Olga Łyjak – BIEGAM W GÓRACH https://biegamwgorach.pl treningi w Tatrach, bieganie w górach i w terenie, biegi górskie, obozy biegowe w górach, Wed, 18 Sep 2024 13:47:18 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.6.2 FKT na Wielkiej Koronie Tatr https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/ https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/#comments Mon, 16 Sep 2024 15:05:07 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=9308 W poprzednim wpisie opisała szczegółowo moje przygotowania do Wielkiej Korony Tatr. Zanim opublikuję szczegółową relację, chcę podać najważniejsze informacje z przejścia.

WKT solo

Było to przejście w całości solo, bez wsparcia z zewnątrz, bez uzupełniania zapasów w schroniskach i bez zostawionych wcześniej depozytów.

Dlaczego zdecydowałam się na taki styl? Z ambicji, żeby się sprawdzić i poznać lepiej siebie. Udało się i jestem z tego cholernie dumna. Dowiedziałam się o sobie więcej niż przez połowę życia.

Przebieg trasy

Moja trasa miała ostatecznie 72 km i 10.200 metrów przewyższenia. Zajęło mi to 40 godzin i 56 minut bez snu. Wystartowałam w czwartek 29 sierpnia 2024 roku o godz. 6:19. Na metę w Trzech Studniczkach dotarłam w piątek 30 sierpnia o godz. 23:14.

Wielka Korona Tatr. Baranie Rogi

Start – Tatrzańska Łomnica przy zielonym szlaku nad Grand Hotelem (915 m) – godz. 6:19

Kieżmarski Szczyt – 8:40 (zboczem Huncowskiego Szczytu i dalej normalnie)

Łomnica – 9:55 (z Kieżmarskiej Przełęczy i przez Miedziane Ławki)

Durny Szczyt – 10:42 (granią, zejście przez Mały Durny i żlebem z Małej Durnej Przełęczy)

Baranie Rogi – 12:11 (normalnie)

Lodowy Szczyt – 13:20 (wejście przez Konia, zejście Wyżnim Sobkowym Przechodem i przez Lodową Przełęcz)

Pośrednia Grań – 15:35 (Ławką Dubkego, zejście żlebem z Wyżniej Pośredniej Przełączki)

Sławkowski Szczyt – 18:47 (Warzęchowym Żlebem przez Warzęchowy Przechód, Jamińską Przełęcz i granią)

Wielka Korona Tatr. Grań na Ławkę Dubkego i Pośrednią Grań

Staroleśny Szczyt – 23:09 (przez Dwoistą Przełęcz i Granacką Ławką, po drodze gubienie się przez Granackie Turnie i Granacki Róg, stąd taka obsuwa czasowa! Zejście Kwietnikowym Żlebem)

Gerlach – 3:40 (Próbą Tatarki z wejściem – przez zgubienie się – na Zadni Gerlach – 2:59)

Kończysta – 7:00 (normalnie z Batyżowieckiego Stawu)

Ganek – 10:10 (Rumanową Ławką przez Gankową Przełęcz i tak samo w dół)

Wysoka – 12:25 (przez Siarkańską Przełęcz, żlebem na Przełączkę w Wysokiej i zejście przez Ławicę)

Rysy – 13:40 (przez Kogutka i szlakiem)

Krywań – 20:35 (szlakiem)

Meta – Trzy Studniczki – 23:14

Całą trasę udostępniłam na stravielink.

Jak widać najwięcej straciłam na gubieniu się. Bardzo dużo przerw z powodu niemiłosiernego upału i konieczności uzupełniania flasków przy każdym możliwym potoku. Jeden raz w trakcie całego przejścia usiadłam na 15 minut na Kończystej o godzinie 7 drugiego dnia.

Krótka relacja

Miałam dzień konia i czułam się świetnie, choć 8 kg plecak mega mi ciążył.

Wielka Korona Tatr. Kończysta

Bardzo czujne zejście z Kieżmarskiego na Miedziane Ławki, małe zgubienie się pod Łomnicą (nie trafiłam w łańcuchy), na Durny Szczyt i Baranie Rogi gładko, lekki kryzys pod Lodowym Szczytem z upału i odwodnienia, dłuższa przerwa na nawodnienie po zejściu.

Na Pośrednią Grań przez Ławkę Dubkego szybko (czas 9:15). Warzęchowy Żleb i Przechód na Sławkowski Szczyt sprawnie (niezły czas 12:25). Pod wieczór i gdy plecak zaczynał mniej ważyć, poczułam się jak nowo narodzona.

Po Sławku tak szybko leciałam Granacką Ławką, że – już po ciemku – źle poszłam i zaczęło się jedno wielkie błądzenie po turniach (Wielka i Mała Granacka Turnia oraz Granacki Róg), wpakowałam się w naprawdę trudny teren i nie wiedziałam, jak się z niego wydostać, gdzie się nie ruszyłam była pionowa ściana, chodziłam tam i z powrotem.

Pod Tatarkę przeszłam w miarę gładko z dłuższą przerwą przy potoku na picie, mycie rozcięcia na piszczelu i opatrywanie rany. Tatarka super, z lekkim zgubieniem pod Przełęczą Tetmajera i wyjściem na grań na prawo za Zadnim Gerlachem, na który musiałam już wejść.

Martinką przeszłam gładko z małym obejściem poziomego fragmentu grani, czułam się super, ale nie chciałam już ryzykować. Pod Gerlachem spały dwie osoby, tak że wszystkie miejscówki zajęte i trzeba było zbiegać!

Wielka Korona Tatr. Ganek

Od 4 rano zaczeły mnie męczyć już do końca biegunki, myślę że żołądek nie chciał przyswoić takiej ilości jedzenia po nocy, bo brzuch ani nic mnie nie bolało.

Kończysta o świcie i na Ganek super, grań bez chwili zawahania, mimo olbrzymiego już zmęczenia.

Burza z piorunami, gradem i 1,5 godziny ulewnego deszczu dopadła mnie na przejściu z Ganka na Wysoką.

Gdyby ta burza (której nie było w żadnej prognozie) przyszła wcześniej, to nie ma opcji, żebym w dwie strony przeszła grań na Ganek, skała na deszczu, pokryta lekkim porostem, robi się mega śliska. Musiałabym przeczekać deszcz i aż skała wyschnie.

Podejście i zejście z Wysokiej mokrym i śliskim żlebem, gdzie płynął wodospad (doceniłam klamry pod szczytem!) w deszczu z trzęsiawką. Szczękałam zębami, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam o wycofie.

Wielka Korona Tatr. Rysy

Na Rysach czułam się świetnie, dzwonię do Błażeja i opowiadam w euforii, że mimo tego gubienia się, spokojnie złamię 38 godzin, że po tym całym rzęchu, teraz już gładkie szlaki.

No i przyszedł… kryzys, jakiego jeszcze nigdy nie przeżyłam. Od Szczyrbskiego Jeziora siłą woli przesuwałam się do przodu jak walking dead.

Byłam mega odwodniona (miałam ze sobą bardzo dużo izo, bo sama woda z potoków mega wysusza, ale zostawiłam gdzieś cały zapas i drugiego dnia piłam już czystą wodę z potoków, gdzie po każdym łyku jeszcze bardziej chce ci się pić).

W niemiłosiernym upale te 10 km i 1300 metrów na Krywań ciągneło się w nieskończoność! Leciała mi krew z nosa (zorientowałam się w domu wyciągając zaschnięte skrzepy krwi), miałam biegunkę, jak naszły zbawienne chmury myślałam, że grzmi, a to był tylko mój brzuch 😉

Wielka Korona Tatr. Krywań

Nie byłam w stanie zażegnać tego kryzysu, wiedziałam, że jak się na dłużej zatrzymam, to już nie ruszę.

Żeby sobie ulżyć, dopiero wtedy wysypałam cały parch, kamienie i żwir z butów i skarpetek, który nosiłam przez ponad 30 godzin.

Pod Krywaniem już po ciemku, na ciągnącej się grani miałam myśl, że nie dotrę tam do północy, 50 metrów pod szczytem zaczęłam ryczeć i kląć na tę górę, czemu jest tak wysoka i czemu muszę tam włazić, zostało tak niewiele, a ja ledwo stałam na nogach, poruszałam się ostatnimi resztkami siły woli.

O zbiegu nie było mowy, w dodatku na początku zejścia zgasła mi czołówka, musiałam ją doładować, a w tym czasie świeciłam sobie telefonem z 6% baterii.

Czyli schodzę granią ledwo utrzymując pion, w jednej ręce trzymam rozłożone kijki (nie miałam już siły ich składać), a w drugiej telefon!

Wielka Korona Tatr Trzy Studniczki

Czy mogło być coś gorszego? A przede mną 1400 metrów w dół. Zmuszałam się do biegu i myśląc, że zbiegam 7:00, człapałam po 12-14!

Kamil czekał już kilka godzin na dole w Trzech Studniczkach i podczas naszych dwóch rozmów – pod szczytem i później na zbiegu kilka razy proponował, że wybiegnie mi naprzeciw, ale ja chciałam dotrwać solo.

Dotarłam o 23:15, po 40 godzinach i 56 minutach!

Jak się zatrzymałam nagle wszystko zaczęło mnie boleć, kolana, palce u rąk (zdarte od skały), stopy, kości, głowa, plecy (chociaż plecy bolały mnie prawie cały czas od ciągłego zgięcia na stromych zejściach).

Ale poza obdrapanymi nogami, tylko jeden bąbel na jednym palcu, zero odcisków, otarć, odparzeń, stopy w super stanie, mimo że buty kompletnie zniszczone od parchu, a klika godzin miałam przemoczone.

Co mnie zaskoczyło?

Do Szczyrbskiego Jeziora nie miałam żadnego kryzysu. Mimo niemiłosiernego upału, burzy i znowu upału, sraczki, gubienia się po nocy w trudnym terenie, rozciętej nogi, miałam świetne samopoczucie, determinację i psychę na wszystkich wspinaczkowych fragmentach i po ciemku na eksponowanej grani. Mega mnie to zaskoczyło!

Spodziewałam się po 20 godzinach, w nocy, mega kryzysów i dzwonienia po Kamila. Tymczasem nawet przez chwilę nie chciało mi się spać, nie czułam potrzeby na rozsiadanie się i robienie przerw (dużo przerw było wymuszonych na nawadnianie i uzupełnianie flasków), pierwszy i jedyny raz usiadłam na 10 minut na Kończystej o 7 rano na kanapkę (poza tym jadłam tylko w ruchu). Czułam się znakomicie! Jestem z tego bardzo dumna i jednocześnie dowiedziałam się o sobie rzeczy, o których nie miałabym pojęcia, gdybym nie podjęła tej próby.

Wcześniej najdłużej na nogach byłam 16 godzin i zrobiłam na raz 5.500 m w pionie. Bardzo bałam się tego projektu, tej samotności przez wiele godzin i ekspozycji po ćmoku. Nadal do mnie nie dociera, że to zrobiłam!

Dzięki za trzymanie kciuków i ogromne podziękowania dla Kamila za odwiezienie mnie na start, koczowanie w nocy po słowackiej stronie i czekanie na mnie z rozłożonym dywanem na mecie! ❤

]]>
https://biegamwgorach.pl/fkt-na-wielkiej-koronie-tatr/feed/ 6
Moje przygotowania do Wielkiej Korony Tatr https://biegamwgorach.pl/moje-przygotowania-do-wielkiej-korony-tatr/ https://biegamwgorach.pl/moje-przygotowania-do-wielkiej-korony-tatr/#comments Sun, 08 Sep 2024 16:08:24 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=9220 I. Czym jest Wielka Korona Tatr

To 14 najwyższych tatrzańskich szczytów o wysokości powyżej 8000 stóp i wybitności co najmniej 100 metrów. Jest to nawiązanie do Korony Himalajów i Karakorum.

W skład WKT wchodzą: Gerlach (2655), Łomnica (2634), Lodowy Szczyt (2628), Durny Szczyt (2622), Wysoka (2559), Kieżmarski Szczyt (2557), Kończysta (2537), Baranie Rogi (2530), Rysy (2501), Krywań (2495), Staroleśny Szczyt (2489), Ganek (2465), Sławkowski Szczyt (2453) i Pośrednia Grań (2439).

