motywacja – BIEGAM W GÓRACH https://biegamwgorach.pl treningi w Tatrach, bieganie w górach i w terenie, biegi górskie, obozy biegowe w górach, Thu, 17 Nov 2022 10:40:38 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.6.2 Kontuzja. Jak sobie z nią radzić i wyjść mądrzejszym? https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/ https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/#respond Fri, 26 Aug 2022 13:03:38 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8679 Ostatnio, gdy udało mi się wrócić do regularnego i przyzwoitego treningu, nawiedzają mnie wypadki.

W lutym złamałam strzałkę na zawodach skialpinistycznych na Pilsku, niedawno, pod koniec lipca – obojczyk podczas luźnej jazdy na rowerze. Nie będę się tutaj rozwodzić, skąd biorą się takie wypadki, to temat na oddzielny post, bo choć do magii i zabobonów mi bardzo daleko, to mam to pewne wytłumaczenie…

Po tych kontuzjach dostałam od Was bardzo dużo wspierających wiadomości, że wyjdę z tego silniejsza. Dla mnie ważniejsze od pytania: jak wyjść z kontuzji mocniejszym, jest: jak wyjść mądrzejszym?

Dlaczego? Bo trenując mądrzej, będziemy silniejsi. I o tym chcę tutaj nieco napisać.

Im szybciej zaakceptujesz, że masz kontuzję, tym lepiej

Co robić, jak już przytrafi się kontuzja, poważny uraz, który uniemożliwia dalsze trenowanie?

Oczywiście najpierw zalewają cię wszystkie możliwe negatywne myśli, od żalu, smutku po złość czy przygnębienie. Trzeba dać sobie czas, żeby wyrzucić i przetrawić te emocje. Mózg musi się przestawić z trybu „codzienny trening” na tryb bycia chorym i powrotu do wyzdrowienia.

Według mnie im szybciej przestawimy się na ten drugi tryb, tym lepiej. Bo nie ma sensu skupiać się na tym, czego już nie ma, jakich treningów nie zrobisz i w jakich zawodach nie wystartujesz. To już jest przeszłość i jej nie zmienisz. Mielenie w głowie, co by było gdyby, też do niczego sensownego nie prowadzi. To tylko zadręczanie siebie.

Ja staram się trzymać zasady: rób, to co możesz w danej sytuacji, a nie skupiaj się nad tym, na co nie masz żadnego wpływu, nie marnuj czasu na rozpamiętywanie przeszłości, czegoś co już nie istnieje.

Skup się na tym, co możesz robić, żeby jak najszybciej wrócić do zdrowia i sprawności.

Ćwiczenia pod domem na jednej nodze.

Skup się na tym, co możesz robić

Skupienie się na tym, co można zrobić, zamiast rozpamiętywania, jakie starty ci przepadły, prowadzi do kolejnych fajnych rzeczy. Staraj się wyciągnąć jak najwięcej pozytywów z tej sytuacji.

Na przykład. Przed złamaniem strzałki trochę zaniedbywałam trening siłowy i wzmacnianie całego ciała. Teraz, mając nogę w gipsie, nie mogłam biegać i jeździć na nartach, ale mogłam robić całą masę różnych ćwiczeń. Nie tylko na górne partie ciała, ale też na pośladki i nogi. Zaczęłam ćwiczyć codziennie ok godziny i udało mi się bardzo aktywować i wzmocnić pośladki, co zawsze było moją słabą stroną.

Jakie ćwiczenia robiłam?

Wszelkie ćwiczenia izometryczne na obie nogi, z taśmami, później z obciążeniem, wszystko w pozycji leżącej lub siedzącej, bez obciążania złamanej nogi. Robiłam wszystko, co nie sprawiało mi bólu. Do tego pełny trening na górę – ramiona, plecy, brzuch, core. Po dwóch tygodniach doszły spacery na kulach i podbiegi na kulach i lewej nodze. Dzięki temu bardzo wzmocniłam górne partie ciała. Po 3 tygodniach od złamania, zaczęłam robić trening na trenażerze, naciskając na pedał tylko lewą nogą. Pamiętam, że dawno nie czułam się tak silna, tak mocna i pełna energii jak wtedy.

Kolejną rzeczą, którą zaczęłam robić DZIĘKI TEJ KONTUZJI, to pływanie. Postanowiłam sobie, że jak tylko będę mogła zdjąć gips (co nastąpiło po 5 tygodniach), zaczynam chodzić regularnie na basen i uczę się kraula.

Już od dwóch lat próbowałam się do tego zmobilizować, ale zawsze było coś ważniejszego. Teraz po zdjęciu gipsu długo nie mogłam normalnie chodzić, a co dopiero biegać, ale mogłam od razu zacząć pływać. Pływanie tak mnie wkręciło i zauważyłam tak wiele korzyści z tej aktywności, że gdy już zaczęłam biegać (ok 2 miesiące po zdjęciu gipsu), to pływanie już ze mną zostało.

Myśl o tym, co zyskałeś, a nie o tym, co ci przepadło

Wiadomo, ciężko było mi pogodzić się z tym, że nie wystartuję w Mistrzostwach Świata Masters w Skialpinizmie, które były moim głównym celem na zimę. Ale jak już pisałam, jaki sens ma rozpamiętywanie i użalanie się nad sobą? Zaczęłam myśleć, co zyskałam dzięki tej kontuzji. Na pewno szybciej niż planowałam wróciłam do treningów kolarskich. Po zdjęciu gipsu (i jeszcze wcześniej) to była jedna z niewielu aktywności, którą mogłam robić. Jeździłam w domu na trenażerze, a na zewnątrz na MTB, bo wyżej było jeszcze sporo śniegu i wody spływającej z gór. Zrobiłam solidną bazę tlenową, sporo metrów w pionie i już w kwietniu zaczęłam startować w wyścigach na szosie.

Druga rzecz to pływanie, o czym już pisałam. W końcu nauczyłam się pływać kraulem i bardzo polubiłam basen.

Pierwsze jazdy w marcu na MTB po zdjęciu gipsu. Robiłam po 5 tys. metrów w pionie tygodniowo.

Jak wyjść z kontuzji mądrzejszym?

