je w około 40 min, podchodząc tak szybko, jakbym dopiero zaczęła zawody. Cały zapas energii, który magazynowałam przez większość biegu, wykorzystałam właśnie tutaj. Na szczycie dogoniłam kolejnego zawodnika.

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Zostało 14 km zbiegu, miejscami w trudnym piarżystym terenie z kilkoma podbiegami i jednym stromym podejściem. Zrobiłam je w około 1:30, dokładnie tyle, ile sobie zakładałam w najbardziej optymistycznym wariancie. I tak naprawdę był to dla mnie jeden z najtrudniejszych do zniesienia odcinków. Czułam już, że coś dzieje się na mojej pięcie i musiałam zbiegać praktycznie na palcach. Czasami zapadałam się po kostki w piargu i nie było sensu co chwilę zatrzymywać się i wysypywać kamyki z butów. Gdy raz to zrobiłam, okazało się, że mam masę kamyków w skarpetkach i z bólem na twarzy leciałam dalej, a te kamienie wrzynały mi się w paznokcie.

Na mecie miałam wrażenie, że dobiegłam ze sporym zapasem, zbyt oszczędzając się na zbiegach. Ale może właśnie tak powinno biegać się ultra. Bo najgorsze co można zrobić, to zajechać się na początku i słaniać się w drugiej połowie, co niestety też mi się zdarzało.

Ciekawie wygląda analiza międzyczasów pierwszej 15-tki. Widać, jak zyskiwałam na przewadze w kolejnych punktach, a ci, którzy na początku byli 15 minut przeze mną, stracili na mecie ponad godzinę. Dokładnie tak sobie myślałam, gdy biegłam pierwszy łatwy odcinek. Nic mi nie da, jak zrobię go o 5-10 minut szybciej, a mogę przez większe tempo zakwasić się tak, że nie odzyskam sił na resztę dystansu.

Wyniki

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Odżywianie i nawadnianie

Wzięłam ze sobą 20 żeli, zakładając, że będę jeść żela co pół godziny. Mało osób przestrzega tej zasady, że powinno się przyjmować 300 kcal na godzinę. 2 żele na godzinę to i tak za mało. Liczyłam, że będę biec około 9 godzin.

Zjadłam w sumie 17 żeli. Od 1 godziny jadłam co pół godziny bardzo się pilnując, a na ostanie 15 km wcinałam ile się da. Te żele bardzo mi ciążyły, ważyły ponad 1 kg, więc chciałam szybko się ich pozbywać. Gdybym biegła dłużej niż zakładałam, miałam w planie korzystanie z bufetów. Ale na szczęście nawet nie wiem, co tam serwowali 😉

Na pierwszy 12-km odcinek pod górę (do pierwszego bufetu) wzięłam 1 litr wody z węglowodanami i aminokwasami (ALE Gainer). Było zimno, więc wypiłam to w jakieś 2 godziny. Potem na każdym bufecie brałam litr wody, a od ok 30 km również colę. Było 6 punktów z piciem, ostatniego nie korzystałam, więc jeśli dobrze liczę, wypiłam około 6 litrów płynów. Nie jest to dużo, jeśli weźmie się pod uwagę wysokość, na której człowiek szybciej się odwadnia i słońce, które dawało popalić non stop od godziny 7. Byłam 6 godzin na otwartym słońcu bez żadnej chmurki na niebie! Ale przez kilka dni przed zawodami bardzo dbałam o nawadnianie, pijąc ok 5 litrów, w tym elektrolity. Nie czułam się odwodniona w trakcie, ani po biegu. Dodatkowo żele ALE mają trochę więcej wody niż inne, można je jeść bez popijania. 20 żeli waży więcej, ale lepiej wchodzą i minimalnie nawadniają.

Zjadłam też parę tabletek z sodą, potasem, wapniem i magnezem (ALE HydroSalt), a o 3 rano przed biegiem dwa małe kawałki bułki z miodem i herbatę. To wszystko.