Wejście na Łomnicę płytami ponad Wyżnią Miedzianą Przełączką i Miedzianym Murem, Grań Wideł

Tylko trzy z nich dostępne są znakowanymi szlakami (Rysy, Krywań i Sławkowski) i wszystkie leżą w Tatrach Słowackich (nie licząc polskiego, niższego wierzchołka Rysów).

Od niedawna niektórzy rozszerzają listę WKT o kolejny szczyt, leżący w głównej grani Tatr na granicy polsko-słowackiej – Mięguszowiecki Szczyt Wielki, który według najnowszych pomiarów ma 2439 m npm, co daje 8002 stóp (wcześniej – 2438 m).

Oddzielony jest od Cubryny Hińczową Przełęczą (2323 m), a od Mięguszowieckiego Szczytu Pośredniego – Mięguszowiecką Przełęczą Wyżnią (2323 m). Jest też drugim co do wysokości szczytem w polskich Tatrach. Bez dwóch zdań spełnia wymogi zaliczenia do WKT.

Moja wątpliwość co do koncepcji 15 WKT bierze się stąd, że pomysł powstał z nawiązania do 14 najwyższych szczytów Himalajów i Karakorum. 15 nijak do tego nie pasuje. Ale oczywiście projekt robi się ciekawszy, trudniejszy i z narodowym elementem.

II. Kiedy zrodził się u mnie pomysł zrobienia WKT ciągiem?

O WKT dowiedziałam się z jakiegoś wpisu Piotra Hercoga, miał projekt zrobienia Wielkiej Korony Tatr w jak najlepszym czasie, ale nie jednym ciągiem. Planował ustanowić rekordy na te szczyty, chyba w kilka dni, wchodząc na część z nich z przewodnikiem. To był może 2015-2016 rok. Nie wiem dlaczego, ale nie zrealizował tego projektu.

Grań na Ganek. Wielka Korona Tatr

Później o WKT zrobiło się głośno po rekordowym przejściu Alicji Paszczak w 2016. Pamiętam, że wywarło to na mnie olbrzymie wrażenie. Ale pozostało w sferze takich nierealnych marzeń. Alicja jest świetną wspinaczką, wspina się w Tatrach od ponad 30 lat. Wiedziałam, że dla niej pod względem technicznym i topograficznym to było coś naturalnego, choć nie twierdzę, że łatwego. Miała też ze sobą linę i jej użyła, co w moich oczach potęgowało trudność tego projektu.

Dla mnie na tamten moment to był kosmos i pod kątem technicznym, ogarnięcia trasy i samego wysiłku. Pamiętam jak czytałam wywiad z nią w Magazynie GÓRY (który przeprowadzał nie kto inny jak Andrzej Marcisz) i głowa mnie bolała od samych tych nazw przejść i jak można to logistycznie ogarnąć.

Ale chyba właśnie wtedy pomyślałam, żeby zacząć zdobywać te szczyty i podnosić swoje umiejętności. Zrobiłam wtedy kurs skałkowy i zaczęłam się nieco wspinać, głównie na ściance w COS’ie.

III. Moje pierwsze techniczne przejścia

Od przeprowadzki, czyli czerwiec 2014 roku poznałam w Tatrach Polskich i Słowackich niemal każdy szlak. Zawsze kochałam dziką przyrodę, adrenalinę i eksplorację. Uwielbiam czytać mapy i przewodniki. Lubię biegać w technicznym terenie. To było kwestią czasu, że ruszę na pozaszlaki i najwyższe szczyty Tatr.

Moją pierwszą dłuższą samotną wyrypką było 36 km i ponad 2700 metrów przewyższenia z wejściem na Lodową Kopę i Mały Lodowy Szczyt (tutaj relacja) – w 2015 roku, dwa tygodnie przed Biegiem Ultra Granią Tatr. Byłam zachwycona tym terenem i pustkami. To były lata, kiedy nie tylko poza szlakami ale też na niektórych szlakach na Słowacji nie spotykało się prawie nikogo.

Ciekawe, że na Orlą Perć odważyłam się dopiero w 2016 roku, ale zrobiłam ją od razu na czas (relacja). Od 2017 roku zaczęłam pierwsze wejścia na szczyty WKT, na początek w większej ekipie Kieżmarski Szczyt, później solo Łomnica (relacja), Gerlach z kolegą i Lodowy Szczyt też solo. Robiłam samotnie różne łatwiejsze granie – Liptowskie Mury (relacja), Koperszadzka Grań (relacja). Bardzo często byłam na grani Rohaczy i całej grani Tatr Zachodnich. Później znowu Gerlach, ale już Martinką.

Wysoka. Wielka Korona Tatr
Na Wysokiej z wyrypki: Kończysta – Ganek – Wysoka – Rysy

W tym czasie startowałam w zawodach Skyrunning Extreme: Trofeo KIMA (relacja), Tromso Skyrace (relacja), Glen Coe Skyline (relacja), Skymarathon Gran Paradiso) i te techniczne trasy w Tatrach traktowałam jako przygotowania do tych zawodów, ale nie myślałam jeszcze wtedy o zrobieniu WKT.

IV. Pierwsze przygotowania z myślą o Wielkiej Koronie Tatr

Na wycieczce na Kieżmarski Szczyt w 2017 roku (mój pierwszy szczyt WKT) poznałam Krzyśka Borgieła, bardzo dobrego wspinacza, w tym jaskiniowego, który znał Tatry lepiej niż ja.

Staroleśny Szczyt. Pawłowa Turnia. Wielka Korona Tatr

Zgadaliśmy się, że chcemy to zrobić wspólnie, ale nie ustaliliśmy żadnego terminu. To była raczej taka głośno wypowiedziana myśl. Dla mnie było niewyobrażalne, żeby zrobić WKT solo.

W wakacje zawsze miałam swoje starty i dopiero w 2019 (gdy z powodów zdrowotnych miałam przerwę od zawodów) zaczęliśmy robić pierwsze wspólne wyrypki, łącząc poszczególne szczyty i opracowując warianty przejść.

Pierwszy nasz rekon to była Pośrednia Grań w 2019 roku, zresztą nie drogą, którą ostatecznie poszłam. Robiliśmy też przejścia niezwiązane z WKT, np. Cubryna i Mięguszowiecki Szczyt Wielki też w 2019 roku, czy Koperszadzka Grań i Baranie Rogi w warunkach jesienno-zimowych.

Później już takie typowo łączone przejścia pod WKT jak: Kończysta – Ganek – Wysoka – Rysy w 2022 roku; czy w tym roku: Łomnica – Durny – Lodowy Szczyt – Gerlach i Sławkowski – Staroleśny – Gerlach.

V. Dlaczego zdecydowałam się zrobić to solo?

Robiliśmy te rekonesanse z myślą, że atakujemy tę Wielką Koronę razem. W tym roku przez jazdę w tandemach podporządkowałam cały sezon pod rower. Zrobiłam też kilka swoich startów na gravelu. Chciałam zakwalifikować się na Gravelowe Mistrzostwa Świata, co mi się zresztą udało w połowie lipca.

Po tym wyścigu zaplanowałam miesiąc odpoczynku od roweru i byłam spragniona Tatr, a MŚ miały być dopiero w październiku. Ustaliliśmy z Krzyśkiem, że zrobimy pod koniec lipca/na początku sierpnia ostatnie rekony i w połowie sierpnia lub później, jak będzie okienko, ruszamy na WKT.

Durny Szczyt. Wielka Korona Tatr
Durny Szczyt z wyrypki na Wielką Czwórkę: Łomnica, Durny Szczyt, Lodowy i Gerlach

Zrobiliśmy dwa dłuższe przejścia i na jednym z nich Krzysiek rzucił, że może pójdę WKT sama, bo nie che mnie ograniczać. Szybko podłapałam temat, w głębi duszy chciałam mieć czyste, kobiece przejście. No ale jak zrobić to solo? Nie wyobrażałam sobie siebie samej po nocy na jakiejś eksponowanej grani. Ja, której najdłuższy bieg ultra to 100 km i ok 12 godzin? Najdłużej na nogach byłam 15,5 godziny i zrobiłam ponad 5000 metrów przewyższenia na skiturowym Trawersie Tatr z Beatką Madej (Lassak).

Zejście ze Staroleśnego Szczytu Kwietnikowym Żlebem. Wielka Korona Tatr

Dodatkowo w tym roku mało robiłam treningu biegowego. Nie mówię, że nie miałam dobrej formy. Miałam, ale kolarską. Godziny treningu wytrzymałościowego, bardzo dużo długich jazd po górach, dużo krótkich i mocnych interwałów, tysiące metrów przewyższenia, sporo treningu siłowego. Ale biegać zaczęłam dopiero po ostatnim starcie kolarskim w połowie lipca.

Jak moje ciało zachowa się po 20 godzinach, czy będzie mi się chciało spać?

Czy dam radę ustać na nogach tak długo bez snu, w technicznym terenie?

Wydawało mi się to bardzo niebezpieczne. Od momentu, kiedy zaczęłam myśleć o przejściu WKT solo, miałam codziennie sny, jak idę gdzieś sama, po nocy, w rzęchowatych żlebach i po eksponowanych graniach. Nie pamiętam, kiedy tak bardzo czegoś się bałam, na samą myśl o robieniu tego.

W międzyczasie niesamowity rekord na WKT ustanowił Roman Ficek. Znowu odezwała się moja ambicja, żeby zrobić czysto kobiece przejście.

Czego się tak bałam? Zrobiłam przecież samotnie wiele przejść: Lodowy Szczyt, Gerlach, z Kieżmarskiego Szczytu przez Miedziane Ławki na Łomnicę; Pośrednia Grań – Sławkowski Szczyt Warzęchowym Przechodem – Staroleśny granią z Obłazowej Przełęczy i przez Zwodną Ławkę; Gerlach Próbą Tatarki – Kończysta Stwolskim Zawratem; Ganek – Wysoka – Rysy

Pomagała mi w tym książka Andrzeja Marcisza „Wielka Korona Tatr”. Nie chodziłam na moje samotne wyrypki z trackami, zawsze miałam w telefonie zdjęcia i opisy tras. Chciałam poznać różne wejścia na każdy szczyt, różne warianty, żeby w razie czego móc też na bieżąco zdecydować.

Gerlach. Wielka Korona Tatr

W sumie naliczyłam, że na Gerlachu byłam 8 razy, w tym 3 razy sama Próbą Tatarki (4 raz na WKT), Martinką z Polskiego Grzebienia, Wielicką Próbą, kilka razy Batyżowiecką Próbą, a także Walowym Żlebem w górę i w dół.

Na Łomnicy byłam od Łomnickiego Stawu i z Miedzianych Ławek, z Kieżmarskiego Szczytu schodziłam Filarem Grosza na północnej ścianie Małego Kieżmarskiego (relacja), żlebem z Huncowskiej Przełęczy w obie strony i z Kieżmarskiej Przełęczy na Miedziane Ławki.

Na Lodowy weszłam i przez Konia i od strony Lodowej Kopy przez Sobkowy Przechód, na Staroleśny Szczyt – Kwietnikowym Żlebem, Granacką Ławką, granią Tetmajera (z Obłazowej Przełęczy) i Zwodną Ławką.

Na Pośredniej Grani byłam Żlebem Stilla i Ławką Dubkego i dwa razy schodziłam tym strasznie długim żlebem do Staroleśnej Doliny. Na Sławkowskim Szczycie, poza kilkoma razami szlakiem – granią od Sławkowskiej Przełęczy, Warzęchowym Przechodem i Warzęchowym Żlebem i wariantem bez nazwy obok tego żlebu.

Znałam te szczyty od każdej strony. Chodziłam na nie sama, wyruszając o 3-4 nad ranem. A mimo to tak bardzo bałam się tego samotnego przejścia bez snu. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego?

Decyzja jednak zapadła. A w pokonaniu lęku i stresu pomogła mi jedna osoba, o czym w kolejnym wpisie!