Kontuzja sprawia, że zatrzymujemy się w tym całym ferworze treningu i mamy czas przemyśleć, co robiliśmy, a czego nie robiliśmy. Bez wypominania sobie, tylko takie trzeźwe spojrzenie na siebie. Dzięki kontuzji, gdy mamy przerwę w treningu, widzimy siebie z większego dystansu. Widzimy pewne błędy treningowe, albo pewne błędy w naszym podejściu do treningu czy startów. Z dystansu łatwiej dostrzec, co zmienić, żeby trenować lepiej i mądrzej. Czasem kontuzja to taki kubeł zimnej wody, który jest ci potrzebny, żeby trochę ostudzić zapał. Może chcesz za szybko dojść do formy, za szybko osiągnąć określony wynik? A budowanie formy odbywa się mozolnie, małymi kroczkami, latami systematycznych treningów z dobrą podstawą tlenową i siłową.

U mnie kontuzja zawsze podnosi motywację i chęć do pracy. Sprawia, że chcę być silniejsza i sprawniejsza. Nie załamuję się, tylko dążę do jeszcze większej pracy nad sobą. Może jest tak dlatego, że lubię trudne wyzwania, a w miarę szybkie wyjście z kontuzji sprawniejszym, to spore wyzwanie.

Chyba mi się to w miarę udało, bo pojechałam wiele dobrych wyścigów kolarskich, w czerwcu wygrałam zawody 2 x Babia Skyrace, a na początku lipca zajęłam drugie miejsce na MP Skyrunning Bieg Marduły. Zbiegi miałam słabe, kostka jeszcze się odzywała, ale poprawiłam się na stromych podejściach, co myślałam, że już nigdy nie nastąpi 😉

I na koniec krótkie podsumowanie.

Podsumowanie – jak radzić sobie z kontuzją

  1. Skup się tylko na tym, co możesz robić, a nie na tym, na co nie masz wpływu
  2. Wizualizuj jak to, co robisz teraz, ciężka praca i systematyczność, wpłynie na poprawę wydolności, siły, zadowolenie z siebie i na wyniki (jeśli to jest Twoim celem)
  3. Wymyśl kolejne (nowe) wyzwania i cele, do których dążenie samo w sobie jest pasjonujące
  4. Patrz na swoją formę i kondycję długoterminowo, a nie z perspektywy najbliższych startów, o których z powodu kontuzji trzeba szybko zapomnieć i iść dalej
  5. Znajduj plusy w każdej sytuacji, zamiast skupiać się na negatywach
  6. Buduj pewność siebie, że to co robisz, Twoje marzenia, to jest dla Ciebie ważne i warto to robić, bez względu na to, czy zawsze uda się osiągnąć cel
  7. Myśl pozytywnie, że kontuzja minie i jeśli dobrze wykorzystasz ten czas, wrócisz mądrzejszy i będziesz lepiej trenował
  8. To Twój czas, dobrze go wykorzystaj!

Moje przemyślenia o wychodzeniu ze złamania obojczyka opiszę później. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, jest lepiej niż początkowo myślałam! Został jeszcze tydzień z hakiem do RTG kontrolnego – 6 tygodni po operacji.

Czas leci bardzo szybko!

]]>
https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/feed/ 0
Powrót na szlaki i nowe cele! https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/ https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/#comments Tue, 08 Oct 2019 19:56:00 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8496 Długo mnie nie było na górskich ścieżkach, a jeszcze dłużej na tym blogu. Choroba Forka wyssała ze mnie całą energię i odebrała siły na trening, a jak się nie biega i nie wychodzi w góry, to nie ma o czym pisać. A nawet jakbym miała o czym, to nie było na to czasu.
Zakopane, Forek, owczarek niemiecki
Forek ❤

A teraz pustkę po Forku zapełniam pracą i uzupełniam braki w treningu.

Ale zacznijmy od podsumowania tego roku. Statystyki mówią same za siebie. Bieganie: 290 km… (17.000 metrów w górę). Trochę scramblingu (Pośrednia Grań, Lodowy Szczyt, Droga Martina….), trekking z Forkiem, czyli kolejne 10.000 metrów. Ktoś powie, ile metrów w pionie! Nie żartujmy, to jest tyle co nic, gdybym normalnie trenowała. Skitury, żal pisać, dobrze że strava nie pokazuje statystyk, ale byłam nie więcej niż 10 razy. (Dla porównania zeszły sezon – 75.000 metrów w 3 miesiące). Rower: 1060 km.

Na rowerze zaczęłam jeździć w lipcu. Szosa szybko mnie wkręciła i równie szybko przestałam kręcić. Na Podhalu sezon (jak dla mnie) kończy się na jesieni. Zjazdy w chłodnym wietrze, po wycisku na podjeździe, niestety skutkują u mnie przeziębieniem. Ale powiem tak, wycisk pod górę uwielbiam. Na 1060 km w tym roku wycisnęłam 16.700 metrów w pionie, co daje 1570 m na każde 100 km! A to i tak mniejszy stosunek metrów do kilometrów niż w tri, które sobie obmyśliłam.

Tak więc szosa już odpada, ale pozostaje MTB (w ciepłych gaciach) i może, może trenażer?

Szosa na Spiszu
Fot. Kuba Huza/Szosą po Podhalu

Poza tym chciałabym, żeby wzmacnianie zagościło na stałe w moim kalendarzu. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że bez silnego ciała nie ma co mówić o zdrowiu i postępach w treningu wytrzymałościowym.

Dlatego (znowu) zaczęłam coś tam wyginać się na ściance. Nawet zapisałam się na sekcję i boleśnie zauważyłam, że jestem bardziej początkująca niż sądziłam. Ale sprawia mi to mega frajdę, wzmacnia całe ciało, jest to sport towarzyski i tego się trzymam!

We wspinaniu fajne jest też to, że można się doskonalić w nieskończoność. Jest to więc sport, w którym wyzwań nigdy nie zabraknie. Postaram się pisać tutaj o moich postępach i przygodach. Pewnie założę jakąś nową zakładkę dla początkujących.

Bieganie traktuję na razie w formie zabawy. Ale wolę zrobić jeden/dwa bardziej żwawe treningi w tygodniu, niż klepać kilometry. Po przerwie biegowej na rower poprawiłam mój czas na Sarnią Skałę (z wylotu Doliny Białego) o prawie 2 minuty. W ogóle ciekawie jest obserwować, jak forma rośnie, robiąc co jakiś czas dokładnie taki sam trening. Moje wbiegi na Sarnią: początki biegania w lipcu – 37 min, sierpień – 33 min, wrzesień – 31. Zaczynając biegać w tym roku, powiedziałam sobie, że złamię w tym sezonie 30 minut i może to się uda jeszcze przed zimą.