Aladağlar Sky Trail 2018

Fot. Aladağlar Sky Trail 2018

Sprzęt

To będzie długi akapit, bo sprzętu trzeba było nabrać na jak wyprawę co najmniej w zimowe Alpy!

Aladağlar Sky Trail 2018

Na mecie Aladağlar Sky Trail 2018

Podsumowanie

Jestem bardzo zadowolona z tego startu, i nie tylko dlatego, że byłam 5 open, ale myślę, że nabiegałam całkiem dobry czas. Poprawiłam o 34 minuty rekord trasy Nathalie Mauclair. Patrząc na nasze międzyczasy, to do drugiego punktu kontrolnego biegłyśmy prawie identycznie (3:00 na Emler i 3:30 w Direktaş), potem już przyspieszałam i zwiększałam wirtualną przewagę. Na MTA byłam o 10 minut szybciej, a na ostatnim szczycie 38 minut, zwolniłam na zbiegu, gdzie już cierpiały moje stopy. Ktoś powie, że to były inne zawody. Niech sobie mówi co chce, ja się cieszę 🙂

Jestem zadowolona, bo zadziałał eksperyment z aklimatyzacją, dobrze odpoczęłam przed biegiem i idealnie rozłożyłam siły. To cenne doświadczenie, które mam nadzieję zaprocentuje na kolejnych startach. 16 września biegnę Glen Coe Skyline, 52 km i 4750 m.

Aladağlar National Park, Turcja

Rekonesans trasy, pierwszy górski wąwóz

Zdjęcia: Kamil Weinberg, Aladağlar Sky Trail 2018.

]]>
https://biegamwgorach.pl/turcja-jest-moja/feed/ 1
Aladağlar Sky Trail – górale z nizin na wysokościach https://biegamwgorach.pl/aladaglar-sky-trail/ https://biegamwgorach.pl/aladaglar-sky-trail/#respond Fri, 27 Jul 2018 09:18:20 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=7820 Aladaglar Sky Trail to 46 km, prawie 4000 m przewyższania, połowa biegu na wysokości 3000-3700 m, na sam początek ponad dwa tysiące metrów podejścia na najwyższy punkt trasy 3723 m, gorąco, skaliste podejścia, piarżyste zbiegi w tureckich górach Antytaurus (turecka nazwa Aladağlar). Punkty w skali „mountain level” według ITRA – 14! Nasz najtrudniejszy bieg – Ultra Granią Tatr ma dla porównania 8 punktów. Jedna kompletna niewiadoma, jak będzie wyglądać trasa i jak mój organizm zareaguje na wysiłek na takiej wysokości.

Bardziej od wysokości boję się jednak czego innego. Po moich ostatnich doświadczeniach wiem, że źle znoszę bieganie w upałach. W Demirkazik, tam gdzie będziemy mieć bazę i start biegu na wysokości 1600 m jest obecnie ok 30 stopni i lampa. Start biegu jest o 4:30 i będzie tylko wyżej. Ale na najwyższym punkcie trasy 3700 jest obecnie 16-17 stopni! Czyli na 3000 m jakieś 20. Chłodno na tym biegu nie będzie.

Aladağlar Sky Trail 2016

Fot. Arzu & Derya Duman, Aladağlar Sky Trail 2016

Zawody to nie wszystko

Jak to ja, nie lubię tak po prostu lecieć na drugi koniec świata na zawody. Postanowiliśmy z Kamilem (bo z nim jadę) poznać trochę okolicę i przy okazji, zaaklimatyzować się – i do wysokości i do upałów. W poniedziałek lądujemy w Kayseri w 35-stopniowym upale! Na wysokości ponad 1000 metrów.

