Jurek. Moje wspomnienie o Jurku Krzemińskim

Słwawskowski Szczyt, Tatry

Słwawskowski Szczyt, lipiec 2016

Jurek nie biegał po górach, żeby zrobić trening i nie startował w zawodach, żeby coś osiągnąć, zdobyć jakieś miejsce lub by ktoś go zauważył. Był tak skromny i nieśmiały, że ukrywał nawet radość, gdy na zawodach dobrze mu poszło i przybiegł w czołówce. W moim mieszkaniu stoi parę jego pucharów, których nie chciał kolekcjonować.

Był ze mną parę razy na treningu na stadionie i nawet bardzo mu się to spodobało. Potem opowiadał, że nawet wybrał się na stadion w Warszawie i zrobił ten sam trening i że było całkiem fajnie. Ale gdy się Buy Windows 10 product key przeprowadził do Zakopanego, nie chodził na stadion i nie trenował interwałów czy biegów ciągłych. Wybierał zawsze góry. Biegał po górach, bo to po prostu kochał, znajdował w tym dziecięcą radość, w górach czuł się szczęśliwy.

Często mówił z podziwem, że nie ma ode mnie w Polsce lepszej dziewczyny na zbiegach. Śmiałam się z tego, bo tak naprawdę, to ja w ciszy go podziwiałam za to, jak pędzi w dół po kamienistej, stromej ścieżce i jak zasuwa na podbiegach. Jurek pędził w dół z maksymalną prędkością po kamieniach, błocie, skakał po kamieniach, przeskakiwał przez przeszkody jak kozica, bawił się terenem, czuł go. Zbiegając patrzył daleko przed siebie wyłapując w ułamku sekundy przeszkody, które trzeba pokonać. Zawsze powtarzał, że im dalej potrafisz patrzeć przed siebie, tym szybciej potrafisz zbiegać. On nie biegał po górach, on fruwał.

Na początku miałam wrażenie, że byłam dla niego inspiracją. Dla biegania „rzucił” rower i dla gór przeprowadził się do Zakopanego. Ale teraz widzę, że to on był dla mnie inspiracją i motywacją. Podziwiałam jego umiejętności i siłę, zazdrościłam podejścia do życia i do biegania. Ja zbyt nastawiałam się na trening i wyniki. On każdego dnia po prostu cieszył się tym, że może iść w góry.

Dla Jurka najważniejsze były przeżycia w górach. Zanim przeprowadził się do Zakopanego, przyjeżdżał tu w niemal każdy weekend od 2007 roku, coraz częściej i częściej. Pasja wypełniała całe jego życie, poświęcał jej cały swój wolny czas. Nie dbał o karierę i sprawy materialne.

Poznaliśmy się na wycieczce biegowej zimą. Przyszedł nieśmiały, młody chłopak w okularach i powiedział, że to będzie jego pierwsze bieganie, że kocha rower i jeździ nim po górach, ale chce zobaczyć, jak to jest po nich biegać. To była mroźna sobota, sypał śnieg. Wybraliśmy się z Kościeliska do Doliny Chochołowskiej, dalej przez Iwaniacką Przełęcz i Doliną Kościeliską, powrót Drogą pod Reglami. Dużo brnęliśmy w kopnym śniegu. Jurek cały czas ekscytował się tylko opowiadaniem o rowerze, że ciekawe, jak na tym szlaku jechałoby się na rowerze, jakby było zimą a jak latem, na jakich oponach. Nic wtedy nie wskazywało, że wciągnie się na całego w bieganie. Zrobiliśmy ponad 30 km i nie zauważyłam u niego żadnego zmęczenia. Nie wyglądał na kogoś, kto właśnie zrobił swoje pierwsze górskie długie Buy Windows 10 key wybieganie, ale tak było.

Następnego dnia biegałam na Drodze pod Reglami i przypadkiem spotkałam Jurka. Był oczywiście na rowerze. Mówił, że bieganie jest fajne, ale to rower jest najfajniejszy. Nie uwierzyłabym, gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że ten niepozorny chłopak w okularach za rok będzie tutaj mieszkał i przemierzał na biegowo tatrzańskie szlaki zimą i latem, jeździł ze mną na zawody i jarał się kolejnymi, że będziemy niemal codziennie studiować mapę Tatr i obmyślać kolejne trasy.