Droga Martina, Tatry Wysokie, wspinanie
Droga Martina, czerwiec 2019

Skitury – myślę już o sezonie skiturowym i to głównie w tym celu wzmacniam się. Dlatego zależy mi na sile w bieganiu pod górę (a nie szybkości) i raczej odpuszczę trening na stadionie w najbliższym, jesienno-zimowym czasie. Zresztą, gdzie, jak stadion zimą w Zakopanem? Bieżnia odpada definitywnie.

Pewnie myślicie, że zwariowałam, próbując łączyć te wszystkie sporty. Sama na razie z trudem to ogarniam. A zaraz jeszcze bardziej Was zaskoczę. No dobra, powiem to wreszcie na głos. Chcę w przyszłym roku wystartować w górskim triatlonie.

Mój cel na zimę to nauczyć się pływać kraulem, to znaczy przepłynąć BEZ WALKI więcej niż 25 metrów…, a konkretnie 2000 metrów 😉

A na serio. Jako dziecko uwielbiałam wodę. Umiem pływać od 6 roku życia, kiedy to tata zanurzył mnie w przeźroczysto-szmaragdowym jeziorze Jasne na Pojezierzu Iławskim (gdzie jeździliśmy co roku na miesiąc) i pokazał, jak machać kończynami, żeby utrzymać się na wodzie. To było bardzo dobre jeziorko do nauki, widoczność do 15 metrów w głąb, choć kilka metrów od brzegu było już kilkanaście metrów głębokości! Ale to w jeziorach mazurskich doskonaliłam swoje umiejętności (ach, te lata 80-te i 90-te, kiedy woda była taka czysta!) Pływałam też w morzu, rzekach, stawach (czyli kompletnym syfie), chodziłam na basen (a to był, mówię Wam szczerze, chlor taki, że czuć było na kilometr, a oczy szczypały jeszcze przez kilka dni), pływałam pod wodą (w tym chlorze na basenie i w tych mętnych stawach, gdzie rozmnażały się ryby, żaby i Bóg wie co jeszcze) bez zamykania oczu i marudzenia, że woda wpływa do nosa lub czasem trzeba się jej napić.

I tak nauczyłam się bardzo dobrze klasyka i do dziś umiem całkiem dobrze, szybko i bez męczenia się. Żabką zrobiłam kartę pływacką (która była wtedy obowiązkowa, żeby móc pływać łódką albo kajakiem) na zalewie w Chlewiskach, a wyglądało to tak: skok z pomostu, 15 metrów pod wodą i ok 500 m – od brzegu i z powrotem. Miałam 10 lat i muszę przyznać, że byłam już wtedy całkiem odważna 😉

No i nie wiem, jak to się stało, że nigdy nie opanowałam kraula.

O ile technikę w miarę szybko łapię, to ni cholery nie umiem złapać rytmu z oddychaniem. Próbuję znaleźć jakąś analogię z żabki i zastosować do kraula, ale póki co mi to nie wychodzi. Może jakieś wskazówki, dobre rady, jak opanować oddychanie? Żeby nie spełnił się mój czarny sen, że pierwszy start w tri zaliczę żabką!

Lodowy Szczyt, Tatry, bieganie po górach
Lodowy Szczyt w lipcu 2019

Zauważyłam za to związek pływania ze wspinaniem – oba sporty są bardzo techniczne i wcale na początek nie wymagają jakiejś mega siły. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć, aż wreszcie złapie się flow, a siła przyjdzie z czasem (z drążkiem warto się jednak zaprzyjaźnić od samego początku, chwytotablica – z tym można poczekać).

Rozpisałam się, bo ciągnie mnie już do wody, na ściankę. Rzuciłam się na trening jak szalona, jak zwykle przesadziłam i skończyło się przeziębieniem. Także zostaje mi póki co układanie sensownego grafiku, żeby potem nie było, że wszystko na hurra.

A Wam życzę udanych jesiennych startów, radości z biegania i wszystkich innych aktywności!

Enjoy your life!

Wielka Polana Małołącka, Tatry, bieganie po górach
Wielka Polana Małołącka, wrzesień 2019
]]>
https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/feed/ 6
Nie trać czasu na życie cudzym życiem https://biegamwgorach.pl/nie-trac-czasu-na-zycie-cudzym-zyciem/ https://biegamwgorach.pl/nie-trac-czasu-na-zycie-cudzym-zyciem/#comments Wed, 17 May 2017 04:00:54 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=6010 bieganie, Tatry, biegaczka, trening, ultramaratony, CamelBak

Ludzie lubią emocjonować się sukcesami innych. A miarą sukcesu jest dla nich to, ile i jak głośno się o nim mówi. Śledzą życie znanych sportowców, gwiazd i celebrytów. Dzielą ludzi na tych, którym się „udało” i na tych, którzy wiodą przeciętne, szare życie. Niestety często zaliczają się do tych drugich. Nie zauważają, że życie cudzym życiem i żaden, nawet najbardziej nagłośniony „sukces” nie daje szczęścia.

Szczęściem jest emocjonowanie się WŁASNYM życiem, realizowanie własnych małych i dużych pasji i rozwijanie swojego potencjału. Robienie tego bez względu na to, co myślą o tym inni i czy w ogóle o tym coś myślą.

Jestem szczęśliwa, że codziennie ćwiczę jogę, 40 minut na macie daje mi poczucie harmonii i energię na cały dzień. Jestem szczęśliwa, gdy widzę skaczącego przy mnie Forka na naszych górskich wycieczkach, że jestem sprawna i codziennie mogę być w górach, że mam pracę, którą lubię i która daje mi wiele swobody. Jestem szczęśliwa, że są wokół mnie bliscy, na których mogę liczyć i to ich życie mnie obchodzi. W końcu, że mam marzenia i krok po kroku KAŻDEGO dnia je realizuję. Moje życie dostarcza mi tyle radości i pozytywnych emocji, że nie mam potrzeby ani czasu na śledzenie na plotkach, blogach czy w telewizji życia obcych mi osób.

I tego Ci życzę!!!

PS. Gdy czytasz ten post piję pewnie kawę w Murowańcu ze starym znajomym, albo jestem już na Zawracie.

]]>
https://biegamwgorach.pl/nie-trac-czasu-na-zycie-cudzym-zyciem/feed/ 1
Ciesz się, że możesz to robić! https://biegamwgorach.pl/ciesz-sie-ze-mozesz-to-robic/ https://biegamwgorach.pl/ciesz-sie-ze-mozesz-to-robic/#comments Tue, 02 May 2017 12:53:05 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=5955 1 maja. O tej porze roku zwykle byłam skupiona na planie treningowym i denerwowałam się, gdy tylko coś z niego wypadło, myślałam tylko o zawodach i mojej formie. Ciągle się stresowałam. To doprowadziło mnie do problemów ze snem, chronicznego osłabienia, spadku formy i prawie depresji.