Zanim dotrzemy do naszej docelowej miejscowości Demirkazik, położonej na wysokości 1600 metrów wioski u podnóża gór Antytaurus, wchodzimy o nieczynny wulkan Erciyes Daği, 3917 m. Nie będzie to zwykła biegowa wycieczka, bo po pierwsze nie znamy terenu, a tam nie ma żadnego szlaku turystycznego, po drugie końcówka podejścia jest raczej wspinaczkowa i zabieramy linę, uprzęże, karabinki i pętle. Ostatnie kilkanaście metrów podejścia to trudności wspinaczkowe III-IV UIAA.

Jak już się pobawimy we wspinaczkę, jedziemy busami do Demirkazik. Ale nie lądujemy w hotelu czy nawet w pensjonacie! Bierzemy plecaki, namioty, butle z gazem, zapasy jedzenia i ruszamy w góry! Gdzie dokładnie, jeszcze nie wiemy, ale gdzieś wyżej na ok. 2000 m jest dzikie pole namiotowe z dostępem do wody. To będzie nasza baza wypadowa do kolejnych wycieczek. Chcemy uderzyć na:

  • Demirkazık, 3756 m – najwyższy a według nowszych pomiarów drugi szczyt pasma Aladağlar, wejdziemy tam trasą zawodów, w kopule szczytowej trudności ok. III UIAA, zabieramy więc sprzęt wspinaczkowy
  • Kızılkaya, 3771 m – według nowszych pomiarów najwyższy szczyt pasma. Idziemy najpierw robiąc rekonesans trasy biegu w kierunku przełęczy Çelikbuyduran (3362 m), stamtąd bieg prowadzi na Emler (3723 m) – trzeci szczyt pasma, a my po skałach wejdziemy na Kızılkaya, trudności ok. III UIAA
  • Jak starczy nam czasu może wejdziemy jeszcze na Emler 3723 m.

Przed biegiem wracamy na „niziny”, czyli do bazy zawodów w Demirkazik. Sam bieg to będzie tylko wisienka na torcie całego wyjazdu i wszystkich przygód, jakie czekają na nas w tych dzikich i obcych górach.

Bądźcie czujni, bo przed biegiem wrzucam na mojego fanpage’a konkurs! Start 11 sierpnia.

Aladağlar Sky Trail 2016

Fot. Aladağlar Sky Trail 2016

Co zabieram na dwa tygodnie górskich przygód

Może jesteście ciekawi, co spakowałam na dwa tygodnie łażenia po górach, biwakowania i zawody do 55-litrowego plecaka!

  • na biwak: namiot, mata do spania, śpiwór, składany kubek, ręcznik
  • w góry: uprząż, kijki składane karbonowe, kask, czołówka (linę i karabinki bierze Kamil)
  • buty: Adidas Terrex Agravic, Agravic Speed, sandały Merrel
  • kurtki: lekka puchówka, kurtka z membraną 10 tys (wymagana na zawody), wiatrówka
  • spodnie: lekkie spodnie przeciwwiatrowe, 2 pary długich legginsów
  • bluzy: jedna ciepła bluza
  • bluzki: z długim rękawem (2), z krótkim (5), bokserki (4), rękawki
  • spodenki: krótkie spodenki (2), spódniczka biegowa
  • opaski na głowę, buffy, czapeczka, rękawiczki, opaski kompresyjne
  • kamizelka biegowa CamelBak Ultra Pro Vest i Nano Vest, flaski (3)
  • pas biodrowy ATTIQ
  • Garmin
  • Gopro Hero 6
  • telefon, laptop 😉
  • powerbanki (2)
  • okulary (2)
  • żele na zawody, suplementy: białko z węglowodanami, BCAA, wit. C, probiotyki
  • ketonal, aspiryna, bandaż, folia NRC
  • krem z filtrem 30!
  • paszport

Na koniec chciałam krótko podziękować za wsparcie moim sponsorom:

Dzięki Kasia za pożyczenie plecaka!

Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016 Aladağlar Sky Trail 2016

Zdjęcia: Aladağlar Sky Trail 2016, Arzu & Derya Duman Photography

]]>
https://biegamwgorach.pl/aladaglar-sky-trail/feed/ 0