Po tej długiej wycieczce zaczął mnie coraz więcej wypytać o bieganie. Dowiedziałam, że już od paru lat przyjeżdża w Tatry regularnie z rowerem, czasami w każdy weekend. Wstaje o 4 rano, żeby skończyć wycieczkę przed porankiem. Sam. Prawdziwy pasjonat – myślałam wtedy. I trochę szalony. Zaczęliśmy coraz więcej rozmawiać o bieganiu. Jurek  przyjeżdżał prawie w każdy weekend, rzecz jasna z rowerem, bieganie interesowało go jakby tylko teoretycznie. Nawet raz wyciągnął mnie na rower i zmienił moje górskie opony na jeszcze bardziej terenowe. Chciał mnie wciągnąć w rower. Ale stało się odwrotnie.

Jerzy Krzemiński, Tatry

Pewnego dnia, nie pamiętam już dokładnie kiedy, przyjechał jak zwykle z rowerem, ale umówiliśmy się na wspólne bieganie. I tak to się zaczęło. Nadal przyjeżdżał z rowerem, ale robił jedną wycieczkę rowerową, a jedną biegową. Pewnego weekendu w ogóle na niego nie wsiadł. Śmialiśmy się, że przytachał ten rower taki kawał pociągiem i autobusami, by na miejscu o nim zapomnieć. I tak zaczął coraz częściej przyjeżdżać bez roweru. Jego starzy „rowerowi” znajomi nie mogli w to uwierzyć. Jak to Jerzyk w górach bez roweru? Przecież on nie lubił biegania?

Potem zaczęliśmy rozmawiać o przeprowadzce. Już nie pamiętam, czy on sam zaczął temat, ale chyba kiedyś powiedział, że też chciałby tu mieszkać na stałe. Szybko podłapałam temat i już mu nie odpuściłam. Nie sądziłam, że potraktuje to tak poważnie. Nie minęło wiele czasu, a tak po prostu i ze spokojem mi mówi, że znalazł pracę w Zakopanem! Wahał się tylko, bo nie miała nic wspólnego z serwisem rowerów, a to umiał robić naprawdę dobrze. Ale miała związek z górami i z bieganiem. Przekonywałam go, że szybko się wszystkiego nauczy. I tak właśnie się stało. Niedługo potem wiedział o sprzęcie biegowym prawie wszystko i był niezawodnym doradcą w sprawie butów, ubrań i wszelkiego rodzaju szpeju nie tylko biegowego ale i górskiego.

Był niezawodnym przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć. W dzisiejszych egocentrycznych czasach, gdzie ludzie najbardziej skupieni są na sobie, a nie na ludziach wokół, był wyjątkiem. Pomagał mi zawsze, gdy tylko mógł, przed pracą, po pracy, przed treningiem, po treningu i robił to z prawdziwą radością. Był niesamowicie inteligentny. Czasami nie mogliśmy się przez to dogadać, miałam wrażenie, że nadinterpretuje każde moje słowo i szuka w tym, co mówię, jakiegoś innego znaczenia. Otwierał się bardzo powoli. Ale z czasem zaczęliśmy nadawać na tych samych falach.

Jerzy Krzemiński, Tatry

Bardzo lubiłam z nim biegać. Był lepszy ode mnie, dużo silniejszy, ale starał się mi zbytnio nie uciekać, dostosowywał swoje tempo do mojego. Nigdy nie marudził, że za wolno, że robimy przystanki na zdjęcia. Samo przebywanie w górach sprawiało mu po prostu niesamowitą frajdę. Znajdował w bieganiu wręcz dziecięcą radość. I nigdy niczego się nie bał, nawet gdy ja trzęsłam się ze strachu. Dlatego lubiłam z nim biegać. I jeszcze dlatego, że znał doskonale topografię Tatr. Biegliśmy, a on opowiadał jakie szczyty wyłaniają się przed nami. Bez znaczenia, czy byliśmy w Tatrach Polskich czy w mało znanych zakątkach Tatr Zachodnich na Słowacji, gdzie wyłaniały się na południu pasma nieznanych mi słowackich lub węgierskich gór. Znał wszystkie szczyty Tatr Niżnych, Małej i Dużej Fatry, pasma gór na Węgrzech, których nazw już nie pamiętam. Podawał nazwy szczytów wraz z dokładną wysokością i opowiadał, co wyłania się przed nami na dalekim horyzoncie, gdy staliśmy na Bystrej w mroźne grudniowe popołudnie. Tak było zawsze, na każdej wycieczce.

Po naszej ostatniej wspólnej wycieczce 30 września 2016 roku, gdy przebiegliśmy razem Orlą Perć i wracaliśmy wieczorem z Murowańca powiedział: Nigdy niczego nie brałem, ale czuję się jak na głodzie. Kochał bieganie i góry pond wszystko. Wiem, że był tutaj bardzo szczęśliwy!