Wczoraj miałam najlepszy warun skiturowy w tym roku i najfajniejszą turę. Zaczęłam dzień od jogi, potem spędziłam kilka godzin w górach w palącym słońcu. Weszłam dwa razy na Kasprowy, zjechałam z Liliowego, szłam granią w porywistym wietrze, podziwiając wyłaniające się szczyty. Zjechałam z Kasprowego, gdy na stoku było już zupełnie pusto i cicho, pomarańczowe słońce chowało się za góry. Narty sunęły szybko po śniegu delikatnym jak masło. Przed snem zrobiłam jeszcze 20 minut jogi.

Nie myślę o formie, nie skupiam się na zawodach, cieszę się tym, że mogę robić w górach to, co kocham.

Nie stresuj się życiówkami i zawodami. Nie traktuj biegania tak bardzo serio. Nic nie musisz. Baw się bieganiem, czy innym sportem, tym, co tak bardzo lubisz. Ciesz się, że MOŻESZ to robić

]]>
https://biegamwgorach.pl/ciesz-sie-ze-mozesz-to-robic/feed/ 2
Trzeba być silnym, żeby powiedzieć NIE https://biegamwgorach.pl/trzeba-byc-silnym-zeby-powiedziec-nie/ https://biegamwgorach.pl/trzeba-byc-silnym-zeby-powiedziec-nie/#comments Mon, 19 Sep 2016 05:00:43 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=5333
trening Biała Skała, Tatry

Biała Skała, Tatry

Napisałam tekst, jaki trudny bieg mnie czeka. Nastawiałam się na niego pół roku, to miał być najfajniejszy i najtrudniejszy start sezonu – taki, jaki najbardziej lubię. Glen Coe Sklyline bieg o długości 55 km i +4750 m przewyższenia, należący do Skyrunning Extreme Series. Na trasie trudne odcinki techniczne, m.in. przejście eksponowaną granią o III stopniu trudności (Curved Ridge), pełny trawers grani Aonach Eagach ridge, zawierający odcinki wspinaczkowe II stopnia. Nie ma łańcuchów ani lin, tak jak na Trofeo Kima, wolna amerykanka i masz prawo bać się o swoje życie.

Profil trasy wygląda tak.

Glen Coe Skyline 2016 profil trasy

Glen Coe Skyline 2016 -profil trasy

Uwielbiam takie wyzwania! Zaprosiła mnie organizacja Skyrunning, oferując wpisowe i dwa noclegi z wyżywieniem. Fajnie!

Jeszcze tylko podróż do Modlina – 6 godzin prowadzenia auta. Potem lot do Glasgow, nocleg w hotelu przy lotnisku, rano wypożyczenie auta i 2 godziny górskiej jazdy z kierownicą po prawej stronie. Start w niedzielę w ekstremalnym terenie około 10 godzin i we wtorek ta sama, samotna, dwudniowa podróż.

Nie pojechałam.

Zrezygnowałam z wymarzonego biegu, z wyzwania, celu, który mnie nakręcał, do którego się przygotowywałam, z robienia tego, co kocham!

Porażka

No totalna słabość! Nie dałam rady. Wykupione bilety, zarezerwowane noclegi. Nastawiałam się na ten bieg od dawna, trenowałam na tatrzańskich graniach, przeżywałam, odliczałam dni, oglądałam zdjęcia trasy i wyobrażałam sobie siebie na skalistych graniach i trawersach. Chciałam walczyć o jak najlepsze miejsce w cyklu Skyrunning Extreme.

A tu dupa.

Stopa nie wygojona po starcie w Kima, niby ok, ale boli i blokuje mnie na zbiegach, zmieniam technikę zbiegu i obciążam lewą nogę. Zatoki dały o sobie znowu znać już przed Kima i głowa boli mnie codziennie. Wstaję z bólem głowy, budzę się z nim w nocy i kładę się z nim spać. Zakumplowaliśmy się. Nie mogę trenować. Dwa dni przed planowanym wyjazdem okazuje się, że jadę jednak sama. Lubię podróżować. Ale kolejna samotna, długa podróż w przeciągu 10 dni, to za dużo. Prowadzenie auta, ból pleców od tej samej pozycji, nieprzespane noce, zmęczenie ciągłym pakowaniem i rozpakowywaniem. Moja torba podróżna leży wciąż na wpół rozpakowana, nie opłaca mi się jej składać, namiot wciąż rozwalony na podłodze. Biurko zawalone papierami, bo między wyjazdami zabieram się za moją normalną pracę, tonę w papierach i główkuję w paragrafach. Za dużo tego wszystkiego.

Nadal myślisz, że to porażka?

Siła

Powiedzenie sobie nie, zrezygnowanie z wymarzonego, najważniejszego w sezonie startu, z tego co uwielbiam robić, gdy wszystko jest gotowe i zaplanowane, wymaga siły. Trzeba być odważnym, żeby umieć powiedzieć: stop, za dużo ryzykuję, to zakrawa już o jakieś szaleństwo. To świadomy wybór między tym, co dla mnie naprawdę dobre, co dobre dla zdrowia, a projekcją w mojej głowie i doraźnym celem. To cholernie trudny wybór. Ale to dobry wybór.

Wyleczę stopę, dojdę do siebie, odpocznę i będę jeszcze biegać! Chcę być zdrowa, szczęśliwa i spełniać marzenia do końca życia. Nie chcę poświęcać moim marzeniom tak dużo, że nie będę mogła ich w ogóle realizować.

Gdy masz poważne wątpliwości, podyktowane troską o siebie i własne zdrowie, czy kontynuować bieg, czy pojechać na zawody, nie bój się wycofać. To nie jest słabość ani porażka. Gdy umiesz dostrzec siebie w dłuższej perspektywie i potrafisz zrezygnować z doraźnej satysfakcji, to jest to Twoją siłą.

]]>
https://biegamwgorach.pl/trzeba-byc-silnym-zeby-powiedziec-nie/feed/ 6
Daj sobie prawo do porażki i wygrywaj! https://biegamwgorach.pl/daj-sobie-prawo-do-porazki-i-wygrywaj/ https://biegamwgorach.pl/daj-sobie-prawo-do-porazki-i-wygrywaj/#comments Thu, 15 Sep 2016 07:12:29 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=5269 „Położyłam laskę na ten bieg, traktuję go treningowo i jak przygodę, żeby poznać trasę, bez napinki.” – napisałam niedawno do Jacka – „W ogóle już mi się nie chce spinać, to takie męczące.”