Lodowa Przełęcz. Wyrypka: Koperszadzka Grań, Jagnięcy Szczyt i Baranie Rogi
Lodowa Przełęcz z wyrypki: Koperszadzka Grań, Jagnięcy Szczyt i Baranie Rogi
]]>
https://biegamwgorach.pl/moje-przygotowania-do-wielkiej-korony-tatr/feed/ 1
3 WKT. Kieżmarski Łomnica i Durny https://biegamwgorach.pl/3-wkt-kiezmarski-lomnica-i-durny/ https://biegamwgorach.pl/3-wkt-kiezmarski-lomnica-i-durny/#comments Thu, 24 Aug 2023 17:42:35 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=9107 Jakiś czas temu odkryłam co najbardziej lubię robić w górach poza bieganiem. Niestety do tego trzeba trafić z pogodą, wolnym czasem i mieć zaufaną osobę, która lubi i umie robić to samo.

Niedawno trafił się jeden z tych pięknych dni, gdzie wszystko zagrało i wybraliśmy się z Kamilem #DevanReisen na przejście 3 szczytów Wielkiej Korony Tatr, czyli Kieżmarski Szczyt, Łomnicę i Durny (dla niewtajemniczonych WKT to 14 najwyższych i wybitnych tatrzańskich ośmiotysięczników, licząc w stopach). Kieżmarski Szczyt – 2558 m, Łomnica – 2634 m, Durny Szczyt – 2623 m.

Tatrzańska Łomnica – Huncowski Szczyt

Udaje nam się wyjechać z Zako o 5:30, co już jest dużym sukcesem, a z Tatrzańskiej Łomnicy po poszukiwaniach darmowego parkingu ruszamy o 6:26. Szybkim marszem, mijając kilka ekip wspinaczy z linami na wierzchu (dla Was też to obciach?) jestem przy Łomnickim Stawie i czekam ponad pół godziny na Kamila. W końcu doczłapuje i od razu rozsiada się z zamiarem picia i jedzenia. Dla mnie nie wróży to nic dobrego, bo już teraz wygląda słabo. Mówi, że miał infekcję i jest osłabiony.

Huncowska Przełęcz, w tle Łomnica

Po dłuższej przerwie ruszamy Magistralą w stronę Rakuskiej Przełęczy, ale nie idziemy długo szlakiem, uświadamiam sobie, że najszybsze wejście na Kieżmarski Szczyt prowadzi przez Huncowski Szczyt, a nie żlebem od wschodu. Kamil też kiedyś szedł przez Huncowski.

Ze szlaku schodzimy więc na głazy i ruszamy do góry na wprost w stronę Huncowskiego Szczytu (2352 m). Jestem tu pierwszy raz, ale kierunek jest dość oczywisty, a czasem nawet jakiś kopczyk albo nikła ścieżynka.

Co jakiś czas czekam na wlekącego się Kamila, aż w końcu postanawiam poczekać na niego dłużej na szczycie. Dociera po ponad pół godziny, a potem siedzimy jeszcze na Huncowskiej Przełęczy (2307 m). Od Huncowskiego Szczytu do końca naszego przejścia do Małej Durnej Przełęczy będziemy już cały czas na wysokości między 2200 m a ponad 2600.

Zdjęcie: Huncowska Przełęcz

Z Kieżmarskiego Szczytu w dół „Filarem Grosza”

Z przełęczy szybko docieramy na Kieżmarski Szczyt łatwym terenem, a potem na Mały Kieżmarski Szczyt (2513 m). Szłam kiedyś tędy na początku maja i śnieg na trawersach sprawiał, że droga wydawała się dość trudna. Teraz wygląda to zupełnie inaczej.

Z Małego Kieżmarskiego zaczyna się nasze zejście „Filarem Grosza” a właściwie północno-zachodnią granią Małego Kieżmarskiego Szczytu do przełęczy pod Uszatą Turnią (Złota Przełączka – 2230 m, galeria na dole). Nazwę Filar Grosza znalazłam dla tej drogi u Marcisza, ale WHP używa nazwy północno-zachodnia grań, podczas gdy Filar Grosza to nazwa drogi filarem na południowej ścianie Małego Kieżmarskiego.

Tak czy siak grań wygląda na mało chodzoną. Zarośnięte czarnymi porostami, chropowate skały, nie widać śladów działalności ludzkiej. Nie wygląda to na popularne przejście…

Zejście z Małego Kieżmarskiego Szczytu Filarem Grosza, w dole po lewej Miedziany Przechód, w tle Durny i Mały Durny Szczyt

Idziemy jak puszcza teren, a gdy grań rozwidla się na dwie odnogi, a filar po zachodniej stronie robi się coraz trudniejszy, przechodzimy przez depresję pomiędzy nimi i idziemy północno-zachodnim filarem, czyli właściwą drogą.

Tutaj znów robi się trudniej, filarek urywa się stromymi ściankami (II a miejscami może III), przechodzimy więc do żlebu i tam – cytując klasyka – systemem półeczek i rynien kluczymy w rzęchowatym terenie.

Kierujemy się na widoczną w dolę Uszatą Turnię i Złotą Przełączkę pod nią. Da się ją rozpoznać, chociaż jej dwa wierzchołki w kształcie psich uszu nakładają się stąd na siebie.

Na samym dole żlebu okazuje się, że jest on podcięty stromą kilkunastometrową ścianką.

Kombinujemy za długo alternatywne przejścia, łażąc po parchatych półeczkach góra-dół i lewo-prawo.

Zdjęcie: Zejście depresją między dwoma filarami północno-zachodniej grani Małego Kieżmarskiego Szczytu, w dole po lewej Miedziany Przechód, na górze – Durny Szczyt.

W tym momencie mam wszystkiego serdecznie dość. Przecież ten filar miał być łatwy, a mam wrażenie że kluczymy tu z dobrą godzinę. Poza tym ani śladu jakiegoś stanowiska do zjazdu. Chyba nikt przed nami tą wersją nie schodził.

W końcu zgadzam się na zjazd, który Kamil zaproponował jakiś czas temu, mówiąc, że znalazł niby dobry blok na stanowisko. Biorąc pod uwagę, że według mnie nikt tam wcześniej nie robił żadnego zjazdu, ani może nawet nie trzymał się tego bloku, mam poważne wątpliwości i jednocześnie brak innego wyjścia z tej sytuacji. Wracanie tym rzęchem do góry i szukanie innego przejścia nie bardzo mi się uśmiecha.

Dzięki 20-metrowej linie i repowi przedostajemy się na Złotą Przełączkę (2230 m) pod Uszatą Turnią (polska nazwa – Złota Turnia), a następnie półką o nazwie Niemiecka Ławka – na Miedziany Przechód (2285 m).

Widok z Miedzianego Przechodu na Mały Kieżmarski Szczyt i Filar Grosza

Mam wrażenie, że największe emocje tego dnia mam już za sobą.

Ale wiem też, że ambitny plan, żeby z Durnego przejść dalej granią na Baranią Przełęcz i Baranie Rogi, już na pewno oddalił się bezpowrotnie, wątpię też, czy uda nam się dotrzeć na Durny.

Dopiero z Miedzianego Przechodu widzę, że zachodnie żebro grani na samym dole wygląda na łatwe, w przeciwieństwie do północno-zachodniego filara, czy środkowej części, którą schodziliśmy.

Rozkminiając to przejście już w domu czytam u Marcisza, że większość osób wchodzi na Mały Kieżmarski Szczyt z Miedzianego Przechodu właśnie zachodnim filarem, a WHP określa ten filar jako bloki i doskonale uwarstwione stopnie skalne (I).

Północno-zachodni filar wyceniany jest na II (może III). Nie znalazłam opisu przejścia środkową częścią, gdzie mamy trójkową albo nawet trudniejszą ściankę.

Zdjęcie: widok z Miedzianego Przechodu na naszą drogę z Małego Kieżmarskiego Szczytu i Kamil robiący zjazd. Widać dwa filary i depresję między nimi.

Śmiałam się, że jak ktoś natknie się kiedyś na zostawioną tam przez nas pętle, to będzie się mocno zastanawiał, co u licha ona tam robi. Albo wręcz przeciwnie, uratuje mu ona zejście.

Przez Miedziane Ławki na Łomnicę

Z Miedzianego Przechodu przez Miedziane Ławki droga na Łomnicę wydaje się oczywista i łatwa orientacyjnie, ale jest to przejście po rzęchu.

Już z Miedzianego Przechodu do Miedzianego Ogródka przez zejście zwane Miedzianą Drabiną mamy stałe punkty asekuracyjne, bo może ktoś woli zjeżdżać, zamiast ześlizgiwać się po parchu. My mamy doświadczenie z niedawnych eksploracji w Prokletijach, gdzie taki parch i takie nastromienie to zwykłe turystyczne szlaki, więc wybieramy system kontrolowanych ślizgów po sypiących się piargach.

Kamil wyjaśnia mi pochodzenie występujących tu nazw: Miedziany Ogródek, Miedziane Ławki, Niemiecka Drabina, Niemiecka Ławka, Złota Przełączka, itp. „Miedziane” to od prac górniczych i wydobywania miedzi już od początków XVIII wieku, a „złote” – od poszukiwań złota.

Widok z Miedzianego Przechodu na Durny Szczyt i Poślednią Turnię

Miedziany Ogródek jest na wysokości ok 2195 m i jest to najniższy punkt naszego przejścia na odcinku Huncowski Szczyt – Mała Durna Przełęcz.

W Miedzianym Ogródku nabieramy wody ze strumyka i idziemy łatwo, choć po piargach Niżnią a potem Wyżnią Miedzianą Ławką.

Przejście z jednej na drugą oznaczone jest starą pomarańczową farbą i znajduje się w linii spadku Przełęczy w Widłach, gdzie Niżnia Ławka nieco się obniża.

Po lewej stronie mamy próg skalny, wspinamy się kilkanaście metrów w górę, gdzie są też spity do asekuracji i jesteśmy na Wyżniej Miedzianej Ławce

Zdjęcie: Widok z Miedzianego Przechodu na Niżnią i Wyżnią Miedzianą Ławkę. Wyżnią, która idzie jakby na wprost Pośledniej Turni można też dojść na Przełączkę pod Łomnicą i Drogą Jordana na Łomnicę.

My z Wyżniej Miedzianej Ławki skręcamy w lewo i w górę po skałach a później po skalnych płytach, obchodząc końcówkę Grani Wideł pod Miedzianym Murem. Mur ten kończy się na Wyżniej Miedzianej Przełączce – jest to punkt styku końca Grani Wideł z płytą szczytową na północnej ścianie Łomnicy.

Podejście płytami pod Miedzianym Murem i Wyżnia Miedziana Przełączka na zdjęciach poniżej.

Łomnica, w tle Durny Szczyt i Lodowy Szczyt

Na Łomnicę docieramy 5 minut przed 15. Kamil rozsiada się i wyciąga batony, widzę jak bardzo jest wykończony, wygląda jak Walking Dead, mimo, że tempo mamy bardzo, bardzo wolne.

Widzę w jego oczach rezygnację, on widzi, jak jestem zdeterminowana, żeby dokończyć dziś to przejście. Pewnie dlatego mi nie mówi, o czym wtedy myśli: że nie ma mowy, żeby wszedł dziś na kolejny szczyt.

Ja za to myślę, że fajnie byłoby o 16 być już na Durnym. Jak się potem okaże, jest to bardzo optymistyczne założenie.

Pogoda też się zmienia, jest już całkiem pochmurno. Podczas tej wycieczki obserwuję niesamowite zjawisko, jak małe chmury szybko tworzą się w dnie doliny, kumulują się i idą do góry, zasłaniając szczyty. Nisko zawieszone, lokalne chmury już nie raz pokrzyżowały mi plany…

Durną drogą na Durny Szczyt

Schodzimy Jordanką, czyli na Durny ma być już cały czas granią z niewielkimi obejściami. Na Jordance najgorsze są dla mnie łańcuchy. Kilka pionowych ścianek, gdzie trzeba się na nich zawiesić, a nogi na tarcie. Dla osób o mocnych nerwach. W wielu miejscach przeszkadzają, bo lepiej iść po skałach.