* * *

PS. Ten wpis przeleżał „w szufladzie” 9 miesięcy. Nie mogłam go opublikować. Dzisiaj jest dobry moment. Dziś, 24 czerwca 2017 roku, jest poświęcenie tablicy pamięci Jurka na Wikrotówkach. Jeśli będziecie w Tatrach, może znajdziecie czas, żeby tam zajrzeć.

PPS. Niedługo opublikuję najciekawsze trasy biegowe Jurka w Tatrach wraz z czasami, jakie osiągał. Jest się czym inspirować!

Jerzy Krzemiński, Wiktorówki, Tatry

Tablica pamiątkowa na Wiktorówkach, Tatry. Poświęcona 24 czerwca 2017 roku

 

7 komentarzy do "Jurek. Moje wspomnienie o Jurku Krzemińskim"

  • comment-avatar
    Magda
    24 czerwca 2017 (09:49)
    Odpowiedz

    Piękny tekst.

  • comment-avatar
    Mateusz
    24 czerwca 2017 (12:29)
    Odpowiedz

    Szkoda chłopaka….., gdyby miał 70 lat i umarł w ten sposób robiąc to co kochał to byłaby piękna śmierć, a tak to żal….

  • comment-avatar
    Danuta
    4 lipca 2017 (13:11)
    Odpowiedz

    Już kiedyś pisałam. W ogóle Pana Jurka nie znałam. Zobaczyłam go jak biegnie raz i drugi. Rzeczywiście biegł i patrzył daleko przed siebie jakby nie widząc nieregularnie ułożonych kamieni, dla innych mało sprawnych jak ja – wymagających uważnego wybierania każdego kroku. I może bym o nim zapomniała, gdyby nie wieść w TV za kilka dni, że zaginął. Potem znalazłam ten blog. Nie mam już mało lat i nie jestem w stanie być jak Wy biegacze. Nawet nie lubię biegać. Jednak Wy jesteście niesłychanie inspirujący i fajni. Widać jaka przyjaźń Was łączyła. Oby było więcej takich ludzi. Pan Jerzy ma piękne tablicę, ale przede wszystkim jest w pamięci bardzo dobrych ludzi. Niech spoczywa w pokoju! Pani Olgo – wszystko po co jest. Smutek jest niepotrzebny. Miała Pani szczęście znać dobrego człowieka, który dla Pani zrobiłby dużo. Jest wartością w Pani życiu. Wszystko przeminie, także siły do biegania, a On zawsze pozostanie w sercu.

  • comment-avatar
    BJ
    9 lipca 2017 (13:39)
    Odpowiedz

    Jakieś 3 tygodnie temu byłem w Tatrach i patrząc z okolic Grzybowca na Świstówkę przypomniała mi się ta historia z października. Szczerze mówiąc nie potrafię zrozumieć jak to możliwe, że ktoś z doświadczeniem, znający szlaki tak tam pobłądził. Niestety góry mają to do siebie, że często zabierają fajnych ludzi z pasją, a nam nie pozostaje nic innego tylko o nich pamiętać.

  • comment-avatar
    Adam
    10 października 2017 (14:06)
    Odpowiedz

    Jurek był przez długie lata moim pracownikiem i przyjacielem. Wiem jak bardzo cieszył się z wyjazdu na stałe w 'swoje góry’, o których wiedział wszystko i które kochał tak bardzo. Kilka miesięcy później, w środku pogodnego dnia, spadła na mnie wiadomość o jego zaginięciu. Nie mogłem się ogarnąć. W głowie mi się nie mieściło że coś takiego mogło Go spotkać. Właśnie Jego. Potem, był czas oczekiwania, i tląca się nadzieja, choć ci, którzy byli kiedykolwiek w górach w deszczu i zimnie wiedzą jak nikła to mogła być nadzieja.
    Potem zginął Ueli Steck. Od razu wróciły wspomnienia zimowych dni, które spędzaliśmy wspólnie z Jurkiem przed kompem oglądając dokumenty o Eigerze czy Himalajach. O Wandzie Rutkiewicz, Jurku Kukuczce czy George’u Mallorym. O ludziach balansujących na krawędzi w imię niezrozumiałej dla innych pasji bycia częścią Gór.
    W tym roku planowałem pojechać na kilka dni w Tatry, ale zwyczajnie nie mogłem. Teraz, gdy jest tam tablica poświęcona pamięci Jurka, będę miał więcej determinacji.
    Pozdrawiam wszystkich, którzy znali tego skromnego, uczciwego człoweka.


Skomentuj Adam

HTML jest dozwolony