Nie masz czasami tak, że im bardziej się spinasz, nastawiasz na jakiś konkretny wynik, myślisz ciągle o wydarzeniu, które Cię czeka, jako to najważniejsze, docelowe w roku czy twoim życiu, chcesz wypaść jak najlepiej i niemal cały czas skupiasz się na tym jednym celu, to właśnie wtedy Ci nie wychodzi? Czy to ma być ślub, matura, ważny egzamin czy zawody sportowe? Chorujesz, nie masz formy, tyjesz, ktoś ciągle rzuca kłody pod nogi, wszystko idzie nie tak, jak planowałeś, a w tym ważnym dniu czujesz się zestresowany i ogólnie jest Ci źle?

Pomyśl wtedy, czy nie wypaliłeś się już na etapie przygotowań. Czy doprowadzenie wszystkiego do perfekcji, chęć przygotowania się w stu procentach i ciągły stres z tym związany nie wyssały z Ciebie całej radości z dążenia do wymarzonego celu.

Czasami mam takie właśnie podejście do zawodów. Robię treningi na sto dwadzieścia procent nie zważając na gorsze samopoczucie czy zdrowie. Chcę za wszelką cenę poznać trasę i robię jakieś nieplanowe wyrypy, które mnie zbyt obciążają przed zawodami. Stresuję się przed startem, bo chcę wypaść jak najlepiej i nie mogę spać całą noc. Efekt na zawodach jest wtedy odwrotny od zamierzonego. Zamiast biec wypoczęta z uśmiechem na twarzy przeżywam męki, psychiczne (bo nie idzie mi tak, jak planowałam) i fizyczne (nie mam mocy, bo się przetrenowałam lub jestem osłabiona). I to ma być moje hobby?

Podobnie miałam z pracą, gdy zaczynałam jako adwokat samodzielnie prowadzić sprawy sądowe. Odbierałam każdy telefon od klienta o każdej porze i odpowiadam od razu na wszystkie maile siedem dni w tygodniu. Przeżywałam każdą sprawę sto razy bardziej niż moi klienci, czasami nie spałam lub budziłam się w środku nocy i układam w myślach odpowiedź na apelację (jeszcze mi się to niestety czasami zdarza, ale znacznie rzadziej) albo zasypiałam ucząc się mowy końcowej na pamięć. Wszystko chciałam robić perfekcyjnie, musiałam przeczytać wszystkie komentarze i orzeczenia na dany temat, zanim napisałam dwa zdania pozwu. Bałam się, że jeśli nie napiszę czegoś w piśmie, to zawalę sprawę, bo to może być właśnie ten koronny argument, który zadecyduje o wygranej lub przegranej.

Dopiero po latach praktyki nauczyłam się, że nie muszę być perfekcyjna, sąd też nie jest perfekcyjny, mój klient nie jest perfekcyjny i przeciwnik nie jest perfekcyjny. Że nie wszystko zawsze zależy tylko ode mnie i coś może pójść nie tak. Po prostu dałam sobie samej prawo do błędu. Prawo do przegranej i prawo do czasu tylko dla siebie. Nie odbieram telefonów od klientów po 18 i przed 10, podczas obiadu czy kawki z koleżanką, nie odpisuję na maile wtedy, kiedy nie pracuję, nie oddzwaniam na wszystkie nieodebrane telefony, nie odsłuchuję sekretarki. Lubię moją pracę, jest dla mnie ciekawym wyzwaniem intelektualnym, ale mam do niej dystans i pracuję dlatego, bo w ten sposób zarabiam. I to wszystko!

Nie, nie wszystko. Mam wrażenie, a nawet jestem pewna, że pracuję coraz lepiej i coraz mniej! Dzięki dystansowi, przestrzeni tylko dla siebie i wielu chwil oddechu, nie gubię się w szczegółach, nie tracę czasu na pierdoły, niepotrzebne rozmowy i maile, potrafię skupić się na istocie rzeczy, wyłapać ją i znaleźć jak najlepsze rozwiązanie. Nie mam potrzeby napisania najlepszej na świecie apelacji i mam świadomość, że strzelam czasami gafy, ale suma summarum wygrywam te moje sprawy!

Nastawienie się na sukces jest dobre, ale trzeba umieć znaleźć w tym luz. Dopóki myślisz, że to co robisz, jest najważniejsze na świecie i poza tym nie ma nic innego, jesteś spięty. Odpuść sobie. Daj sobie prawo do porażki, prawo do popełnienia błędu. Dzięki temu zyskasz dystans, świadomość, że nie wszystko zawsze musi wyjść tak, jakbyś chciał, że są czynniki niezależne od Ciebie i nie wszystko zawsze jesteś w stanie przewidzieć, a to czym się akurat zajmujesz jest ulotne i względne. Bycie cały czas perfekcyjnym i robienie wszystkiego na sto procent jest niezwykle męczące i doprowadza do szybkiego wypalenia. Można się wypalić nie tylko zawodowo, ale również w życiu prywatnym i w swoim hobby.

Wrzuć na luz i daj sobie prawo do przegranej, a zobaczysz, że pójdzie Ci rewelacyjnie!

]]>
https://biegamwgorach.pl/daj-sobie-prawo-do-porazki-i-wygrywaj/feed/ 1
Odważ się i zrób jeden krok! https://biegamwgorach.pl/odwaz-sie-zrob-jeden-krok/ https://biegamwgorach.pl/odwaz-sie-zrob-jeden-krok/#comments Mon, 08 Aug 2016 08:18:14 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=5040 Czasami wystarczy zrobić tylko jeden krok w stronę wymarzonego celu i to wystarczy, by go osiągnąć, bo pozostałe dziewięć kroków mogą zrobić inni, a ten nasz pierwszy jest niezbędny, żeby rozpocząć cały proces.

Śniło mi się, że mnie okradziono. Złodzieje weszli przez okno i ukradli komputer stacjonarny i telewizor (ciekawe, bo to rzeczy, których akurat nie mam). Brat i tata byli przeciwni wzywaniu policji,  twierdząc, że to nic nie da. Upierałam się jednak, że warto, nawet jeśli nie wierzyłam, że to ma sens. Dla siebie, w imię własnego przekonania. Próbowałam ich przekonać w ten sposób: załóżmy, że aby coś się zadziało (np. złapanie złodzieja) potrzebne jest dziesięć kroków. Ja mogę zrobić tylko jeden lub żadnego. Ale ktoś inny może zrobić dziewięć pozostałych. Czasami wystarczy więc tylko jeden krok, żeby dać szansę jakiejś nowej rzeczywistości lub osiągnąć określony cel.