Dochodzimy do Przełączki pod Łomnicą, gdzie dochodzi Wyżnia Miedziana Ławka. Potem przez Małą Poślednią Turniczkę – droga idzie przez nią ściśle granią i schodzimy na Poślednią Przełączkę. Po dłuższym namyśle i zejściu za nisko obchodzimy po prawej stronie Poślednią Turnię, gdzie również są łańcuchy i jakieś klamry. Na parchatym i lufiastym trawersie pod turnią trzymam się na wszelki wypadek łańcucha. Staję na niby lity kamień, który w tym momencie rozpada się pod moją stopą i spada z wielkim hukiem kilkaset metrów do Miedzianej Kotliny. Ja na szczęście stoję, ale Kamilowi serce podchodzi do gardła.

Dochodzimy do Wyżniej Pośledniej Przełączki, gdzie Droga Jordana schodzi w dół żlebem do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Na grań nachodzą chmury i zaczynają się nasze kłopoty. Kamil był tu trzy lata temu, ale szedł w przeciwnym kierunku. Twierdzi, że następną turnię – Zębatą – trzeba obejść z prawej strony, ale nie jest do końca pewny, czy z prawej, czy z lewej i czy tę turnię, czy może kolejną…

Początkowo idziemy trawersem, ale później schodzimy za nisko do kolejnego żlebu, jak się później okazało, górnej odnogi Klimkowego Żlebu.

Trawersujemy Zębatą Turnię pod granią wiodącą na Durny Szczyt

Na tym trawersie sporo błądzimy jak dzieci we mgle (dosłownie), jest dużo różnych wariantów i ścieżek, a my nie widząc grani schowanej w chmurach, kompletnie nie wiemy, gdzie jesteśmy.

Trawers Zębatej Turni i Durniej Turniczki w grani na Durny Szczyt. Zadnia Durna Baszta i Wyżni Durny Karb

W końcu, trawersując żleb, wychodzimy na szerokie siodło, a przed nami wyłania się zza chmur piękna ściana Durnego Szczytu, a na lewo Mały Durny Szczyt. Problem w tym, że dzielą nas podcięte pionowe skały i głęboki kocioł w dole. Ale przynajmniej wiemy, gdzie jesteśmy, za daleko.

Jak później rozkminiłam, zanim się zgubiliśmy, podeszliśmy pod samą Durnią Turniczkę, przez którą można było łatwo przejść (I) na Klimkową Przełęcz i dalej granią na Durny.

Jednak nie widząc grani poszliśmy za bardzo w dół i dalej trawersem przeszliśmy przez Klimkowy Żleb. Wyszliśmy na boczną, Durną Grań pod Zadnią Durną Basztą na Wyżni Durny Karb (o ile dobrze to rozkminiłam). Stamtąd po drugiej stronie grani na zachód widzieliśmy Durny i Mały Durny Szczyt, a na dole Spiski Kocioł.

Na zdjęciu po lewej widać nasz trawers i przed nami na lewo od ściany skalnej Wyżni Durny Karb, wg WHP jedna z najwybitniejszych przełączek Durnej Grani.

Kamil ma dość i chce wracać w dół żlebem do doliny i kończyć wycieczkę. Mnie nie podoba się pomysł wracania żlebem, którego nie znamy i błądzenia w chmurach. Później przeczytałam u Marcisza, że ten żleb latem jest bardzo skomplikowany i jeśli się go nie zna, przy braku widoczności bardzo łatwo się w nim pogubić.

W tym momencie nie wiemy dokładnie, gdzie jesteśmy, ale decydujemy po chwili dyskusji, że idziemy do góry. I to był strzał w dziesiątkę, bo wychodzimy na Klimkową Przełęcz, mamy w końcu widoczność, a Kamil rozpoznaje teren (szedł trzy lata temu tą drogą w przeciwną stronę).

Durny Szczyt (2623 m npm), Tatry Wysokie, Wielka Korna Tatr

Mamy jeszcze (lub aż) do przejścia grań na Durny i Mały Durny, a jest już grubo po 16. Jednak ta część okazuje się dla mnie najłatwiejsza, mimo, że technicznie jest najtrudniejsza.

Z Klimkowej Przełęczy idziemy już ściśle granią pod uskok Durnego na Wyżnie Durne Wrótka. Uskok wyceniany jest za II i właśnie dwóch wspinaczy robi nim zjazd na linie. Nie zastanawiając się długo idę na żywca tak, by nie zaczepić o ich linę.

Potem łatwo, aż do lufiastej małej turniczki – Durnej Czubki (wg Marcisza I-II) z kotwami do asekuracji, którą pokonujemy na żywca ściśle granią, wychodząc na ostre wcięcie – Durną Szczerbinkę. Stąd już łatwo na Durny Szczyt (2623 m), Durną Przełęcz i omijając Durną Igłę na Mały Durny Szczyt (2595 m).

Z Małego Durnego dalej łatwą granią schodzimy na Małą Durną Przełęcz a później parchatym żlebem do Doliny Pięciu Stawów Spiskich.

Żleb jest wyceniany na I i faktycznie kluczymy w nim schodząc różnymi skałkami i rynnami, kierując się niżej w lewo na wyraźną ścieżkę, żeby ominąć dolne urwiska tego żlebu (zdjęcia na dole).

Widok z Durnego Szczytu na północny zachód

Schodzimy i zbiegamy do Doliny Pięciu Stawów Spiskich w kierunku Terinki. Jest coraz później, nie wchodzimy nawet do środka, tylko zbiegamy doliną i potem długaśnym niebieskim szlakiem, już z czołówkami, do Tatrzańskiej Łomnicy. Około 22:45 jesteśmy przy samochodzie. Wyszło coś koło 29 km i 2200 metrów, choć myślę, że zegarek nie zliczył tych krótkich zejść i wejść w żlebach i na przełączkach.

Trasa tutaj.

]]>
https://biegamwgorach.pl/3-wkt-kiezmarski-lomnica-i-durny/feed/ 4
ASICS FUJISPEED – trailowe startówki https://biegamwgorach.pl/asics-fujispeed-trailowe-startowki/ https://biegamwgorach.pl/asics-fujispeed-trailowe-startowki/#respond Thu, 17 Nov 2022 10:38:11 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8846 Pierwsze wrażenie

Nie tylko bardzo ładne i lekkie (210 g), ale świetnie dopasowane i wygodne. Inaczej niż FUJI LITE nie mają miękkiej i rozciągliwej cholewki, lecz została ona wykonana z nieco sztywnego, ale bardzo cienkiego i prześwitującego, jakby gumowego materiału. Początkowo ta twardsza cholewka lekko obcierała mi kostkę w lewej stopie, ale gdy buty się nieco rozeszły, nic już nie uwiera i nie obciera.

Żeby nie być gołosłowną, te buty tak mi się spodobały od pierwszego wejrzenia, że wystartowałam w nich w Maratonie Łemko (47 km, +1600 m), mając w nich przebiegnięte wcześniej tylko 4 km, a niedawno w Jesiennym Biegu Potrójnej (15 km, +950 m). Dla mnie to idealne startówki na dystanse do maratonu.

Dzięki niskiej wadze i dynamice jaką daje płytka karbonowa w podeszwie (o czym niżej) dla mnie to też super buty na stadion (szczególnie jesienią i zimą, gdy może być ślisko).

Rozmiarówka

Sugerując się tym, że FUJI LITE wydały mi się za duże, wybrałam rozmiar dokładnie według tabeli rozmiarów ASICS, czyli 40 dla mojej długości stopy 25,5 cm. I niestety okazało się, że but jest tak bardzo dopasowany, że nie założę już grubszej skarpety. Myślę, że to obtarcie kostki też wynikało z za małego rozmiaru. Teraz wybrałabym rozmiar 40,5, czyli o pół numeru większy – dla stopy 25,75 cm.

Technologia Guide Sole i płytka karbonowa

To co wyróżnia te buty od innych modeli trailowych ASICS to karbonowa płytka w podeszwie (płytka napędowa Pebax). Buty są dzięki temu bardzo dynamiczne, ale jest druga strona medalu – podeszwa jest dość sztywna. Ja to zauważyłam od razu w postaci bólu w łydkach i mięśniach piszczelowych przy szybszym bieganiu. Dzięki karbonowi wybicie jest mocniejsze i bardziej dynamiczne, ale łydki też mocniej pracują. Trzeba się do tych butów przyzwyczaić i nie każdemu może się dobrze biegać.

ASICS FUJISPEED - trailowe startówki

Po kilku treningach mięśnie się zaadaptowały, jednak wystartowanie w nich w maratonie górskim bez wcześniejszego treningu było dużym ryzykiem.

Przez pierwszą godzinę tak mnie bolały łydki i mięśnie piszczelowe, że myślałam, że zejdę z trasy. Po 100 km w tych butach ten problem już nie występuje.

Dodatkowo FUJISPEED posiadają technologię Guide Sole. Jest to konstrukcja podeszwy z responsywną uniesioną przestrzenią na palce.

Specjalna konfiguracja podeszwy środkowej i zewnętrznej przesuwa środek ciężkości do przodu, co ma zapewniać płynne przetaczanie się stopy i łatwiejsze wybicie

W modelu TRABUCO MAX bardziej czułam to łatwiejsze wybicie, może dlatego, że mają większą amortyzację, albo dlatego, że już się do tego przyzwyczaiłam.

Amortyzacja

FUJISPEED mają amortyzację Flyte Foam, do której zdążyłam się już przyzwyczaić z innych modeli trailowych. Technologia ta polega na dodaniu do pianki podeszwy środkowej mikrowłókien celulozowych.

ASICS FUJISPEED - trailowe startówki

Podeszwa jest dzięki temu bardzo lekka, zapewnia absorpcję wstrząsów i jednocześnie jest wytrzymała (nie ulega odkształceniom).

Ten model ma podobną ilość pianki jak FUJI LITE oraz 5 mm drop, czyli nie za dużo i nie za mało (ok 27 mm pod piętą). Dla mnie to idealna ilość amortyzacji na krótkie i średnie biegi, czy start w maratonie górskim.

But jest bardzo kompaktowy dzięki dobremu dopasowaniu do stopy. Podeszwa nie wystaje poza obręb cholewki, dzięki czemu but jest bardzo zwinny i fajnie się w nim biega w technicznym terenie.

Gdy podeszwa wystaje poza obręb pięty czy po bokach (typowe dla butów z bardzo dużą amortyzacją), na zbiegach często but zahacza o skały.

Do tego w butach z bardzo dużą amortyzacją (jak TRABUCO MAX) mamy gorszą koordynację przez mniejsze czucie podłoża i czasem stopa „spada” przy stanięciu na nierówne skały czy luźne kamienie. FUJISPEED ma nieco mniejszą amortyzację, ale jest za to pewniejszy w technicznym terenie.

ASICS FUJISPEED - trailowe startówki

Bieżnik

Dobrze znany mi z innych modeli bieżnik w technologii ASICS Grip. Fajnie, że ASICS nie zmienia czegoś, co się świetnie sprawdza.

Ta mieszanka gumy jest po prostu świetnie przyczepna na skale, mokrej czy suchej oraz w technicznym kamienistym terenie.

Kostki nie są zbyt głębokie, ale ich wzór sprawia, że FUJISPEED lepiej trzymają na śniegu czy błocie niż FUJI LITE.

Nie są to buty na bardzo błotnisty teren, ale dały radę na niewielkim błocie podczas Maratonu Łemko czy Biegu Potrójnej.

Guma jest dość twarda, dlatego bieżnik nie ściera się i podeszwa wydaje się być dość wytrzymała.

Cholewka

Materiał z jakiego wykonana jest cholewka (Nexkin) został zaczerpnięty z butów do wyścigów przełajowych. Jak pisałam we wstępie, jest to bardzo lekki, cienki i gumowy materiał, ze wzmocnieniami po bokach i przy palcach.

ASICS FUJISPEED - trailowe startówki

Jednocześnie ten materiał jest przewiewny i szybko odprowadza wodę, a but szybko wysycha, gdy zaliczymy błoto czy kałuże.

Podczas maratonu Łemko nie czułam żadnego dyskomfortu, jeśli chodzi o oddychanie stopy, nie nabawiłam się też żadnych pęcherzy.

Tego typu cholewka na pewno lepiej chroni przed otarciami i nie powinna się przecierać od kontaktu ze skałami. Ale zobaczymy, jak długo wytrzyma w tatrzańskim terenie 😉

Ciekawe jest asymetryczne sznurowanie, dzięki któremu można bardzo dobrze dopasować cholewkę bez uczucia nacisku na zewnętrzną część stopy.

Szybki system sznurowania i schowek w języku na sznurowadła to kolejny atut tych butów.

Natomiast język został wykonany z bardzo miękkiego i przyjemnego dla stopy materiału.

Podsumowanie

ASICS FUJISPEED - trailowe startówki
  • Bardzo lekki, dobrze dopasowany i dynamiczny but.
  • Dzięki karbonowej płytce i technologii Guide Sole wspiera wybicie i przetaczanie stopy do przodu.
  • Dobra amortyzacja z lekkiej pianki oraz konstrukcja podeszwy sprawiają, że but jest bardzo zwinny w technicznym terenie.
  • But jest bardzo kompaktowy, podeszwa nie wystaje poza obręb cholewki, co jest bardzo ważne w technicznym terenie.
  • Bieżnik świetnie trzyma na suchej czy mokrej skale.
  • Szybki i asymetryczny system sznurowania nie uciska stopy.
  • Idealny but startowy i na szybkie treningi w terenie czy na stadionie.

]]>
https://biegamwgorach.pl/asics-fujispeed-trailowe-startowki/feed/ 0
ASICS TRABUCO Max – recenzja https://biegamwgorach.pl/asics-trabuco-max-recenzja/ https://biegamwgorach.pl/asics-trabuco-max-recenzja/#comments Thu, 20 Oct 2022 08:57:44 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8788 W butach ASICS TRABUCO MAX przebiegłam do tej pory ok 330 km/15.000 m przewyższenia po Tatrach, głównie po skale, ale też w błocie i śniegu, bo od miesiąca w wyższych partiach gór panuje zima.

Pierwsze wrażenie

Jak sama nazwa wskazuje to są buty z dość dużą amortyzacją, co jest dla mnie nowością. Do tej pory unikałam butów z dużą amortyzacją, może dlatego, że buty starej generacji były ciężkie, duże i miały zwykle bardzo duży drop. Poza tym wolałam lepiej czuć podłoże.

Byłam więc sceptycznie nastawiona, czy w ogóle dam radę biegać w TRABUCO MAX po Tatrach.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max
Jagnięcy Szczyt Koperszadzką granią w butach Asics Trabuco max

Tym większe było moje zaskoczenie, że tak dobrze się w nich biega! Pierwsze wrażenie jest takie, że but sam odbija się od podłoża, świetnie amortyzuje wstrząsy, a po bieganiu (głównie zbiegach) mięśnie są mniej zbite i nie czuć zmęczenia. Mam wrażenie, że w tych butach mogę biegać dłużej i więcej.

Oszczędzanie energii

ASICS w tym modelu zastosował technologię Guide Sole, która sprawia, że mamy wrażenie, że stopa sama odbija się od ziemi. To znaczy ja mam takie wrażenie i jak pisałam wyżej, odczuwam mniejsze zmęczenie, zwłaszcza po długich, tatrzańskich zbiegach.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max
But ma już przebieg ok 330 km i 15 .000 m przewyższenia

Technologia Guide Sole to konstrukcja podeszwy z responsywną uniesioną przestrzenią na palce, czyli miękka, zakrzywiona z przodu podeszwa. Do tego specjalna konfiguracja podeszwy środkowej i zewnętrznej przesuwa środek ciężkości do przodu, co zapewnia płynne przetaczanie się stopy i łatwiejsze wybicie.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max

I muszę przyznać, że nie jest to tylko fajnie brzmiący opis, ale ja to naprawdę czuję podczas biegu.

W badaniach jakie przeprowadził ASICS ta konstrukcja pozwala zaoszczędzić 20% energii poprzez zmniejszenie zużycia energii, wynikającego z ruchu stawu skokowego.

Technologia Guide Sole jak i specjalne płytki w podeszwie (zwykle karbonowe) zostały wcześniej zastosowane w butach do asfaltu i wszystko wskazuje na to, że między innymi to ta nowa technologia odpowiada za nowe rekordy w maratonie.

Co ciekawe, żeby czuć efekt łatwiejszego wybicia nie trzeba biegać bardzo szybko, choć faktycznie na szybkich zbiegach czuć większą lekkość i dodatkowe przyspieszenie.

Ale każdy kij ma dwa końce. Jeśli stopa mniej się męczy, to znaczy, że mniej pracuje, a zatem efekt treningu będzie mniejszy? Według mnie, biegając tylko w takiego rodzaju butach, nie wytrenujemy maksymalnej mocy lub osłabimy nasze odbicie.

Słyszałam też podobny komentarz odnośnie butów na asfalt. Szybciej się w nich biega, ale stopa przyzwyczaja się do zbytniej wygody, zamiast się wzmacniać.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max

Sama po sobie widzę, że wolę biegać w tym modelu, bo biega się po prostu łatwiej. Ale wiem, że mocniejsze jednostki lepiej wykonywać w butach ze „zwykłą” podeszwą.

Model TRABUCO MAX będzie za to świetny na bardzo długie wybiegania w górach, treningi regeneracyjne czy starty w maratonach i ultramaratonach górskich.

Amortyzacja

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max

W tym modelu została zastosowana amortyzacja Flyte Foam, o której już pisałam w recenzji modelu FUJI LITE.

Podeszwa jest dzięki temu bardzo wytrzymała, a jednocześnie bardzo lekka, a także zapewnia absorpcję wstrząsów.

Jak wskazuje nazwa tego modelu w TRABUCO MAX mamy dużo pianki pod stopą, czyli 23 mm pod palcami i 28 mm pod piętą.

Jest to dużo i czuć znaczną różnicę w porównaniu np. z modelem FUJI LITE, ale nie jest na tyle dużo, że już zupełnie nic nie czuć pod stopami.

Dzięki technologii Guide Sole i zwiększonej amortyzacji w tych butach biega mi się przede wszystkim bardzo wygodnie i są doskonałym wyborem na skalisty teren.

Ale znowu są minusy. Duża ilość pianki pod stopą to słabsze czucie podłoża, łatwiej stracić równowagę na nierównościach i bardzo technicznych szlakach. Stopa czasem spada z nierównych kamieni. Jednak mimo wszystko, na długie wybiegania w Tatrach zdecydowanie wybieram ten model.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max
Polski Grzebień, 2200 m n.p.m.

Bieżnik

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max

Bieżnik to kolejny element, za który lubię te buty i polecam je na skalisty teren.

Ma on tę samą mieszankę gumy co w modelu FUJI LITE, dzięki czemu jest bardzo przyczepny na skałach – suchych, mokrych czy wyślizganych.

Bieżnik w technologii ASICS Grip ma rowkowany wzór i jest dość głęboki, dzięki czemu ma świetną przyczepność na błocie czy nawet śniegu.

Dzięki temu model TRABUCO MAX jest dla mnie butem na praktycznie każde warunki w trudnym terenie.

Jak zapewnia ASICS ta mieszanka gumy jest jednocześnie trwała, dzięki czemu tak szybko się nie ściera. Po 330 km mogę powiedzieć, że nie widać większych przetarć bieżnika (patrz zdjęcie po lewej).

Cholewka

Buty TRABUCO MAX są bardzo wygodne i bardzo dobrze dopasowane. Ma to zapewniać technologia 3D, czyli takie konstruowanie podeszwy, dzięki której pianka dopasowuje się do różnych typów stopy oraz kroków biegowych.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max

Buty są szerokie w przedniej części stopy, dzięki czemu nie uciskają palców.

Cholewka wykonana jest z miękkiej i przewiewnej siatki, lekko wzmocniona przednia część wokół palców.

Buty mają też bardzo wygodną, dobrze wyprofilowaną wkładkę.

Nie nabawiłam się w nich żadnych obtarć, nawet na wyrypkach po 35 km i 2900 metrów przewyższenia.

Język jest bardzo miękki i nie uwierający, zawiera też praktyczną kieszonkę na sznurek w systemie szybkiego wiązania.

To dla mnie kolejny atut, zarówno pod kątem wyścigów tri – szybkie zakładanie – jak i biegów ultra – łatwiej poluzować buta.

Jak na tak dużą amortyzację buty są dość lekkie (250 g).

Stosunek jakości do ceny

Cena katalogowa to 670 zł, ale w promocji można kupić już za 470 zł lub taniej.

Według mnie to dobra cena jak na tak wygodne i „szybkie” buty z doskonałym bieżnikiem na każdy teren.

Podsumowanie

Bez czarowania, w tych butach naprawdę biega mi się łatwiej i mam poczucie, że mięśnie mniej się męczą, zwłaszcza w skalistym terenie.

Dzięki uniwersalnemu bieżnikowi buty nadają się zarówno na skałę, jak i błotniste czy leśne ścieżki.

Gorsze czucie podłoża w technicznym terenie rekompensuje amortyzacja, która daje poczucie lekkości każdego kroku. Dla mnie to na pewno świetny but na długie wybiegania w górach, biegi regeneracyjne czy starty w zawodach na dłuższym dystansie.

Na mocne jednostki treningowe, takie jak interwały czy podbiegi, wybiorę jednak model z mniejszą amortyzacją i bez technologii ułatwiającej wybicie.

Recenzja butów trailowych asics Trabuco max
Wrześniowe, zimowe Tatry.

]]>
https://biegamwgorach.pl/asics-trabuco-max-recenzja/feed/ 2
Buty marki ASICS na tatrzańskie szlaki? https://biegamwgorach.pl/buty-marki-asics-na-tatrzanskie-szlaki/ https://biegamwgorach.pl/buty-marki-asics-na-tatrzanskie-szlaki/#respond Fri, 30 Sep 2022 15:36:19 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8705 Ostatnie 3 lata przespałam, jeśli chodzi o bieganie. A moje najnowsze buty miały ponad 5 lat!

Od ponad miesiąca testuję buty trailowe marki ASICS. I zachwycam się każdym krokiem w butach nowej generacji, bo tak wiele przez te lata się zmieniło! Co więcej jestem pod ogromnym wrażeniem, jak firma specjalizująca się w butach asfaltowych umie w buty na góry!

W tym poście recenzja modelu FUJI LITE 3. Następne w kolejce – TRABUCO MAX.

W Fuji Lite 3 przebiegłam do momentu tej recenzji 350 km po Tatrach, w tym ok 18.000 metrów pionów i tyle samo zbiegów. Lekko nie mają 😉

Bieżnik

Dla mnie najważniejszy jest bieżnik. Musi spełniać moje wysokie wymagania przyczepności na mokrej i wyślizganej skale. Lubię zaszaleć na zbiegach i nie mogę się ślizgać.

I ten but to ma! Jest niesamowicie przyczepny! To chyba moje największe zaskoczenie.

Recenzja butów damskich Asics Fuji Lite 3

But nie ślizga się ani na mokrej skale, pokrytej błotem, ani na wyślizganej, charakterystycznej dla popularnych tatrzańskich szlaków. Mogę zbiec wszędzie i czuję się pewnie.

Ten model ma podeszwę w technologii ASICS Grip (jak większość modeli trailowych ASICS) – to mieszanka gumy, która ma zapewniać przyczepność zarówno na suchej jak i mokrej powierzchni, a jednocześnie ma być trwała (czyli jak rozumiem nie powinna się ścierać, ale to ocenię, jak but będzie miał większy przebieg).

Na zdjęciach bieganie na Krywań i Sławkowski Szczyt, nawet zbiegając z jeszcze nie zrośniętym obojczykiem, czułam się bardzo pewnie!