Kiedy mając 27 lat postanowiłam odejść z etatu w kancelarii i bardzo chciałam już pracować na własny rachunek, po prostu to zrobiłam, nie mając żadnego konkretnego planu. Odeszłam z firmy, zrobiłam jeden krok. Wtedy dopiero, gdy cale dnie miałam wolne od pracy i obowiązków i mogłam się porządnie wysypiać, oczy otworzyły mi się na różne możliwości. Spotykałam się ze znajomymi, którzy mają swoje firmy i z tych spotkań powstały pomysły, które przeszły moje najśmielsze oczekiwania!

Tak samo było z przeprowadzką w góry. Gdy już podjęłam decyzję, nie martwiłam się o pracę czy klientów, nie miałam sprecyzowanego planu, co dalej. Zrobiłam jeden krok – a było nim w zasadzie podjęcie decyzji – i wierzyłam, że się uda.

Zazwyczaj jest tak, ze na początku nowej drogi w życiu możesz zrobić tylko jeden i aż jeden krok, bo dalszej drogi po prostu nie widzisz: podjąć jakąś ważną decyzję, uśmiechnąć się do kogoś, spotkać się z kimś, pojechać w nowe miejsce. Ale gdy już się odważysz i go wykonasz, roztoczą się przed Tobą nowe horyzonty i wszystko okaże się jasne i proste!

Życie jest jak wędrowanie po górach. Im wyżej się wspinasz, odważasz się na trudną wędrówkę w nieznane, tym więcej widzisz, wyłaniają się przed Tobą kolejne góry i piękne doliny. Początkowo idziesz jednym utartym szlakiem, ale im wyżej jesteś, dostrzegasz w oddali coraz więcej różnych ścieżek i możliwości. Możesz wybrać spośród wielu nowych dróg i iść dalej tą, która najbardziej Ci odpowiada.

Odważ się, wyjdź z domu i postaw pierwszy krok w nieznane!

 

Zdjęcie: Jacek Frąckowiak

]]>
https://biegamwgorach.pl/odwaz-sie-zrob-jeden-krok/feed/ 5
Pasja życia https://biegamwgorach.pl/pasja-zycia/ https://biegamwgorach.pl/pasja-zycia/#comments Sun, 06 Mar 2016 19:24:00 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=4382
Trening w Tatrach. Bystra

Trening w Tatrach. W drodze na Bystrą

Niedawno w biegowej blogosferze rozpętała się burzliwa dyskusja. Pewien wpływowy bloger napisał na swoim fanpagu, że „większość biegających ludzi jest POJEBANA”, „biegający ludzie to w większości osoby, które zamiast zyskiwać zdrowie dzięki bieganiu, zwyczajnie je RUJNUJĄ”, a ci „którzy są ekspertami w branży i prowadzą poczytne blogi, zazwyczaj przechodzą przez poważne kontuzje lub są w ich trakcie”, osoby te „zapomniały o tym, że nasze ciało jest tym, czego powinniśmy bezwzględnie słuchać. Nie trener, nie książka, nie tabelki, nie lajki, nie puchary i trofea!”, a „dzięki swoim błędom, pokazują innym jak nie zrobić tego samego…”

Tą wypowiedzią została urażona znana i lubiana blogerka, poczuła się wywołana do tablicy i trochę pod presją (takie mam wrażenie) opisała ze szczegółami przypadek swojej kontuzji, co trzymała w sekrecie przed swoimi fanami przez wiele tygodni. Przeciążeniowe złamanie kości (nie chce wnikać w szczegóły, nie podaję też nazwisk – celem mojego wpisu nie jest analiza tego pojedynczego przypadku, a jeśli śledzisz blogi biegowe, to znasz te szczegóły). Rozumiem, czemu nie chciała o tym mówić publicznie. Sama przed sobą długo nie mogłam się przyznać, że doprowadziłam się do anemii i niemocy, każdego dnia obwiniałam się, że przez wiele miesięcy bagatelizowałam sygnały i nie robiłam badań kontrolnych. Tym bardziej ciężko jest opowiadać o tym publicznie i czekać na lincz.

Ta dyskusja na naszym polskim podwórku zbiegła się z premierą filmiku o Annie Frost („Paradise Lost”). Jedna z najszybszych ultarsek świata szczerze opowiada swoją historię, mówi, że w pewnym momencie stała się obiektem biegania, bieganie ją określało, bez biegania nie była sobą. Jeśli śledzisz światową czołówkę ultra, to wiesz, z jakimi kontuzjami i chorobami zmagała się ta znakomita biegaczka, do której należy wiele do dziś niepobitych rekordów tras.

Jak można doprowadzić własne ciało do skrajnego wycieńczenia, do przeciążeniowego złamania kości w trakcie zawodów, do anemii, depresji i zupełnej niemocy? I to na własne życzenie?

Trzeba być kompletnym idiotą. Jakże mądrzy są ci, którzy nigdy nie doznali najmniejszej kontuzji!

Pomyślałeś tak? Masz prawo.

Ale prawdopodobnie nigdy nie miałeś pasji. Biegasz dla zdrowia albo dla wyników, ale nie jest to istotą twojego życia.

Czym jest pasja?

Jeśli każdego dnia wypełniają cię myśli o kolejnej życiówce albo wygraniu zawodów, to nie jest to pasja.

Jeśli biegasz i ćwiczysz codziennie z zaciśniętymi zębami, bo chcesz schudnąć albo wyrzeźbić ciało, to nie jest to pasja.

Jeśli biegasz dla zabawy, towarzystwa lub żeby wrzucić fotkę z treningu na insta, to tym bardziej nie jest to pasja.

Czytałeś biografię van Gogha „Pasja życia”? Jeśli tak, to wiesz co mam na myśli, nawet jeśli sam tego nie doznałeś. Nie czytałeś? To może byłeś choć raz w życiu zakochany. Tak na maksa, gdy nic nie liczyło się bardziej od tej drugiej osoby. Teraz zamknij oczy, przestań czytać i przypomnij sobie te chwile.

Pasja to szaleństwo

Biegasz nie dla zdrowia, wyników czy innych racjonalnych i mierzalnych celów. Biegasz, bo czujesz przymus. To jest jak narkotyk. Leśna ścieżka, wokół cisza, spokój, słyszysz tylko swój głęboki oddech i stąpanie po ziemi, szelest liści, zespalasz się z naturą. Chcesz biegać więcej i więcej, każdego dnia wracać do tych odczuć i doznań. Przyjrzyj się życiu najlepszych himalaistów. Czy oni siedząc w namiociku targanym wichurą na 7400 wsłuchiwali się uważnie w swoje ciało i zadawali pytania: „Boli mnie głowa, trzeba wrócić do bazy”? Absurd. Na ich przykładzie najdobitniej widać, jak można być zagłuszonym pasją. A van Gogh? Nie odchodził od sztalugi, póki nie skończył. Samotny, nierozumiany, odrzucony przez społeczeństwo. I tym sposobem tworzył kilka obrazów dziennie, które zachwycają do dziś miliony ludzi. Dzięki pasji człowiek zdolny jest do największych wyczynów, przekraczania kolejnych granic i nieprzestawania w działaniu, tworzeniu, mimo największych przeciwności.

Nie wiem, co siedzi w głowie każdego maratończyka czy ultrasa, który mimo skręconej kostki czy złamanej nogi, nie zamierza schodzić z trasy i kończy zawody, choćby miał wyrządzić sobie największą krzywdę. Może powoduje nim wyłącznie ślepa ambicja i chęć osiągnięcia celu, zdobycia kolejnego trofeum albo pochwalenia się przed innymi, że jest mocarzem, bo nie dość, że skończył ultra, to zrobił to ze złamaną nogą. Być może.

A może kieruje nim coś więcej?

Pamiętam, kiedy rozcięłam kolano i policzek na 9 km maratonu, krew lała mi się strumieniem po nodze, czułam jej smak w ustach, ból był nie do opisania, a ja cisnęłam dalej. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby wykręcić numer alarmowy albo zejść z trasy. Chciałam, by zatkano mi dziurę w kolanie na punkcie odżywczym, bym mogła biec dalej bez utraty krwi. Nie myślałam, że wyrządzam sobie krzywdę, w ogóle wtedy nie myślałam. Zabójcza mieszanka adrenaliny i endorfin sprawiała, że chciałam tylko biec, z całych sił, przeżyć ten bieg jak najlepiej, cierpieć, cieszyć się, czuć ból mięśni, sól na twarzy, pędzić przez góry, malownicze miasteczka i wąwozy, dać z siebie wszystko i mimo wszystko – dobiec do upragnionej mety i poczuć spełnienie.

Nazwij mnie głupią idiotką, która naraża swoje zdrowie i życie. Po mnie to spływa. Tym jest właśnie pasja. To wewnętrzna siła, mus, który każe robić to, co przynosi tak ogromną radość i szczęście, poczucie, że się naprawdę żyje, dochodzi do jakiejś granicy, sensu życia – że jest to silniejsze od bólu i zagłusza świadomość niebezpieczeństwa.

* * *

Osiągam szczyt i upadam bardzo nisko. Podnoszę się, by zdobyć kolejny szczyt, może lepiej, inaczej, mądrzej, może popełniając te same błędy. W ostateczności i tak liczy się tylko to, czy dojdę do istoty człowieczeństwa i poznam piękno świata i życia. Można tego doznać majsterkując, łowiąc ryby, uprawiając ogródek, malując obrazy, spacerując po lesie, oglądając tv (szczerze wątpię, żartowałam), zdobywając ośmiotysięczniki czy biegając maratony i przekraczając swoje granice. A można nigdy tego nie doznać, wegetując całe życie. Wybór należy co ciebie. Ja wolę zdobywać, upadać, cierpieć, czuć euforię, spełnienie, moc, niemoc – doznawać.

trening w Tatrach. Bystra

Trening w Tatrach. Bystra

]]>
https://biegamwgorach.pl/pasja-zycia/feed/ 10
Porzuć schematy i działaj! https://biegamwgorach.pl/porzuc-schematy-i-dzialaj/ https://biegamwgorach.pl/porzuc-schematy-i-dzialaj/#comments Wed, 02 Mar 2016 14:06:28 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=4088 bieganie w Tatrach

Jestem osobą, która do wszystkiego musi dojść sama. Pochodzę z rodziny inżynierów, architektów i osób uzdolnionych artystycznie. Gdy powiedziałam, że chce zostać adwokatem, wszyscy pukali się w głowę. Bez kontaktów?

Po studiach, nie dość, że dostałam pracę w renomowanej kancelarii prawniczej, zdałam na wymarzoną aplikację, później zdałam egzamin adwokacki, to w między czasie udzielałam się w samorządzie, byłam przez dwie kadencje radną Sejmiku Województwa Mazowieckiego i doradcą prawnym Wojewody. Zapierdzielałam wtedy jak mały samochodzik. Wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczam własnej ciężkiej pracy, wierze w sens tego, co robię i naiwnym myśleniu, że można robić dosłownie wszystko, jeśli tylko bardzo się chce.

Uwierzycie, że można osiągnąć wymarzone cele bardzo ciężką pracą, włożyć w coś mnóstwo energii i zaangażowania, a później tak po prostu z tego zrezygnować? Wyjechać z miasta, w którym 10 lat pracowało się na własne nazwisko, zejść z tych wszystkich „stołków”, tylko po to, żeby zrealizować jakieś mgliste marzenie?

Nie uwierzycie.

Jeśli myślicie schematami.

Wolność to samodzielność i decydowanie o własnym życiu bez żadnych ograniczeń. Dzisiaj robię to, jutro co innego. Jeśli wszystko zawdzięczam tylko sobie, a nie komuś, kto coś mi „załatwił”, to nie jestem wobec nikogo zobowiązana, żeby trwać przy tym czymś. Nie muszę spełniać niczyich oczekiwań. Sama wszystko kreuję.

Jaki ma to związek z bieganiem? Na tym polu jest podobnie. Nikt mnie nie promuje, nie należę do żadnego klubu, nie stoi za mną żadna wielka marka, przy której mogłabym poczuć się jak gwiazda, i wobec której mam zobowiązania by robić to czy tamto, tak, czy inaczej.

Marzenia, robienie tego, co kocham, dążenie do celu, ciężka praca i wiara, że to co robię, ma sens. To mi przyświeca. We wszystkim.