Do tej pory na skałę najbardziej sprawdzały mi się buty Adidas z podeszwą Continental (model Agravic, Terrex Boost czy Adizero XT – tych dwóch ostatnich już nie ma w produkcji). Adidasy były jednak bardzo twarde, a mieszanka gumy była dość miękka i szybko się ścierała.

FUJI LITE 3 mają miękką podeszwę z lekkiej pianki, dzięki czemu lepiej czuć podłoże. Bieżnik nie jest jednak za wysoki i zbyt agresywny, więc nie nadaje się na głębokie błoto czy mokry śnieg.

Amortyzacja i drop

Jak pisałam wyżej podeszwa jest z miękkiej i lekkiej pianki. Z jednej strony bardzo dobrze czuć podłoże, z drugiej – ta pianka super amortyzuje wstrząsy.

ASICS w tym modelu zastosował amortyzację Flyte Foam, polegającą na dodaniu do pianki podeszwy środkowej mikrowłókien celulozowych. Dzięki temu podeszwa jest bardzo wytrzymała, a jednocześnie bardzo lekka. Ta pianka ma zapewniać absorpcję wstrząsów, a jednocześnie poprawiać dynamikę i sprężystość kroku. To naprawdę czuć, zwłaszcza, gdy do tej pory biegało się w butach sprzed pięciu lat. To trochę jak przesiadka z roweru aluminiowego na karbonowy 😉

Recenzja butów damskich Asics Fuji Lite 3

Grubość podeszwy pod piętą ok 25 mm i 21 mm pod palcami (4 mm drop) jest idealnym kompromisem między dobrą amortyzacją a czuciem podłoża, dzięki czemu mam odpowiednią stabilność w technicznym terenie.

Jak wiadomo zmysł propriocepcji (czucie głębokie) odpowiada za naszą koordynację na nierównym, technicznym podłożu.

Im stopa lepiej odbiera bodźce z podłoża, tym lepsza koordynacja, mniejsze ryzyko potknięcia czy poślizgnięcia na kamieniach czy korzeniach.

Jeśli zagłuszymy bodźce z podłoża zbyt dużą ilością pianki w podeszwie buta, będziemy mieć gorszą koordynację.

To bardzo przyjemne nie czuć każdej nierówności pod stopami i sunąć sobie po ostrych kamieniach jak po trawce, ale coś za coś.

Cholewka

Te buty są bardzo lekkie jak na tak dobrą amortyzację (224 gramy), prawie nie czuć ich na stopie. Są bardzo wygodne i dobrze trzymają stopę w technicznym terenie. Dobre dopasowanie do stopy zapewnia technologia 3D (co jest kolejną nowością). Jest to technologia konstruowania podeszwy, dzięki której pianka dopasowuje się do różnych typów stopy oraz kroków biegowych.

Recenzja butów damskich Asics Fuji Lite 3

Cholewka jest bardzo przewiewna, dzięki czemu szybko wysycha, jak zmoczysz stopy na szlaku.

Jest dobrze wyprofilowana z przodu, nie jest za wąska i nie uciska palców. Lubię szersze buty z przodu i ten model spełnia moje oczekiwania.

Miękki, nie uwierający język zawiera kieszonkę na sznurówki, co jest fajnym rozwiązaniem, gdy lubimy przedzierać się przez chaszcze.

Jeśli jednak szukasz buta pancernego, który ochroni Cię przed każdym kamieniem na szlaku, to się rozczarujesz.

Ten model ma tylko delikatnie wzmocnioną i twardszą cholewkę w obrębie palców, bez dodatkowych pancernych wzmocnień, które znajdziemy w innych modelach.

Z pozytywnych ciekawostek, zarówno cholewka, jak i podeszwa wykonane są z materiałów z recyklingu.

Podoba mi się stonowana i ciemna kolorystyka tych butów. Nie lubię butów na góry w krzykliwych kolorach. Zdaje się, że większość butów trailowych ASICS ma właśnie ciemniejsze kolory – zielone, granatowe, fioletowe czy czarne.

Rozmiarówka

Dla mojej stopy o długości 25,5 cm wybrałam rozmiar 40,5 (na długość stopy 25,75 cm). Na grubą skarpetę są OK, ale myślę, że lepszy byłby 40 (według tabeli rozmiarów ASICS rozmiar właśnie na stopę 25,5 cm). Więc jeśli czytasz tabelę rozmiarów, to trzymaj się podanej długości stopy i nie kombinuj z większym rozmiarem.

Stosunek jakości do ceny

Recenzja butów damskich Asics Fuji Lite 3

Cena katalogowa to 629 zł (starszy model FUJI LITE 2 można kupić już za 400 zł lub mniej).

Czy to dużo, czy mało? To zależy jak długo wytrzyma cholewka. Po 350 km tatrzańskiego terenu i biegania głównie po skałach na razie trzyma się dobrze, lekko naruszony zewnętrzy materiał w obrębie palców, ale bez żadnych przetarć.

Jeśli bieżnik w podeszwie faktycznie nie będzie się ścierał, a pianka będzie tak wytrzymała i nie będzie się „uklepywać”, jak zapewnia ASICS, to według mnie ta cena jest OK.

Podsumowanie

Dla mnie to doskonałe buty na tatrzańskie skaliste szlaki, jak i na leśne ścieżki czy bieganie pod reglami.

Dzięki temu, że bieżnik nie jest bardzo agresywny, bardzo dobrze biega się też po asfalcie. Na pewno fajny but na zawody w trudnym terenie.

Dobry kompromis między amortyzacją a grubością podeszwy, dzięki czemu świetnie czuć podłoże, co zapewnia lepszą stabilizację w technicznym terenie.

Nie wybrałabym jednak tego modelu na bieszczadzkie błoto czy bieganie po śniegu.

Odpowiadając na pytanie z tytułu posta – świetne buty na tatrzańskie szlaki!

]]>
https://biegamwgorach.pl/buty-marki-asics-na-tatrzanskie-szlaki/feed/ 0
Kontuzja. Jak sobie z nią radzić i wyjść mądrzejszym? https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/ https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/#respond Fri, 26 Aug 2022 13:03:38 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8679 Ostatnio, gdy udało mi się wrócić do regularnego i przyzwoitego treningu, nawiedzają mnie wypadki.

W lutym złamałam strzałkę na zawodach skialpinistycznych na Pilsku, niedawno, pod koniec lipca – obojczyk podczas luźnej jazdy na rowerze. Nie będę się tutaj rozwodzić, skąd biorą się takie wypadki, to temat na oddzielny post, bo choć do magii i zabobonów mi bardzo daleko, to mam to pewne wytłumaczenie…

Po tych kontuzjach dostałam od Was bardzo dużo wspierających wiadomości, że wyjdę z tego silniejsza. Dla mnie ważniejsze od pytania: jak wyjść z kontuzji mocniejszym, jest: jak wyjść mądrzejszym?

Dlaczego? Bo trenując mądrzej, będziemy silniejsi. I o tym chcę tutaj nieco napisać.

Im szybciej zaakceptujesz, że masz kontuzję, tym lepiej

Co robić, jak już przytrafi się kontuzja, poważny uraz, który uniemożliwia dalsze trenowanie?

Oczywiście najpierw zalewają cię wszystkie możliwe negatywne myśli, od żalu, smutku po złość czy przygnębienie. Trzeba dać sobie czas, żeby wyrzucić i przetrawić te emocje. Mózg musi się przestawić z trybu „codzienny trening” na tryb bycia chorym i powrotu do wyzdrowienia.

Według mnie im szybciej przestawimy się na ten drugi tryb, tym lepiej. Bo nie ma sensu skupiać się na tym, czego już nie ma, jakich treningów nie zrobisz i w jakich zawodach nie wystartujesz. To już jest przeszłość i jej nie zmienisz. Mielenie w głowie, co by było gdyby, też do niczego sensownego nie prowadzi. To tylko zadręczanie siebie.

Ja staram się trzymać zasady: rób, to co możesz w danej sytuacji, a nie skupiaj się nad tym, na co nie masz żadnego wpływu, nie marnuj czasu na rozpamiętywanie przeszłości, czegoś co już nie istnieje.

Skup się na tym, co możesz robić, żeby jak najszybciej wrócić do zdrowia i sprawności.

Ćwiczenia pod domem na jednej nodze.

Skup się na tym, co możesz robić

Skupienie się na tym, co można zrobić, zamiast rozpamiętywania, jakie starty ci przepadły, prowadzi do kolejnych fajnych rzeczy. Staraj się wyciągnąć jak najwięcej pozytywów z tej sytuacji.

Na przykład. Przed złamaniem strzałki trochę zaniedbywałam trening siłowy i wzmacnianie całego ciała. Teraz, mając nogę w gipsie, nie mogłam biegać i jeździć na nartach, ale mogłam robić całą masę różnych ćwiczeń. Nie tylko na górne partie ciała, ale też na pośladki i nogi. Zaczęłam ćwiczyć codziennie ok godziny i udało mi się bardzo aktywować i wzmocnić pośladki, co zawsze było moją słabą stroną.

Jakie ćwiczenia robiłam?

Wszelkie ćwiczenia izometryczne na obie nogi, z taśmami, później z obciążeniem, wszystko w pozycji leżącej lub siedzącej, bez obciążania złamanej nogi. Robiłam wszystko, co nie sprawiało mi bólu. Do tego pełny trening na górę – ramiona, plecy, brzuch, core. Po dwóch tygodniach doszły spacery na kulach i podbiegi na kulach i lewej nodze. Dzięki temu bardzo wzmocniłam górne partie ciała. Po 3 tygodniach od złamania, zaczęłam robić trening na trenażerze, naciskając na pedał tylko lewą nogą. Pamiętam, że dawno nie czułam się tak silna, tak mocna i pełna energii jak wtedy.

Kolejną rzeczą, którą zaczęłam robić DZIĘKI TEJ KONTUZJI, to pływanie. Postanowiłam sobie, że jak tylko będę mogła zdjąć gips (co nastąpiło po 5 tygodniach), zaczynam chodzić regularnie na basen i uczę się kraula.

Już od dwóch lat próbowałam się do tego zmobilizować, ale zawsze było coś ważniejszego. Teraz po zdjęciu gipsu długo nie mogłam normalnie chodzić, a co dopiero biegać, ale mogłam od razu zacząć pływać. Pływanie tak mnie wkręciło i zauważyłam tak wiele korzyści z tej aktywności, że gdy już zaczęłam biegać (ok 2 miesiące po zdjęciu gipsu), to pływanie już ze mną zostało.

Myśl o tym, co zyskałeś, a nie o tym, co ci przepadło

Wiadomo, ciężko było mi pogodzić się z tym, że nie wystartuję w Mistrzostwach Świata Masters w Skialpinizmie, które były moim głównym celem na zimę. Ale jak już pisałam, jaki sens ma rozpamiętywanie i użalanie się nad sobą? Zaczęłam myśleć, co zyskałam dzięki tej kontuzji. Na pewno szybciej niż planowałam wróciłam do treningów kolarskich. Po zdjęciu gipsu (i jeszcze wcześniej) to była jedna z niewielu aktywności, którą mogłam robić. Jeździłam w domu na trenażerze, a na zewnątrz na MTB, bo wyżej było jeszcze sporo śniegu i wody spływającej z gór. Zrobiłam solidną bazę tlenową, sporo metrów w pionie i już w kwietniu zaczęłam startować w wyścigach na szosie.

Druga rzecz to pływanie, o czym już pisałam. W końcu nauczyłam się pływać kraulem i bardzo polubiłam basen.

Pierwsze jazdy w marcu na MTB po zdjęciu gipsu. Robiłam po 5 tys. metrów w pionie tygodniowo.

Jak wyjść z kontuzji mądrzejszym?