Pewnego dnia zaczęłam biegać w górach, coraz więcej i więcej. Kilka lat temu znane były w Polsce 3 górskie maratony i 3 biegi ultra. Nie było ani mody, ani klimatu, ani za dużo możliwości startowania w krótszych biegach, na których można by było zaczynać. Od razu trzeba było wskoczyć do głębokiej wody. Pobiegłam kilka maratonów górskich i pomyślałam, że przeprowadzę się do Zakopanego. To marzenie kiełkowało i kiełkowało. I jak wiecie, zrealizowałam je; w dwa tygodnie od podjęcia decyzji, nie znając tutaj nikogo.

Pod koniec 2015 roku wymyśliłam, że chciałabym pobiec w Skyrunning Extreme Series. Wysłałam wiadomość do International Skyrunning Federation (nie wiedziałam, do kogo trafi, może do sekretarki, która to oleje?), napisałam dwa zdania o sobie. Odpisał niejaki Marino Giacometti, że podeśle mi link do zapisów i prześle mojego maila do jakiejś bazy. Nie napisał już do mnie, a ja przegapiłam zapisy na Kima i Tromso (rozeszły się w 5 minut).

Czy mnie to zniechęciło? Byłam jeszcze bardziej zdeterminowana! Napisałam do organizatorów Kima. Przesłali mi formularz zapisów i kazali czekać. Po paru dniach dostaję maila: „Dear Skyrunner
Welcome to the Extreme Series! We’re pleased to confirm you a slot for the 2016 Kima Trophy.”

Ale to jeszcze nie wszystko, za parę dni na mojej skrzynce pojawia się: „Hi Olga,
The ISF have notified us that they have offered you a guaranteed place into the Salomon Glen Coe Skyline.”

Znacie to uczucie, gdy dochodzi się do czegoś własną pracą, samemu się kreuje, wymyśla jak, co i kiedy zrobić i to przynosi efekty? Na pewno, bo też macie takie doświadczenia! To rozpierające poczucie, że świat jest piękny, wolny, a ja mogę wszystko! Nie ma w nim żadnych intryg, konszachtów i rzucania kłód pod nogi.

Niestety są. Nie jestem aż tak naiwna. Ale mnie to nie dotyczy! Robię swoje, według własnych zasad i wartości.

PS. Dopiero pisząc ten tekst, sprawdziłam, kto odpisał na mojego maila w grudniu. Marino Giacometti to twórca skurunningu, założyciel i szef ISF. Może on mnie wtedy jednak wrzucił do tej bazy? 😉

]]>
https://biegamwgorach.pl/porzuc-schematy-i-dzialaj/feed/ 5
3 powody, dlaczego warto mieć trenera https://biegamwgorach.pl/warto-miec-trenera/ https://biegamwgorach.pl/warto-miec-trenera/#comments Thu, 25 Feb 2016 11:17:23 +0000 http://biegamwgorach.pl/?p=4296
trening w Tatrach

Obóz biegowy w Tatrach. Fot. Błażej Łyjak

Nie jest tajemnicą, że korzystam z pomocy trenera, Artura Jabłońskiego

Może to wydawać się dziwne, ponieważ Artur specjalizuje się w biegach płaskich, najczęściej startuje na dychę i trenuje głównie na płaskim. Ja mieszkam pod Tatrami i spędzam w nich dużo czasu (niekiedy w ciągu jednego dnia tyle, ile godzin biega średniozaawansowany maratończyk w ciągu tygodnia).

Może to wydawać się dziwne, bo przeczytałam prawie wszystko o treningu, co jest dostępne na polskim rynku; wszystko o treningu do ultra, zanim jeszcze ukazało się polskie wydanie; przebrnęłam nawet przez cegłę „Lore of Running”; śledzę wywiady i wypowiedzi czołowych światowych biegaczy ultra; wiem dużo o treningu do biegów górskich – i ciągle szukam nowinek.

Unikniesz ryzykownych eksperymentów

Dlaczego nie trenuję samej siebie? Bo nie umiem. Kogoś innego – chętnie. Był okres, kiedy rozpisywałam sobie trening. Problem jednak polegał na tym, że nie słuchałam siebie. Jeśli miałam w planie bieg wolny – biegałam szybko, dokładałam sobie kilometry, dokładałam przewyższenie, bo fajnie się czułam. Biegałam w myśl zasady: „jeśli sama sobie rozpisuję trening, to mogę go też zmienić w dowolnym czasie”, choćby w trakcie. Miewam tendencję do zajeżdżania siebie. Brak mi dystansu do siebie jako biegaczki. Moje eksperymenty na samej sobie zakończyły się anemią i wycięciem wiosennego sezonu z życiorysu.

Co innego, jeśli plan rozpisze mi inna osoba. Też miewam tendencję do dokładania sobie tu i tam (a to szybciej, a to wyżej), ale czuję się zobowiązana wykonać trening najrzetelniej jak to możliwe. Potrzebuję trenera, żeby hamował moje zapędy.

Rozpisywanie treningów samemu sobie to ryzyko, że będziesz uczył się na własnych błędach.

Wybierz plan uszyty na miarę

Dobry trener będzie wiedział, na podstawie Twoich czasów z zawodów, jak ułożyć dla ciebie poszczególne treningi. A jeśli zrobisz badanie wydolnościowe, będzie umiał zinterpretować wynik testu i przełożyć go na dobry, idealnie dopasowany do ciebie trening. Trener gwarantuje trening uszyty na miarę, tak jak dobry lekarz wie, jakie lekarstwo przepisać, aby działało. To lepsze niż eksperymentowanie na sobie lub opieranie się na gotowcach.

Znajdziesz motywację do ciągłego rozwoju

Gdy byłam początkującym biegaczem, trener, grupa treningowa, wspólne wieczorne treningi na Agrykoli stanowiły dla mnie motywację do wyjścia z domu w chłodny wieczór. Chciałam spotkać się z ludźmi, pobiegać i miło spędzić czas. Rozpisany z góry plan motywował, żeby pochwalić się trenerowi, że trening został odbyty. Dziś równie miło spędzam czas sama, w górach. To one są dla mnie największą motywacją. Motywują mnie przyszłe wyniki i wizja dobrej formy podczas zawodów.

Jeśli dopiero zaczynasz biegać, potrzebujesz kopa z zewnątrz. Potrzebujesz trenera, a najlepiej – grupy treningowej, by ciągle się rozwijać i nie rezygnować z nowej pasji. To działa, gdy łapiesz kontuzje, gdy odnosisz pierwsze porażki. To działa, gdy odnosisz pierwsze sukcesy, a Twoi niebiegowi znajomi nie zawsze to rozumieją.

trening w Tatrach

Obóz biegowy w Tatrach. Fot. Błażej Łyjak

]]>
https://biegamwgorach.pl/warto-miec-trenera/feed/ 3