Kontuzja sprawia, że zatrzymujemy się w tym całym ferworze treningu i mamy czas przemyśleć, co robiliśmy, a czego nie robiliśmy. Bez wypominania sobie, tylko takie trzeźwe spojrzenie na siebie. Dzięki kontuzji, gdy mamy przerwę w treningu, widzimy siebie z większego dystansu. Widzimy pewne błędy treningowe, albo pewne błędy w naszym podejściu do treningu czy startów. Z dystansu łatwiej dostrzec, co zmienić, żeby trenować lepiej i mądrzej. Czasem kontuzja to taki kubeł zimnej wody, który jest ci potrzebny, żeby trochę ostudzić zapał. Może chcesz za szybko dojść do formy, za szybko osiągnąć określony wynik? A budowanie formy odbywa się mozolnie, małymi kroczkami, latami systematycznych treningów z dobrą podstawą tlenową i siłową.

U mnie kontuzja zawsze podnosi motywację i chęć do pracy. Sprawia, że chcę być silniejsza i sprawniejsza. Nie załamuję się, tylko dążę do jeszcze większej pracy nad sobą. Może jest tak dlatego, że lubię trudne wyzwania, a w miarę szybkie wyjście z kontuzji sprawniejszym, to spore wyzwanie.

Chyba mi się to w miarę udało, bo pojechałam wiele dobrych wyścigów kolarskich, w czerwcu wygrałam zawody 2 x Babia Skyrace, a na początku lipca zajęłam drugie miejsce na MP Skyrunning Bieg Marduły. Zbiegi miałam słabe, kostka jeszcze się odzywała, ale poprawiłam się na stromych podejściach, co myślałam, że już nigdy nie nastąpi 😉

I na koniec krótkie podsumowanie.

Podsumowanie – jak radzić sobie z kontuzją

  1. Skup się tylko na tym, co możesz robić, a nie na tym, na co nie masz wpływu
  2. Wizualizuj jak to, co robisz teraz, ciężka praca i systematyczność, wpłynie na poprawę wydolności, siły, zadowolenie z siebie i na wyniki (jeśli to jest Twoim celem)
  3. Wymyśl kolejne (nowe) wyzwania i cele, do których dążenie samo w sobie jest pasjonujące
  4. Patrz na swoją formę i kondycję długoterminowo, a nie z perspektywy najbliższych startów, o których z powodu kontuzji trzeba szybko zapomnieć i iść dalej
  5. Znajduj plusy w każdej sytuacji, zamiast skupiać się na negatywach
  6. Buduj pewność siebie, że to co robisz, Twoje marzenia, to jest dla Ciebie ważne i warto to robić, bez względu na to, czy zawsze uda się osiągnąć cel
  7. Myśl pozytywnie, że kontuzja minie i jeśli dobrze wykorzystasz ten czas, wrócisz mądrzejszy i będziesz lepiej trenował
  8. To Twój czas, dobrze go wykorzystaj!

Moje przemyślenia o wychodzeniu ze złamania obojczyka opiszę później. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, jest lepiej niż początkowo myślałam! Został jeszcze tydzień z hakiem do RTG kontrolnego – 6 tygodni po operacji.

Czas leci bardzo szybko!

]]>
https://biegamwgorach.pl/kontuzja-jak-sobie-z-nia-radzic-i-wyjsc-madrzejszym/feed/ 0
Dlaczego skitury? 5 powodów, dla których kocham ten sport https://biegamwgorach.pl/dlaczego-skitury/ https://biegamwgorach.pl/dlaczego-skitury/#comments Thu, 18 Mar 2021 18:35:32 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8620 Pierwszy raz założyłam foki po przeprowadzce do Zakopanego, zimą 2015 roku. Weszłam na Kasprowy Wierch w piękną słoneczną pogodę i od razu się w tym sporcie zakochałam, choć zjazd zajął mi wtedy 45 minut.

1. Łapanie przewyższeń i frajda ze zjazdów

Później każdej zimy coraz mniej biegałam, a coraz częściej zakładałam narty. Przekonałam się, że jeśli chcę wychodzić wyżej w góry, to na nartach jest po prostu łatwiej, przyjemniej i mogę zrobić dużo więcej przewyższeń. Mogę złapać piękny zachód słońca i za 10 minut być już na dole. Zimą gdy dni są krótkie, jest to dużo bezpieczniejszy sposób poruszania się po górach, niż bieganie. Uwielbiam zbiegi, ale szybki zjazd po ciężkim podejściu to jest dopiero kosmos! Kiedyś przeklinałam zimę, teraz od listopada wyczekuję już śniegu.

2. Praca całego ciała

Uwielbiam skitury, bo rozwijają całe ciało. Na podejściu pracują głównie mięśnie dwugłowe i czworogłowe ud oraz pośladki. Na szybkich, płaskich odcinkach, przy odpowiedniej technice z wybiciem, pracują też mięśnie łydek.

Ale nie tylko nogi dostają w kość. Przy prawidłowej technice pracy rękami nawet 30% napędu dają górne partie ciała – ręce, obręcz barkowa, plecy i klatka piersiowa. Po mocnej turze mam buły w rękach i bolą mnie plecy, jak po wspinaniu. Ważna jest tu jednak prawidłowa technika wybicia z rąk i odpowiednia długość kijków. Powinny być pod pachę, gdy staniemy w bucie i na narcie. Gdy wydłużyłam kije do 135 cm przy wzroście 167, to dopiero poczułam, co to praca rąk.

Bardzo mocno pracują mięśnie głębokie. Wydawałoby się, że aktywują się tylko przy zjeździe, ale tak nie jest. Choć zjazd w lekkich i miękkich nartach skiturowych, a dodatkowo w technicznym terenie, jest dużo bardziej wymagający, niż jazda w nartach zjazdowych po stoku. Taki zjazd wymaga dużo lepszej stabilizacji i mocniejszych mięśni głębokich. Jednak core pracuje też mocno na samym podejściu, a przy mocnej pracy kijami, szczególnie boki.

skitury, Kasprowy Wierch, Tatry, trening w Tatrach
Kasprowy Wierch. Fot. Jacek Frąckowiak

3. Siła i wytrzymałość

Skitury to sport siłowo-wytrzymałościowy. Dużo bardziej siłowy niż bieganie po górach, a jednocześnie mocno podnoszący wydolność. Można robić spokojne wycieczki w tlenie – ćwiczymy wtedy siłę i wydolność tlenową, albo biegać pod górę na progu beztlenowym, co podnosi wytrzymałość. Dlatego uwielbiam ten sport jako formę budowania bazy tlenowej zimą i jednocześnie siły pod bieganie po górach i rower latem.

Bieganie na nartach – szybkie interwały pod górę rozwijają siłę do biegów górskich.

Mocne podchodzenie na fokach w stromym terenie rozwija siłę do stromych podejść, które są specyficzne w długich biegach górskich czy siłę dla długich podjazdów na rowerze (szosie lub MTB).

4. Technika i ciągły rozwój

To sport bardzo techniczny. Wymaga nie tylko odpowiedniej techniki podejść i zjazdów, ale ogarnięcia kwestii związanych ze sprzętem. Nie tylko sprawnego zakładania i zdejmowania fok i nart, ale również umiejętności poruszania się zimą w technicznym terenie i posługiwania się sprzętem zimowym. Chodzenie w rakach, posługiwanie się czekanem i ABC (detektor, sonda, łopata) to umiejętności, które trzeba zdobyć, zanim wybierzesz się poza przygotowany stok. Skitury wymagają również umiejętności rozpoznawania warunków śniegowych i wiedzy o lawinach.

To jest w tym sporcie piękne, bo ciągle można coś poprawić, by jeszcze sprawniej podchodzić i jeszcze lepiej zjeżdżać w technicznym terenie i mieć z tego coraz większą radość.

Dolina Żarska. Podejście w stronę Smutnej Przełęczy. Fot. Jacek Frąckowiak

5. Nieograniczone możliwości

Kocham ten sport za nieograniczone wręcz możliwości eksplorowania nowych terenów, długie dni w górach, w miejscach niedostępnych dla pieszych. Niektóre rejony, szczególnie w Tatrach Słowackich, dostępne są zimą tylko dla skialpinistów! Mam przed oczami miejsca i wycieczki, gdy w ciągu całego dnia spotkałam trzy osoby i mogłam iść, gdzie tylko mnie wyobraźnia poniosła.

Lubię samotne treningi na Kasprowy i samotne włóczenie się po górach, ale jeszcze bardziej lubię długie tury ze znajomymi. Dzięki skiturom poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi i to jest najpiękniejsze!

Podziel się komentarzu, za co Ty lubisz skitury!

Może Cię zainteresować

Skitury w majówkę, Kasprowy Wierch, trening w Tatrach
Skitury w majówkę, Kasprowy Wierch. Fot. Jacek Frąckowiak

]]>
https://biegamwgorach.pl/dlaczego-skitury/feed/ 2
Powrót na szlaki i nowe cele! https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/ https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/#comments Tue, 08 Oct 2019 19:56:00 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8496 Długo mnie nie było na górskich ścieżkach, a jeszcze dłużej na tym blogu. Choroba Forka wyssała ze mnie całą energię i odebrała siły na trening, a jak się nie biega i nie wychodzi w góry, to nie ma o czym pisać. A nawet jakbym miała o czym, to nie było na to czasu.
Zakopane, Forek, owczarek niemiecki
Forek ❤

A teraz pustkę po Forku zapełniam pracą i uzupełniam braki w treningu.

Ale zacznijmy od podsumowania tego roku. Statystyki mówią same za siebie. Bieganie: 290 km… (17.000 metrów w górę). Trochę scramblingu (Pośrednia Grań, Lodowy Szczyt, Droga Martina….), trekking z Forkiem, czyli kolejne 10.000 metrów. Ktoś powie, ile metrów w pionie! Nie żartujmy, to jest tyle co nic, gdybym normalnie trenowała. Skitury, żal pisać, dobrze że strava nie pokazuje statystyk, ale byłam nie więcej niż 10 razy. (Dla porównania zeszły sezon – 75.000 metrów w 3 miesiące). Rower: 1060 km.

Na rowerze zaczęłam jeździć w lipcu. Szosa szybko mnie wkręciła i równie szybko przestałam kręcić. Na Podhalu sezon (jak dla mnie) kończy się na jesieni. Zjazdy w chłodnym wietrze, po wycisku na podjeździe, niestety skutkują u mnie przeziębieniem. Ale powiem tak, wycisk pod górę uwielbiam. Na 1060 km w tym roku wycisnęłam 16.700 metrów w pionie, co daje 1570 m na każde 100 km! A to i tak mniejszy stosunek metrów do kilometrów niż w tri, które sobie obmyśliłam.

Tak więc szosa już odpada, ale pozostaje MTB (w ciepłych gaciach) i może, może trenażer?

Szosa na Spiszu
Fot. Kuba Huza/Szosą po Podhalu

Poza tym chciałabym, żeby wzmacnianie zagościło na stałe w moim kalendarzu. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że bez silnego ciała nie ma co mówić o zdrowiu i postępach w treningu wytrzymałościowym.

Dlatego (znowu) zaczęłam coś tam wyginać się na ściance. Nawet zapisałam się na sekcję i boleśnie zauważyłam, że jestem bardziej początkująca niż sądziłam. Ale sprawia mi to mega frajdę, wzmacnia całe ciało, jest to sport towarzyski i tego się trzymam!

We wspinaniu fajne jest też to, że można się doskonalić w nieskończoność. Jest to więc sport, w którym wyzwań nigdy nie zabraknie. Postaram się pisać tutaj o moich postępach i przygodach. Pewnie założę jakąś nową zakładkę dla początkujących.

Bieganie traktuję na razie w formie zabawy. Ale wolę zrobić jeden/dwa bardziej żwawe treningi w tygodniu, niż klepać kilometry. Po przerwie biegowej na rower poprawiłam mój czas na Sarnią Skałę (z wylotu Doliny Białego) o prawie 2 minuty. W ogóle ciekawie jest obserwować, jak forma rośnie, robiąc co jakiś czas dokładnie taki sam trening. Moje wbiegi na Sarnią: początki biegania w lipcu – 37 min, sierpień – 33 min, wrzesień – 31. Zaczynając biegać w tym roku, powiedziałam sobie, że złamię w tym sezonie 30 minut i może to się uda jeszcze przed zimą.

Droga Martina, Tatry Wysokie, wspinanie
Droga Martina, czerwiec 2019

Skitury – myślę już o sezonie skiturowym i to głównie w tym celu wzmacniam się. Dlatego zależy mi na sile w bieganiu pod górę (a nie szybkości) i raczej odpuszczę trening na stadionie w najbliższym, jesienno-zimowym czasie. Zresztą, gdzie, jak stadion zimą w Zakopanem? Bieżnia odpada definitywnie.

Pewnie myślicie, że zwariowałam, próbując łączyć te wszystkie sporty. Sama na razie z trudem to ogarniam. A zaraz jeszcze bardziej Was zaskoczę. No dobra, powiem to wreszcie na głos. Chcę w przyszłym roku wystartować w górskim triatlonie.

Mój cel na zimę to nauczyć się pływać kraulem, to znaczy przepłynąć BEZ WALKI więcej niż 25 metrów…, a konkretnie 2000 metrów 😉

A na serio. Jako dziecko uwielbiałam wodę. Umiem pływać od 6 roku życia, kiedy to tata zanurzył mnie w przeźroczysto-szmaragdowym jeziorze Jasne na Pojezierzu Iławskim (gdzie jeździliśmy co roku na miesiąc) i pokazał, jak machać kończynami, żeby utrzymać się na wodzie. To było bardzo dobre jeziorko do nauki, widoczność do 15 metrów w głąb, choć kilka metrów od brzegu było już kilkanaście metrów głębokości! Ale to w jeziorach mazurskich doskonaliłam swoje umiejętności (ach, te lata 80-te i 90-te, kiedy woda była taka czysta!) Pływałam też w morzu, rzekach, stawach (czyli kompletnym syfie), chodziłam na basen (a to był, mówię Wam szczerze, chlor taki, że czuć było na kilometr, a oczy szczypały jeszcze przez kilka dni), pływałam pod wodą (w tym chlorze na basenie i w tych mętnych stawach, gdzie rozmnażały się ryby, żaby i Bóg wie co jeszcze) bez zamykania oczu i marudzenia, że woda wpływa do nosa lub czasem trzeba się jej napić.

I tak nauczyłam się bardzo dobrze klasyka i do dziś umiem całkiem dobrze, szybko i bez męczenia się. Żabką zrobiłam kartę pływacką (która była wtedy obowiązkowa, żeby móc pływać łódką albo kajakiem) na zalewie w Chlewiskach, a wyglądało to tak: skok z pomostu, 15 metrów pod wodą i ok 500 m – od brzegu i z powrotem. Miałam 10 lat i muszę przyznać, że byłam już wtedy całkiem odważna 😉

No i nie wiem, jak to się stało, że nigdy nie opanowałam kraula.

O ile technikę w miarę szybko łapię, to ni cholery nie umiem złapać rytmu z oddychaniem. Próbuję znaleźć jakąś analogię z żabki i zastosować do kraula, ale póki co mi to nie wychodzi. Może jakieś wskazówki, dobre rady, jak opanować oddychanie? Żeby nie spełnił się mój czarny sen, że pierwszy start w tri zaliczę żabką!

Lodowy Szczyt, Tatry, bieganie po górach
Lodowy Szczyt w lipcu 2019

Zauważyłam za to związek pływania ze wspinaniem – oba sporty są bardzo techniczne i wcale na początek nie wymagają jakiejś mega siły. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć, aż wreszcie złapie się flow, a siła przyjdzie z czasem (z drążkiem warto się jednak zaprzyjaźnić od samego początku, chwytotablica – z tym można poczekać).

Rozpisałam się, bo ciągnie mnie już do wody, na ściankę. Rzuciłam się na trening jak szalona, jak zwykle przesadziłam i skończyło się przeziębieniem. Także zostaje mi póki co układanie sensownego grafiku, żeby potem nie było, że wszystko na hurra.

A Wam życzę udanych jesiennych startów, radości z biegania i wszystkich innych aktywności!

Enjoy your life!

Wielka Polana Małołącka, Tatry, bieganie po górach
Wielka Polana Małołącka, wrzesień 2019
]]>
https://biegamwgorach.pl/powrot-na-szlaki-i-nowe-cele/feed/ 6
Altra LONE PEAK 4.0 – recenzja https://biegamwgorach.pl/altra-lone-peak-4-0-recenzja/ https://biegamwgorach.pl/altra-lone-peak-4-0-recenzja/#comments Sat, 28 Sep 2019 14:23:20 +0000 https://biegamwgorach.pl/?p=8456 Te buty bardzo mnie zaskoczyły. Wygoda od pierwszego włożenia, miękka podeszwa, lekka i dobrze dopasowana cholewka, dobre trzymanie stopy. Jeśli chodzi o tę ostatnią cechę, duża poprawa na plus w porównaniu do poprzedniego modelu Lone Peak 3.5.

Testowałam je w naprawdę trudnych, tatrzańskich warunkach – błoto, śnieg, lód, śliskie i mokre skały, techniczny teren – i w zasadzie nie mogę się do niczego przyczepić.

Altra Lone Peak 4.0 damskie
Altra Lone Peak 4.0 damskie

Wygoda

Podobnie jak poprzedni model Lone Peak 3.5 są to buty bardzo wygodne. Miękkie i szerokie w przedniej części stopy, co sprawia, że nic nas nie uciska. To duży plus dla osób z szerszymi stopami, halluxami czy po prostu, jeśli nie lubimy ścisku w palcach.

Różnica w stosunku do Lone Peak 3.5 to zdecydowanie lepsze dopasowanie w śródstopiu, co zapewnia świetną stabilizację. But ma budowę dedykowaną do anatomii damskiej stopy (technologia Fit4Her). Wkładka jest lekka i bardzo wygodna, dopasowana do kształtu stopy.

Cholewka w środku jest miękka i przyjemna w dotyku, nie obciera, nie uciska, doskonale dopasowuje się do stopy, co sprawia, że po włożeniu buta prawie się go nie czuje.

Gruba (25 mm) i miękka podeszwa daje uczucie dodatkowej wygody i lekkości każdego kroku.

Altra Lone Peak 4.0 damskie - recenzja

Podeszwa i drop

Główną cechą wyróżniającą Altra Lone Peak to gruba podeszwa – 25 mm. Zapewnia to świetną amortyzację i wygodę. Doskonale biega się po drobnych, ostrych kamieniach i nierównych skałach. Z drugiej strony podeszwa wykonana jest z miękkiej, ale trwałej gumy, dzięki czemu doskonale czuć podłoże. Dzięki swojej miękkości podeszwa dopasowuje się do podłoża, co zapewnia naprawdę dobrą przyczepność. Biegałam po mokrych skałach i ani razu w tym bucie się nie pośliznęłam w jakiś niebezpieczny sposób.

Drugą główną cechą tych butów do zerowy drop, co wymusza bieganie na śródstopiu lub całej stopie zamiast na pięcie. W górach to dla mnie ważna właściwość. Stając na pięcie łatwiej stracić równowagę podczas zbiegu w technicznym terenie. Prawidłowa technika w takim terenie, to właśnie zbieganie na śródstopiu, a ten but taką technikę wymusza.

Altra Lone Peak 4.0 damskie

Bieżnik

Bieżnik w nowej wersji Lone Peak został zmieniony w stosunku do modelu 3.5. Ma większe i szerzej rozstawione kosteczki. Większa powierzchnia kosteczek sprawia, że but ma bardzo dobrą przyczepność na skale.

Na chropowatej (mokrej lub suchej) i gładkiej (wyślizganej) suchej skale but trzyma bardzo dobrze. Gorzej jest na mokrej, gładkiej skale, ale tutaj chyba jeszcze nie wymyślono odpowiedniej podeszwy. Z reguły będziemy się na takiej skale ślizgać. Przed upadkiem ratuje dobra technika – drobimy małe kroczki na przedniej części stopy lub wręcz na palcach i balansujemy ramionami. Umożliwia to szybką reakcję ciała w razie poślizgnięcia i koordynację chroniącą przed upadkiem.

Wracając do bieżnika, szerzej rozstawiony, bardziej agresywny bieżnik zapewnia również bardzo dobre trzymanie na błocie, drobnych kamyczkach, piargach, żwirze czy śniegu.

Podsumowując, bieżnik (kosteczki w systemie TrailClaw) w połączeniu z grubą, miękką podeszwą (wytrzymała guma MaxTrac) daje naprawdę doskonałą przyczepność w trudnym, technicznym terenie. Jak już pisałam wcześniej, w tych butach doskonale biega mi się po Tatrach, zarówno w suchych jak i mokrych warunkach.

Altra Lone Peak 4.0 damskie - recenzja

Cholewka

Cholewka również została ulepszona w stosunku do Lone Peak 3.5. Jest przewiewna i lekka, ale równocześnie wytrzymała. Zewnętrzna warstwa wykonana jest z lekkiej tkaniny balistycznej, odpornej na uszkodzenia, przetarcia czy przebicia. Ma dodatkowe wzmocnienia po bokach i z przodu stopy, co zapewnia dodatkową trwałość w technicznym terenie. Z drugiej strony jest przewiewna, oddycha i posiada system odprowadzania wody.

But nie jest tak rozciągliwy jak w modelu 3.5 i jak już wspominałam – jest bardzo dobrze dopasowany do stopy i dobrze ją stabilizuje w środkowej części. Dzięki temu nadaje się na trudny, techniczny teren, gdzie stopa pracuje w różnych kierunkach i konieczna jest precyzja ruchów. Boczne wzmocnienia w cholewce dodatkowo stabilizują stopę.

Nie zauważyłam tego, co w modelu Lone Peak 3.5., że podczas zbiegania stopa przemieszczała się i jakby spadała z podeszwy. Zarówno podczas technicznych zbiegów jak i podejść w technicznym terenie, stopa jest bardzo dobrze ustabilizowana, co zapewnia pewność każdego kroku.

Altra Lone Peak 4.0 damskie

Dodatkowo cholewka posiada zintegrowany język, który nie przemieszcza się w biegu i zapobiega wpadaniu żwiru czy drobnych kamyczków do środka.

Waga, rozmiar i kolor

Altra Lone Peak 4.0 są bardzo lekkie, jak na swoją wszechstronność i wytrzymałość.

Waga rozmiaru 40 (EU) to tylko 258 gram.

But ma zaniżoną rozmiarówkę. Przy mojej długości stopy 25,5 – 26 cm wybrałam rozmiar 40 (EU). Z reguły noszę 41 lub nawet większe – 41 1/2 (3/4).

Wersja damska dostępna jest w kolorze szaro-różowym i szaro-turkusowym. Męskie modle mają kolory: niebieski, czarno-czerwony, szaro-pomarańczowy i szaro-żółty.

Altra Lone Peak 4.0 damskie - recenzja

Podsumowanie i cena

Altra Lone Peak 4.0 to lekkie, wygodne buty, których prawie nie czyje się po założeniu.

Są bardzo wszechstronne: świetnie sprawdzają się w błotnistym terenie, leśnych ścieżkach i górskich, bardzo technicznych szlakach. Sprawdzają się w warunkach suchych i mokrych. Mają świetną przyczepność na technicznym podłożu (dobry bieżnik i miękka podeszwa). Nadają się zarówno na długie biegi ultra (wygoda, przewiewność i trwałość cholewki) jak i krótkie, szybkie treningi (lekkość i dopasowanie do stopy). Dzięki grubej, miękkiej podeszwie i dobrej stabilizacji stopy świetnie zbiega się w nich na górskich szlakach.

Zerowy drop wymusza lądowanie na śródstopiu, co sprawdza się w górskim terenie.

Muszę przyznać, że to jedne z najwygodniejszych butów, w których biegałam. To buty, które mogę z czystym sumieniem polecić na biegi trailowe i górskie dla osób, które cenią sobie wygodę i dobrą amortyzację przy zerowym dropie.

Tak naprawdę posiadają jeden minus, jakim jest cena – trzeba na nie wydać 599 zł. Ale mam nadzieję, że wydatek zwróci się w zadowoleniu z biegania 🙂

Altra Lone Peak 4.0 damskie - recenzja
]]>
https://biegamwgorach.pl/altra-lone-peak-4-0-recenzja/feed/ 3